Instytucje rządowe i samorządowe w większości krajów Europy Zachodniej intensywnie inwestują w islam, a właściwie w muzułmańskich imigrantów. Kwoty przeznaczane dla poszczególnych, pojedynczych rodzin, jak i dla całych społeczności porównywalne są z tymi, jakie biznesmeni są gotowi wyasygnować na wysokodochodowe projekty innowacyjne, czy też państwa lub miasta na ożywienie całych sektorów gospodarki w krajach uprzemysłowionych. Jedną z głównych niewiadomych w przypadku imigrantów jest przypuszczalna stopa zwrotu z inwestycji. Dostępne na dziś dane jednoznacznie wskazują, że zwroty z poniesionych nakładów mogą być mocno ujemne przez najbliższe dekady. Z nieodwracalnymi konsekwencjami dla społeczeństw w każdym z tych krajach.

Kiedy anioł biznesu decyduje się wyłożyć milion lub kilka milionów dolarów na nowotworzony projekt internetowy czy technologiczny, spodziewa się zysków w wysokości kilkuset a nawet kilku tysięcy procent w perspektywie nie dłuższej niż 3-5-7 lat. Jeśli widoków na realne przychody z projektu nie ma, inwestorzy nie wydają ani dolara. W życiu społecznym, zwłaszcza w krajach o dużym poziomie ochrony socjalnej, kapitał liczony jest nieco inaczej, a perspektywy potencjalnych korzyści, płynących z nakładów publicznych i infrastrukturalnych liczone często w dziesiątkach lat. Powszechnym warunkiem wydatkowania pieniędzy na cokolwiek powinna być jednak zasada racjonalnego gospodarowania i niemarnotrawienia środków, które znalazły się w budżetach miast i państw dzięki pracującym w tych krajach podatnikom.

Trudno na dziś określić jakich korzyści społecznych, ekonomicznych czy kulturowych spodziewały się władze w szwedzkiej gminie Nacka, położonej w okolicy Sztokholmu, które za kwotę blisko 1,5 miliona euro zakupiły 3 mieszkania dla syryjskiego imigranta, posiadającego trzy żony oraz 16 dzieci, przekraczając nie tylko granice rozsądku ale i przepisy prawa. W Szwecji, podobnie jak w pozostałych krajach Unii Europejskiej wielożeństwo, póki co, nie jest legalne. Trudno też przewidywać, jakie efekty dla lokalnej społeczności przyniesie osiedlenie, wybudowane dla około 700 wytypowanych z Afganistanu, Syrii i Erytrei osób, które zamieszkają w 100 wygodnych apartamentach. Wzniesione kosztem 13 tys. złotych za 1 m2 w jednej z dzielnic Hamburga apartamenty, zostały wykończone „pod klucz”, włącznie z pełnym wyposażeniem kuchni i łazienek. Dodatkowo zostały wyposażone w stoły, krzesła, łóżka, szafki i zasłony. Przeciętna niemiecka młoda rodzina może sobie o takich wygodach tylko pomarzyć.

Biorąc pod uwagę dotychczsowe praktyki, można się spodziewać, że żaden lub niewielu z powyższych szczęśliwców zechce w ogóle podjąć w przyszłości jakąkolwiek pracę, bo to się im po prostu nie opłaca. Wiedzą to z własnego doświadczenia somalijscy uchodźcy, osiedleni w Wielkiej Brytanii, którzy w 2011 roku otrzymali willę w jednej z najlepszych dzielnic Londynu, wartą około dwóch milionów funtów, by w 2016 r., żyjąc nadal z państwowych zasiłków, obniżyć życiowy standard i przenieść się o kilometr dalej do świeżo wyremontowanego bliźniaka wartego, bagatela, 1,3 miliona funtów. Styl życia „na azylanta” staje się o wiele bardziej opłacalny i bezpieczny, niż sposób „na wnuczka” lub „na policjanta”. O żebractwie, sprzedaży garnków czy wróżeniu z ręki, nikt już nawet nie myśli. 

Jeśli przyjrzymy się perspektywie dotacji unijnych dla Polski na lata 2014-2020, to okaże się, że w tym czasie będziemy mogli liczyć na łączną sumę około 82,5 miliarda euro, czyli około 12 miliardów rocznie. Niektóre źródła podają, że rząd niemiecki ma zamiar przeznaczyć na pomoc tak zwanym uchodźcom sumę 94 miliardów euro w latach 2016-2020, co daje niemal 19 miliardów rocznie. To jednak nie wszystko. Jeśli do tej kwoty doliczymy wydatki, jakie mają ponieść w tym czasie poszczególne landy, okaże się, że w perspektywie 5 lat, Republika Federalna wyda na wspieranie przybyszów z Bliskiego Wschodu i Afryki ponad 220 miliardów euro, czyli 44 miliardy euro rocznie. 

Tworzenie środowiska multikulturowego w Europie stało się niezwykle kosztowne. Z perspektywy społecznej polega na tym, że najpierw tworzą się niewielkie enklawy, które systematycznie zajmują coraz większe obszary, całe dzielnice, potem miasta i jego kluczowe ośrodki. Przybysze, w większości muzułmanie, wykorzystują mieszankę religii, ideologii, kłamstw i manipulacji, a jeśli to nie przynosi spodziewanych rezultatów, przechodzą to drwin, wyzwisk, szykan, prowokacji, i wreszcie siły fizycznej. Wywieranie presji na otoczeniu wszelkimi możliwymi sposobami, wykorzystywanie każdej słabość lokalnej społeczności, egzekwowanie przyznawanych im przez państwo-gospodarza praw, jest dla wyznawców islamu czymś oczywistym. Presja musi być wywierana aż do wprowadzenia własnego prawa, czyli prawa Sharia. Wtedy to jest już „ziemia Allaha”.

Rządy i władze lokalne inwestują w imigrantów, żeby ci mogli się integrować. Ale o jakiejkolwiek integracji nie może być mowy. Islam jest zaprzeczeniem kultury europejskiej. Wszelką pomoc, pieniądze, świadczenia, datki, mieszkania, muzułmanie traktują jako należny im od niewiernych podatek. Na jakąkolwiek wdzięczność nie ma co liczyć. W kolejnych krokach następuje tylko eskalacja roszczeń.

Muzułmanie wypierają tubylców, a zdezorientowane lub umyślnie działające władze sprzyjają imigrantom, podejmując decyzje i wydając publiczne środki na działania, które nie mogą przynieść spodziewanego oficjalnie rezultatu. Wyznawcy islamu nie będą się integrować, nie będą się europeizować. Za żadne pieniądze. Z resztą, oni wiedzą, że czy to po dobroci czy siłą, w końcu i tak zagarną wszystko co mają w zasięgu wzroku: ziemię, nieruchomości, ulice, szkoły, szpitale, kobiety i majętności. Tak islam realizuje cele określone w Koranie. Wszędzie tak samo. Od wieków.

Paweł Cybula