Podwyżek płac nauczycieli o tysiąc złotych i odwołania minister edukacji Anny Zalewskiej domagają się uczestnicy manifestacji przed MEN zorganizowanej w sobotę przez Związek Nauczycielstwa Polskiego pod hasłem "Mamy dość!".
 
W demonstracji uczestniczy według samego ZNP około 5 tysięcy osób. To nie tylko nauczyciele związkowi, ale także niezrzeszeni; dochodzą do tego samorządowcy oraz rodzice.

Związek domaga się dymisji minister edukacji narodowej Anny Zalewskiej, którą oskarża o źle przeprowadzoną reformę szkolnictwa, która powoduje problemy dla dzieci i nauczycieli. ZNP napisał list do premiera Mateusza Morawieckiego. W liście na pierwszym miejscu znalazło się: "Wdrożenie, wbrew opinii ekspertów i większości opinii publicznej, nieprzemyślanej, źle przygotowanej i niezwykle kosztownej reformy ustrojowej i programowej polskiej szkoły", na drugim: "zniszczenie 18-letniego dorobku gimnazjów poprzez ich stopniową likwidację", na trzecim: "spowodowanie chaosu organizacyjnego i kadrowego w szkołach". Wśród powodów wymieniono też "dalszą pauperyzację środowiska pracowników oświaty".

Nauczyciele uważają, że otrzymane wraz z 1. kwietnia podwyżki w wysokości 5,8 procent pensji to za mało. W praktyce to od 93 do 168zł brutto, zależnie od stażu pracy. Tak czy inaczej początkujący nauczyciel nie zarabia dziś nawet 2000 zł, doświadczony - ledwo 3000. Dlatego protestujący domagają się potężnej podwyżki, nawet 1000 złotych.

W dodatku podwyżka wprawdzie nastąpiła, ale... zlikwidowano też część dodatków do płacy zasadniczej. Co więcej - wydłużono ścieżkę awansu zawodowego z 10 aż do 15 lat. To oznacza, że młody nauczyciel będzie musiał czekać o 5 lat dłużej, zanim zacznie przyzwoiciej zarabiać. Dodatkowo ograniczono też możliwość korzystania przez nauczycieli z urlopu dla poprawy zdrowia.
 
Trzeba przyznać jedno: w Polsce nauczyciele zarabiają naprawdę źle. Nie mówiąc już o sąsiednich Niemczech, gdzie pensje są po prostu wielokrotnie wyższe, nawet w Czechach nauczyciele w stosunku do reszty społeczeństwa są uposażeni lepiej, niż w Polsce.
 
Problem w tym, że budżet nie jest z gumy. Stąd, mając inne priorytety (500+), rząd w przypadku nauczycieli z jednej strony daje, z drugiej - zabiera. Ostatecznie może i wyjdzie na plus, ale niewiele. Pieniędzy się jednak nie wyczaruje, stąd protesty są po prostu skazane na porażkę.
 
jr/polskie radio, fronda.pl