Ten tekst będzie streszczony na zasadzie obfitego cytowania samego autora. Bo niegodne jest omówienie go własnymi słowami. To trzeba przeczytać od początku do końca. Michał Łuczewski w artykule „Nasza krew, krew republiki” („Plus i Minus”/Rzeczpospolita) w sposób metafizyczny i nader mesjanistyczny analizuje rzeczywistość jaka zdarzyła się na Ukrainie podczas rewolucji na Majdanie. To tam „w mroźnych porywach wiatru historii, w środku miasta, nad którym władzę sprawuje Archanioł, łopotały sztandary: europejskie, banderowskie, europejsko-banderowskie. Żółte gwiazdy stawały się czarne, a czerwień i czerń przechodziły w błękit. Europejskie niebo łączyło się z ukraińską ziemią i krwią”. Dla niektórych owe banderowskie flagi zdyskwalifikowały całą rewolucję Majdanu. Od razu pojawił się obraz rzezi wołyńskiej, ogromnej nienawiści Ukraińców do Polaków. Ale czy słusznie? Łuczewski wychodzi od stwierdzenia „trudno nam było to zobaczyć, bo nowoczesność odbiera nam zdolność rozumienia symboli. Najpierw przestajemy zauważać symbole ciemności. Nie pasują do świata, który eliminuje poczucie zła i wierzy w niekończący się postęp. Z czasem pozostają nam tylko symbole pozytywne, ale bez ciemnego tła również i one przestają być zrozumiałe”.  To co działo się na Euromajdanie trzeba jedynie zrozumieć za pomocą symboli ale również za pomocą metafizyki.

„Majdan pokazał, czym jest skarb, który my dawno straciliśmy: wolność do całkowitej przemiany tej ziemi – pisze Michał Łuczewski-. Ukraińcy pokazywali nam, że przeszłość (niekończące się dekady sowieckiego i postsowieckiego panowania) można odmienić, i że można rozpocząć wszystko od nowa. Nie określał ich żaden testament poza tym, którzy sami tworzyli. Takiemu doświadczeniu nadali nowe słowo: pierezawantażenije – reset, powtórne uruchomienie, tak jak powtórnie uruchamia się system komputerowy. Różnica polegała na tym, że tym razem chcieli uruchomić naraz system polityczny, ekonomiczny i społeczny”. Ten nowy porządek wywołany na Majdanie Łuczewski opisuje jako powstanie republiki, które nie są zrozumiałe za pomocą języka nowoczesności, jedynie za pomocą religijnych symboli. „Ojciec Wasyl Rudejko, który codziennie prowadził mszę świętą wśród protestujących, mówił, że w Majdanie obecny był duch liturgii: „Majdan miał twarz chrześcijanina, nie chrześcijanina anonimowego, lecz twarz samego Chrystusa". Inny kapłan posługujący na Majdanie, ojciec Mychajło Dymyd, wspominał, jak chłopcy, którzy walczyli i ginęli na placu, prosili o spowiedź, ponieważ chcieli umrzeć bez grzechu. Tamto doświadczenie było czyste i oni też chcieli pozostać czyści”.

