Niemiecka kanclerz Angela Merkel stwierdziła w opublikowanym w tygodniu wywiadzie, że mogłaby zaakceptować wprowadzenie w RFN homomałżeństw - i to w dodatku z prawem do adopcji dzieci.

To hańbiąca wypowiedź dla polityka powołującego się na wartości chrześcijańskie - a tak czyni właśnie Merkel. Merkel to jednak urodzona protestantka. Po raz kolejny okazuje się, że wyłącznie katolickie wychowanie daje nadzieję (bo przecież nie gwarantuje!) zachowanie zdrowego rozsądku. Liberalny niemiecki protestantyzm nie może zbudować w nikim kręgosłupa moralnego, który pozwoli mu przetrwać pokusy światowości. I tak się stało z Merkel.

Jej upadek skomentowali nawet niemieccy biskupi, stwierdzając, że państwo powinno chronić instytucję małżeństwa w obecnej formie, to znaczy jako związku mężczyzny i kobiety. W ten sposób wypowiedział się sam kardynał Reinhard Marx, przewodniczący episkopatu RFN, powtarzając niedawne, nagłośnione przez Radio Watykańskie, słowa arcybiskupa Berlina Heinera Kocha, zdecydowanie krytykującego homomałżeństwa.

Marx zwrócił też uwagę, że jest wyjątkowo nie na miejscu, by legalizując homomałżeństwa dokonywać tak ważnej decyzji niemal w przededniu wyborów, gdy toczy się zażarta kampania. Wreszcie kardynał stwierdził wprost, że w ocenie niemieckich biskupów równouprawnienie jednopłciowych związków partnerskich z malżeństwem mężczyzny i kobiety oznaczałoby wymazanie dotychczasowej definicji małżeństwa, co oznaczałoby dalsze rozejście się ujęcia tej kwestii w ocenie Kościoła, a w ocenie państwa.

hk/kath.net