Jak pisze opozycyjny białoruski portal Chartyja’97 – prezydencki dekret nr 1 stwarza taką możliwość kontroli obywatelskiej, że bać powinni się nie tylko kontestatorzy władzy, ale również jej utrwalacze.

O sprawie pisze Jerzy Czajkowski na łamach portalu Kresy24.pl

Przypomnijmy: zeszłoroczne ustawodawstwo „antypasożytnicze” spotkało się z tak silną reakcją Białorusinów oraz społeczności międzynarodowej, że trzeba było je jakoś „honorowo” porzucić. W tym celu powstał dekret nr 1.

Ma on teoretycznie „jeszcze lepiej” chronić społeczeństwo przed pasożytami. Nowa jakość oręża będzie polegać na tym, że w ramach projektu państwo zyska prawo domagania się od biznesu „wszelkich danych na temat obywateli”.

Brzmi to kuriozalnie dla Polaka znad Wisły? Oczywiście: jesteśmy niemiarodajni. Oddajmy zatem głos naszym braciom – białoruskim opozycjonistom, którzy stamtąd pochodzą i tamtejszą rzeczywistością żyją.

Po pierwsze i najważniejsze – ich zdaniem, nowe prawo prezydenta Łukaszenki zostało wdrożone w celu zgromadzenia maksimum danych dotyczących obywateli dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego.

Ale co z tym dekretem? – zapyta ktoś z pewną dozą niecierpliwości. Jak tłumaczy Andrej Szarenda, koordynator kampanii społecznej „Europejska Białoruś”- sytuacja nie napawa optymizmem.

„O tym, czyje poufne dane zostaną udostępnione będzie decydować milicja, służby, lokalna administracja – słowem: ludzie Baćki: w centrali, bądź w terenie” – mówi.

Opozycja już teraz zapowiada, że w związku z nowym ustawodawstwem, jawnie uderzającym w „podstawowe zapisy białoruskiej konstytucji”,  w związku z czym jednym wyjściem jest akcja „obywatelskiego nieposłuszeństwa”.

Jerzy Czajkowski

mod/Kresy24.pl