Autor zwraca uwagę na fakt, że stworzenie republiki to największa rzecz, jaką może dokonać człowiek. Przywołuje w tym miejscu Hannah Arendt, która pisała, że istnieje też ciemny rewers „ustanowienia nowego porządku”, czyli republiki, a jest nim: „Żaden początek nie może się wydarzyć bez użycia przemocy"; „wszelkie braterstwo, do jakiego zdolni są ludzie, wyrasta z bratobójstwa; każda stworzona przez ludzi organizacja polityczna ma swe źródło w zbrodni". I to jest to, o czym zapomnieli niektórzy komentatorzy rewolucji Euromajdanu. „Królestwo niebieskie, nawet gdy przyozdobione uspokajającym błękitem flag Unii Europejskiej, musi być oparte na tym, co złe i ciemne”. I jak w tej sytuacji zrozumieć Majdan i jej rewolucję? Łuczewski pisze „a jednak prawda cały czas wychodzi na jaw. Możemy ją unieważniać, racjonalizować, mitologizować, odrzucać, ale ona jest wciąż obecna – nieustannie powraca tak, że każdy ją widzi, ale nikt nie chce jej zobaczyć. Aby tej prawdzie stało się zadość, na Majdanie obok niebieskiej flagi UE musiała się znaleźć krwawa flaga UPA. Dlatego też protestujący w najbardziej szczytnych intencjach skandowali te same formuły, które w 1943 roku przynosiły zagładę. Na różne sposoby zasłaniali, ale jednocześnie ujawniali prawdę początków: „nie byłoby braterstwa bez bratobójstwa", tyle że czynili to we własnym języku: „Nie byłoby Majdanu bez Bandery", „Nie byłoby niepodległej Ukrainy bez Bandery", „Sława nacji! Smert woroham!".”. Czy ten „czarny rewers nowego porządku” przekreśla Majdan? Łuczewski bardzo dobitnie pisze : „O swych krwawych początkach nie chce pamiętać żadna republika. My też, wspierając republikę Majdanu, nie chcieliśmy o nich pamiętać. Musieliśmy wyprzeć je jeszcze głębiej niż sami Ukraińcy, bo to my padliśmy ofiarą bratobójstwa na Wołyniu i to my musieliśmy wymazać nasze własne cierpienie. Zapewne z tego powodu polscy politycy i publicyści, ludzie dobrzy i łagodni, tak głośno krzyczeli „Sława Ukraini! Herojam sława!". Krzyczeli głośno, żeby nie słyszeć innego krzyku, bardziej przerażającego, który dochodził do nich z przeszłości. W obliczu wzniosłego braterstwa na Majdanie, ekstatycznej, niemal świętej atmosfery, nie mogli uczynić inaczej. Wyczuwali siłę tłumu i chcieli stać się jej częścią. Z drugiej strony był jakiś naddatek emocji w stosunku Ukraińców do nas. Cały czas pamiętam swoje zaskoczenie, kiedy na Majdanie w 2004 roku ukraińscy narodowcy pod czarno-czerwonymi flagami, których ideowi przodkowie „riezali Lachów", ściskali Lacha z wdzięcznością. Czy wnuki katów nie sakralizowały wnuków ofiar?”.

[koniec_strony]

Do pełnego zrozumienia początku krwawej republiki Łuczewski przywałuje naszego wieszcza Jarosława Marka Rymkiewicza, który jako jedyny potrafi poważnie wyjaśnić nam sens i istotę początku! „Polski poeta jest największym realistą i racjonalistą – jest socjologiem znacznie bardziej przenikliwym niż jego krytycy, którzy realizm i racjonalizm noszą na sztandarach. Ich twierdzenia o tym, że republikanizm jest oparty na rozumie i racjonalności, wydają się jedynie pobożnym życzeniem. Nawet Arystoteles, na którego lubią się powoływać, wydaje się naiwny. Nie zauważają bowiem, że choć uczestnictwo w polityce czyni nas ludźmi, to nadal pozostajemy zwierzętami: zwierzętami politycznymi. Rymkiewicz przedstawia proces hominizacji o wiele bardziej realistycznie: to nie polityka, ale poprzedzające ją morderstwo czyni nas ludźmi, polityka nigdy nie zamaże kainowego znamienia na naszych czołach, może je co najwyżej ukryć (…) W swoich esejach polskich Rymkiewicz powraca do tego wątku. Rzeczpospolita próbowała się oprzeć na krwi swoich królów, na wieszaniu zdrajców w 1794 roku, na krwi księcia Konstantego, ale nigdy nie była w tym konsekwentna, królowie, zdrajcy i książęta tego świata zawsze uchodzili z życiem (a przynajmniej część z nich). Z tego powodu, aby wreszcie zaistnieć, Rzeczpospolita musiała się w końcu oprzeć na własnej krwi, krwi ofiar: Zborowskiego, Reytana, powstańców warszawskich. To jednak, czy byliśmy katami, czy ofiarami nie ma znaczenia dla powstania republiki. W „Kinderszenen" Rymkiewicz wcale nie potępiał Niemców, raczej chłodno opisywał, jak dzięki szaleństwu mordowania stworzyli w sobie taką siłę, która pozwoliła im przetrwać apokaliptyczną klęskę i w kilka dekad ponownie zdominować Europę. On po prostu stwierdzał fakty: Republika Federalna Niemiec była tworzona (między innymi) przez katów Warszawy, Auschwitz i Leningradu”. Straszny ten obraz, ale istnieje też światło.

