Naukowcy mogą jedynie dotrzeć do "punktu osobliwego", do Wielkiego Wybuchu, dalej sięgają po czystą spekulację - mówi Michał Chaberek, dominikanin, stypendysta Discovery Institut w rozmowie z Tomaszem Rowińskim.

Jak możemy wierzyć, że człowiek został ulepiony z "prochu ziemi", a nie, że w jakiś sprytny sposób Bóg wywiódł nas od małp?

Możemy wierzyć mocno. Nie ma na to dowodów, tak samo jak nie ma i nie będzie dowodów na Zmartwychwstanie Jezusa, Niepokalane Poczęcie, czy wskrzeszenie Łazarza. Te prawdy przyjmujemy na mocy wiary w Boże Objawienie - Pismo Święte i Tradycję Kościoła.

A nauka?

Nauka może nam jedynie powiedzieć, że nic o tym nie wie. Z punktu widzenia wiary jest to zrozumiałe - jeżeli stworzenie człowieka dokonało się w sposób nadprzyrodzony, to nie dokonało się na mocy praw natury. A jeżeli nie na mocy praw natury, to nie ma i nie może być wyjaśnienia naukowego.

Jaka jest Twoim zdaniem alternatywa?

Obecnie mamy dobre argumenty, czy sugestie, płynące z teorii inteligentnego projektu, że przyrodoznawstwo nie potrafi do końca wyjaśnić pochodzenia człowieka. Nauka może odnaleźć swoje granice, ale nie może dać pozytywnych odpowiedzi na temat pochodzenia pierwszego ludzkiego ciała. Tak to przynajmniej rozumie Tradycja Kościoła.

To po co w ogóle nauka, pozostańmy przy samej wierze. Czy to nie pachnie jednak fundamentalizmem? A może faktycznie sama idea nauki jest jakiegoś rodzaju oszustwem?

Zdaje się, że tak właśnie myślą fundamentaliści biblijni lub kreacjoniści młodej Ziemi, którzy uważają, że świat ma ok. 6 tys. lat, bez względu na to, jakie przeciwne dowody się im przedstawi. W tym podejściu Biblia rzeczywiście wypiera poznanie naukowe. Ale to nie jest podejście tradycyjnie chrześcijańskie. Nauka oczywiście ma swoją wartość i udziela wielu cennych odpowiedzi dotyczących funkcjonowania świata.

Jak należy to rozumieć?

W końcu księga przyrody i Księga Pisma Świętego mają jedno Źródło, którym jest Bóg. Zatem Bóg daje nam poznać prawdę na dwa sposoby - poprzez przyrodę - i tym zajmują się nauki przyrodnicze oraz poprzez nadprzyrodzone Objawienie - i to jest poznanie na mocy wiary, leży ono w dziedzinie teologii. Nie sądzę jednak, aby nauki przyrodnicze mogły powiedzieć skąd się wzięła przyroda. Fizyka nie powie skąd się wziął świat fizyczny, chemia skąd się wziął świat chemii, biologia nie wyjaśni skąd się wziął świat biologii. Ludzie wierzący uznają stworzenie świata z niczego. Naukowcy mogą jedynie dotrzeć do "punktu osobliwego", do Wielkiego Wybuchu, dalej sięgają po czystą spekulację.

Naturalizm nie wyjaśnia naukowo pierwszych przyczyn?

Jeżeli konsekwentnie stosuje się zasadę naturalizmu (każde zjawisko musi mieć naturalne wyjaśnienie), to kończy się na teoriach, które odbiegają od standardów naukowości i stają się raczej ideologią naturalizmu, tylko przybraną w naukowe szatki. Ale to też nie jest chrześcijańskie podejście. Zatem pytanie dotyczy nie tyle wartości nauki jako takiej, co raczej granic poznania nauk przyrodniczych. Pochodzenie człowieka znajduje się dokładnie w środku tej debaty - naturaliści uważają, że nauka może to wyjaśnić, ludzie wierzący przypisują początki człowieka poznaniu nadprzyrodzonemu - na mocy Bożego Objawienia.

Ale nawet ludziom wierzącym często nauka wydaje się bardziej wiarygodna w kwestii “jak powstał świat”, “jak powstał człowiek”. Co przemawia za wiarygodnością religii, których jest tak wiele, wobec także licznych spekulacji kosmologów i antropologów mających jednak autorytet naukowy?

