Po wygranych przez Prawo i Sprawiedliwość kampaniach wyborczych z 2015 roku, zarówno prezydenckiej, jak i parlamentarnej, wielu prawicowych publicystów i komentatorów politycznych zaczęło narzekać, że działająca wówczas, perfekcyjna machina informacyjna, podtrzymująca kontakt ze społeczeństwem, nagle przestała funkcjonować. Tworzące ją sztaby wyborcze, specjaliści i politycy objęli nowe funkcje na stanowiskach rządowych, w administracji czy spółkach skarbu państwa. Inicjatywę przejęła opozycja i tracący z każdym tygodniem wpływy, beneficjenci III RP, którym w oczy zajrzało widmo „dobrej zmiany”. Wydawało się, że PiS oddał pole w obszarze PR-u politycznego, skupiając się na pragmatyce rządzenia.

Na dziś trudno jednoznacznie stwierdzić, czy strategia wycofania się z typowo pijarowych zabiegów na rzecz realnych zmian i politycznych faktów dokonanych była słuszna. Rząd premier Szydło, zamiast efektownych sztuczek i fajerwerków w stylu Donalda Tuska, wybrał gruntowne reformy państwa. Lista bezpośrednich komunikatów, wysyłanych społeczeństwu była bardzo konkretna: realizujemy obietnice wyborcze, wprowadzany 500+, obniżamy wiek emerytalny, reformujemy szkolnictwo, walczymy z korupcją i przekrętami podatkowymi, przywracamy równowagę budżetową i podmiotowość Polski w polityce międzynarodowej, modernizujemy armię. Ten mechanizm zaciął się przy reformie sądownictwa.

Pomijając na moment motywacje i przyczyny decyzji prezydenta Dudy co do zawetowanych ustaw, trzeba jasno stwierdzić, że w związku ze zmianami w wymiarze sprawiedliwości, przeciwko państwu polskiemu zostały wytoczone najcięższe działa, równocześnie na wielu frontach. „Ulica i zagranica”, przy wsparciu obcego kapitału, lokalnych specjalistów od mediów, politycznego PR, ruchów społecznych i przewrotów politycznych, miały powstrzymać gruntowe zmiany w jednym z najbardziej patologicznych obszarów, stanowiących bezpośrednie dziedzictwo po PRL’u. Jawne stały się plany i cele antyrządowego frontu, przybierając konkretne agendy, choćby plan na wzór ukraińskiego Majdanu w 16 punktach, opublikowanych przez pana Kramka „Niech państwo stanie: wyłączmy rząd”, czy koncepcja stworzenia organizacji, skupiającej specjalistów z rynku reklamy, mającej pomóc opozycji walczyć rządem. Do annałów polskich mediów przejdzie wypowiedź jednego z „apolitycznych” szefów dużej agencji reklamowej:

„Uważam, że powinniśmy stworzyć społeczną organizację, która w profesjonalny, systematyczny sposób zajmie się prodemokratycznym (i częściowo antyrządowym) marketingiem: cele, strategia, kreacja i publikacja w mediach. Ludzi i całych firm chętnych do darmowej pomocy znajdziemy teraz aż za wiele. A podobno się na tym znamy.”

Realnymi efektami tych działań, były astroturfingowe manifestacje ze świecami i identycznym plakatami w obronie sądów, oraz świetnie udająca społeczną, spontaniczną kampanię, akcja „Wolne sądy”, przygotowaną według precyzyjnego scenariusza, w którą zaangażowały się najbardziej rozpoznawalne twarze polskiej sceny, wliczając pana Piotra Fronczewskiego czy Jerzego Stuhra. Akcja miała tyle wspólnego z ruchem oddolnym, co reklamy proszków do prania i pasty do zębów.

Dlatego nie może dziwić, że rząd podjął wyzwanie i za pośrednictwem Polskiej Fundacji Narodowej, ruszył z ogólnopolską kampanią, przybliżającą społeczeństwu istotę reformy wymiaru sprawiedliwości ale też skalę i bezmiar patologii, jakie mają miejsce w gronie „nadzwyczajnej kasty”; w środowisku niekontrolowanych i nieusuwalnych, jak dotąd, przez nikogo, świętych krów, działających wedle własnego uznania i stawiających się ponad prawem.  

Kampania „Sprawiedliwe sądy”, która w prostej formie, za pomocą bilbordów, mediów społecznościowych, stron internetowych, reklamy telewizyjnej, w jednoznacznych komunikatach odsłania skalę nieprawidłowości w sądownictwie, jest absolutnie niezbędna. O skali jej trafności i skuteczności może świadczyć fala ataków, przypuszczonych przez media mętnego nurtu i przedstawicieli kasty prawniczej, którzy prawdy o swoim środowisku unikają jak diabeł święconej wody.

Najbardziej jednak zaskakują ataki ze strony tych, którzy jeszcze nie tak dawno zarzucali rządowi, że nie tłumaczy swoim wyborcom prowadzonych działań. Gdy teraz ruszyła zakrojona na szeroką skalę, profesjonalna kampania informacyjna w sprawie kluczowej reformy, bez której poważne zmiany w Polsce nie będą możliwe, postępowi redaktorzy z republikańskimi rodowodami każą politykom PiS posypywać głowy popiołem za te działania. Tym światłym publicystom, wyedukowane, świadome społeczeństwo nie jest do niczego potrzebne. Wolą hodować neolemingi, którym bezproblemowo będą mogli sprzedawać alternatywne wersje polskiej historii.

Paweł Cybula