„Radykalna nadzieja”, tak zatytułowana jest kolejna część artykułu Michała Łuczewskiego pt. Nasza krew, krew republiki”. Łuczewski zadaje bardzo istotne pytanie: Czy każdy nowy początek musi być oparty na przemocy? I odpowiada: „Protestujący na Majdanie przeczuwali, musieli przeczuwać, że jest jakaś inna droga. W tym samym czasie, gdy jedni krzyczeli „Smert woroham!", Smert woroham!", Smert woroham!", a potem już tylko „Smert, smert, smert!", inni uczestniczyli w mszy świętej w imię Tego, który daje życie i nawołuje do przebaczenia wrogom. Ta inna, radykalnie inna, odpowiedź cały czas zderzała się z logiką przemocy. Gdy jeden z duchownych pozdrawiał tłum słowami: „Sława Isusu Christu!", odpowiedział mu ryk: „Herojam sława!". W tym momencie na Majdanie zderzały się dwa światy. Naprzeciwko republiki stawał Kościół”. I to jest początek do zrozumienia czym tak naprawdę jest początek nowej Ukrainy. „Republika i Kościół są tak do siebie podobne, że początkowo możemy nie dostrzec tego, że reprezentują różne porządki. Podobnie jak republika, Kościół oparty jest na brutalnym mordzie: ukrzyżowaniu Chrystusa i męczeństwie kolejnych pokoleń wiernych. Ale wokół tego aktu nie tworzy się wspólnota prześladowców, którzy zapominają, że są prześladowcami, by stać się jeszcze bardziej skuteczni, lecz wspólnota, która staje po stronie ofiar (przede wszystkim: Najświętszej Ofiary) i wyrzeka się wszelkiej przemocy. Kościół w przeciwieństwie do republiki nie tylko nie zapomina o krwawym początku, ale nieustannie czyni jego pamiątkę, głosi chwałę zwyciężonych, nie pozwala ich uciszyć (…) Czy republika może stać się Kościołem? Dopiero wtedy, gdy ujrzy, że zło nie jest gdzieś na zewnątrz, w innych, ale u jej początków, będzie mogła się z niego oczyścić. Wtedy zaś, choćby jej grzechy „były jak szkarłat, nad śnieg wybieleją; choćby były czerwone jak purpura, staną się białe jak wełna" (Iz 1,18). Ta nadzieja jest tak radykalna, że wydaje się nieludzka. Nawet Taras Szewczenko, największy ukraiński poeta, nie umiał jej do końca przyjąć i cały czas się wahał, czy budować przyszły ład na krwi Chrystusa, czy jednak na krwi wroga. Ponieważ było to najważniejsze pytanie Majdanu, Szewczenko musiał stać się jego prorokiem”.

Łuczewski kończy tekst następująco „W latach 1943 i 1944 płonęły polskie wsie, zasłaniając dymem pożarów słońce. Po miesiącach gwałtów i rzezi wydawało się wreszcie, że spłynęła cała „wraża krew" i że w końcu Szewczenko pochowany nad Dnieprem będzie mógł się modlić i uznać Boga.

Ale krew nie spłynęła i wciąż głośno woła z ziemi”.

Jakże się nie zgodzić z autorem tego tekstu. Ukraina i Polska stanowią dwa państwa, które muszą na nowo spojrzeć na siebie przez pryzmat mistyki i chrześcijaństwa. Jedynie religia może uczynić krew naszą ofiarą, która spowoduje, że będziemy mogli prawdziwie istnieć.

Philo

Cały tekst Michała Łuczewskiego przeczytaj w najnowszym „Plus i Minus („Rzeczpospolita”)