Tutaj musimy odróżnić kwestię autorytetu od możliwości poznawczych lub raczej dwa rodzaje autorytetu – epistemiczny i deontyczny. Ten pierwszy należy do osób, które są ekspertami w jakiejś dziedzinie. Np. jeżeli matematyk mówi, że wynik obliczeń wynosi 5 a nie-matematyk mówi, że 4, to będziemy skłonni uwierzyć matematykowi na mocy jego autorytetu epistemicznego (poznawczego). Ale jeżeli matematyk mówi, że aborcja powinna być legalna, a kapłan, prorok lub święty mówi, że nie, to będziemy skłonni wierzyć temu drugiemu, na mocy autorytetu deontycznego, czyli takiego, który dana osoba posiada nie ze względu na to, co wie (w czym się specjalizuje), ale ze względu na to kim jest.

Jak to się odnosi do naszej kwestii?

Problem pojawia się wtedy, gdy osobom mającym autorytet epistemiczny przypisuje się niejako automatycznie i bezrefleksyjnie autorytet deontyczny. A przecież wiedza, czy umiejętności, to jeszcze nie jest mądrość lub świętość. Nawet największy naukowiec może być zwykłym głupcem lub nieprawym człowiekiem. Pomieszanie dwóch autorytetów widać na przykład, gdy jakiś naukowiec-materialista mówi, że nauka wyklucza istnienie Boga, albo zachodzenie cudów w świecie. Taki naukowiec mówi to z pozycji nie-naukowej, a ludzie, którzy mu wierzą czynią to, nie na mocy autorytetu epistemicznego, a deontycznego, który mu niesłusznie przypisują. I taką sytuację mamy właśnie w przypadku pochodzenia człowieka.

Kiedy zaczęła się ta dezorientacja?

Od XIX wieku materialiści i ateiści zaczęli twierdzić, że człowiek nie został uformowany mocą Boga z prochu ziemi, tylko wyewoluował w sposób naturalny ze zwierząt. Teorię tę ubrano w naukowe szatki i otoczono takim mnóstwem kłamstw, niedomówień, niejasnych interpretacji, czy nieuzasadnionych analogii, że obecnie człowiek niezorientowany w temacie odnosi wrażenie, że istnieje jakaś „przytłaczająca liczba dowodów” na poparcie tej „teorii”. Mało kto zadaje sobie trud, aby sprawdzić jaki jest rzeczywisty stan nauki. Co gorsze, również teologowie uwierzyli w te rzekome „dowody” i sami stworzyli różne dziwaczne teorie, tylko po to, aby uzgodnić materialistyczne zapędy naukowców z chrześcijaństwem. Tymczasem Pismo Święte interpretowane w świetle Tradycji Kościoła jest całkowicie jednoznaczne. Św. Ireneusz, Augustyn, Tomasz z Akwinu, i wielu innych Doktorów i świętych broniło stworzenia człowieka, tak co do duszy, jak i ciała. Jako znakomici teologowie cieszą się oni autorytetem epistemicznym. Jako święci mają także autorytet deontyczny. Jeżeli więc zachodzi konflikt między naukowcami a teologami (dwa autorytety epistemiczne), to trzeba iść za autorytetem deontycznym. Jak już mówiłem, początek człowieka wymyka się poznaniu przyrodniczemu i dlatego nie ma znaczenia jak wielkim autorytetem cieszy się nauka we współczesnej kulturze – i tak nie może wyjaśnić tego zagadnienia. Chrześcijanie na mocy wiary mogą odważnie twierdzić, że wszelkie naturalistyczne teorie pochodzenia ludzkiego ciała są błędne.

Wciąż mam wrażenie, że przeciwstawiasz Pismo Święte nauce, gdy chodzi o wyjaśnianie  początku, a wydaje się, że chodzi Ci równocześnie o to by przełamać naturalizm poznawczy nauki. Temu służy teoria inteligentnego projektu. Oznaczałoby to, że  jednak nauka potrafi coś powiedzieć o stworzeniu człowieka tylko używa złych  narzędzi.

Myślę, że takie postawienie sprawy nie byłoby sprawiedliwe wobec nauki. Teoria inteligentnego projektu nie szuka ponadnaturalnych przyczyn w świecie i w tym sensie nie można powiedzieć, że prowadzi do przełamania naturalizmu w nauce. Nauka jest i musi być naturalistyczna, ponieważ mówi o tym, jak działa natura. Niemniej teoria inteligentnego projektu mówi, że projekt obecny w przyrodzie, zwłaszcza w organizmach żywych, jest realny (nie tylko pozorny), i że można go wykryć metodą naukową, czyli bez odwoływania się do nadprzyrodzonego objawienia, czy jakiejkolwiek religii. Czego innego dotyczy pytanie, jak ten projekt znalazł się w biologii? Ale myślę, że teoria IP nie próbuje tego wyjaśnić, właśnie dlatego, że to pytanie przekracza kompetencje nauki. Zatem nauka może stwierdzić obecność projektu, ale nie może wyjaśnić jak ten projekt znalazł się w przyrodzie. To pytanie należy już do filozofii i teologii. Oczywiście naukowiec nie powinien a-priori, ideologicznie, zamykać się na wszelką metafizykę. Poznanie filozoficzne i religijne są cechą każdego człowieka i nie ma powodu, aby naukowcy wykluczali takie formy poznania w swoim światopoglądzie. Naukowiec nie przestaje być naukowcem przez to, że uzna, że nauka nie może czegoś wyjaśnić, albo że dopuści możliwość nadprzyrodzonego działania Boga u początków świata i przyrody.

Takie są założenia metodologiczne IP?

Jak myślę, o to właśnie chodzi teoretykom IP, gdy mówią o "przełamywaniu metodologicznego (czytaj: ideologicznego) naturalizmu". Ponownie więc wracamy do rozróżnienia dwóch pytań, które mają dwie różne odpowiedzi. Pytanie jak działa świat (struktury biologiczne czy fizyczne) jest pytaniem ściśle naukowym i nie wymaga odwołania się do nadprzyrodzoności. Ale pytanie skąd świat się wziął, skąd wzięły się różne gatunki zwierząt, jest pytaniem tylko po części naukowym. Nauka nie może tu udzielić pełnej odpowiedzi - potrzebujemy pomocy nadprzyrodzonego objawienia. Zwróć uwagę, że teoria inteligentnego projektu, jako teoria naukowa, nie tylko otwiera umysły naukowców na szerszą rzeczywistość, ale także wyraźnie wyznacza granice nauki. Nie jest więc teorią religijną wypierającą poznanie naukowe, lecz raczej teorią naukową dopuszczającą poznanie nienaukowe. Nie sądzę, aby było tu jakieś przeciwstawienie, raczej mamy do czynienia z wielką syntezą, w której darwinizm zostaje zastąpiony przez inteligentny projekt, a teistyczny ewolucjonizm przez klasyczne chrześcijańskie rozumienie stworzenia.

Co zatem ze współczesną teologią?

Problem większości współczesnych tzw. "katolickich filozofów przyrody" polega na tym, że nie rozróżniają tych dwóch pytań - "jak?" i "skąd?". Podam tylko jeden przykład takiego pomieszania. Wiemy, że zachodzą mutacje genetyczne. Biologia z powodzeniem bada tempo i wpływ mutacji na żywe organizmy. Ponieważ mutacje mają trwały wpływ na populacje (mutacje mogą być dziedziczone) wiemy, że populacje w pewnej mierze zmieniają się dzięki mutacjom genetycznym. Np. bakterie czy pasożyty (jak malaria) stają się odporne na antybiotyki. I to jest twierdzenie ściśle naukowe, trudno z tym polemizować. Jednak darwiniści wyciągają z tego wniosek, że skoro mutacje mogą trwale wpływać na organizmy (mikroewolucja), to ten sam mechanizm działający w długim czasie wyjaśni nam skąd się wzięły bakterie i pasożyty, a w dłuższym czasie - rośliny, zwierzęta i człowiek (makroewolucja). To, co obserwujemy, to bardzo niewielkie zmiany (zresztą mutacje są częściej szkodliwe, niż "korzystne" dla organizmów), natomiast nikt nigdy nie zaobserwował, żeby jakiś gad zmienił się w ptaka. To jest ideologiczne twierdzenie, które wynika z przyjęcia zasady metodologicznego naturalizmu zgodnie z którym, każde pytanie leży w kompetencji nauki i musi mieć czysto naturalne wyjaśnienie. Niestety wspomniani filozofowie przyrody najczęściej nie mają odwagi, aby powiedzieć stop tej zasadzie. Wolą więc wierzyć w bajki o gadach zmieniających się w ptaki, czy małpach ewoluujących w ludzi. W tym sensie nie różnią się niczym od darwinistów, którzy z kolei nie różnią się od dzieci wierzących w bajki o krasnoludkach czy smoku wawelskim.

Ile jest naukowości w tych teoriach?

Bardzo niewiele. A mimo to owi "katoliccy filozofowie przyrody" - w jednym chórze z wulgarnymi darwinistami - wolą oskarżać o nienaukowość teorię inteligentnego projektu, zamiast przyjrzeć się rzetelnie temu na co wskazują same dane naukowe.

Rozmawiał Tomasz Rowiński