Trudno sobie wyobrazić w polityce człowieka bardziej utalentowanego, konsekwentnego, twardego, potrafiącego zbudować partię i potężne struktury niemal od zera, a jednocześnie kogoś, komu by tak bardzo nie szło, jak to się dzieje w przypadku Grzegorza Schetyny. Od czasów studenckich szedł do „dużej polityki” po trupach, jednak nie potrafił na tych trupach zbudować trwałej odskoczni do stanowisk, dorównujących jego politycznym ambicjom. Wydaje się też, że ponosząc porażkę za porażką na eksponowanych stanowiskach, nie uczy się na własnych błędach i nie wyciąga wniosków ze swoich przegranych. Dokąd zaprowadzi Platformę Obywatelską i samego siebie, kierowany mieszanką ambicji, sprytu, woli zemsty i nieprzemijającego pecha, lider opozycji?

Obserwując kogoś przy pracy lub podczas wykonywania jakichś czynności, gdy wszystko idzie sprawnie i zgodnie z planem, mówimy czasem: to jest właściwy człowiek na właściwym miejscu. Tego niestety nie możemy powiedzieć o Grzegorzu Schetynie, pełniącym obowiązki na większości zajmowanych przez niego, wysokich stanowiskach. Ich lista jest imponująca. Zdążył już być Marszałkiem Sejmu, ministrem spraw zagranicznych, spraw wewnętrznych, a nawet tymczasowo wykonywał obowiązki Prezydenta RP. Jest też wieloletnim posłem na Sejm RP. Jednak w większości tych przypadków widać było, że coś tu nie gra, że coś zgrzyta, że nie pasuje dłoń do sygnetu. Wiceprzewodniczący PO, Radosław Sikorski w prywatnej rozmowie potwierdził te obawy. „Zero kreatywności. Każdy z nas powinien sobie zdawać sprawę, do czego się nadaje, a do czego się nie nadaje. Idealny numer dwa. (…) Taki knajacki styl trochę. To jest za mało na premiera.”- podsumował szefa Platformy w  rozmowie z prezesem Orlenu, Jackiem Krawcem.

Taką opinię o sobie, swoimi wypowiedziami i zachowaniami wydaje się potwierdzać sam Grzegorz Schetyna. W lutym tego roku, zapytany o donosy Wałęsy na działaczy ,,Solidarności'' - Henryka Lenarciaka, Henryka Jagielskiego i Józefa Szylera, z cynicznym uśmiechem na ustach uderzył w kamerę dziennikarza. Podczas lipcowych rozmów z dziennikarzami, bez większego skrępowania opowiadał o zorganizowanym przez PO grudniowym puczu i o planowanym wraz z pozostałymi partiami opozycyjnymi blokowaniu i paraliżowaniu procesu legislacyjnego w Sejmie, w związku z ustawami reformującymi polskie sądownictwo, co przełożyło się na konkretne działania.

Grzegorz Schetyna przeszedł samego siebie w trakcie wczorajszego posiedzenia Sejmu, kierując pod adresem ministra spraw wewnętrznych, Mariusza Błaszczaka, niewybredne pogróżki. Całą scenę można by określić jednym słowem- żenada, gdyby nie to, że obecny przewodniczący Platformy, jeszcze jako działacz lokalny, słynął z upodobania do niszczenia ludzi.

„Już Panu kiedyś tu mówiłem, jak Pan skończy z tym kłamstwem. (…) Ja to Panu mówię, to jest obrzydliwe co Pan robi, i za to Pan zapłaci nie tylko politycznie. Publicznie mówię stąd ”- skierował swoją wypowiedź bezpośrednio do min. Błaszczaka. „Zajmą się Tobą Ci, którzy się powinni zająć. Za to co robisz.”

Duża część obserwatorów życia politycznego ma nieodparte wrażenie, że zarówno jako marszałek Sejmu, przewodniczący Platformy czy minister spraw zagranicznych, Grzegorz Schetyna był niejako pełniącym obowiązki: ministrem, marszałkiem, przewodniczącym z konieczności, w tak zwanym zastępstwie. Mało kto dopatrywał się w nim cech dyplomaty, zręcznego negocjatora, polityka potrafiącego zachować styl i klasę w trudnych rozmowach na lokalnych, brukselskich czy światowych salonach. Jedyną funkcją, gdzie mogły dojść do głosu jego prawdziwe instynkty i talenty, było stanowisko ministra spraw wewnętrznych, kiedy wsławił się akcjami szykanującymi kibiców piłkarskich. „Widelec” stał się symbolem rozpoznawczym i niemal godłem ministra Schetyny.

Były szef dyplomacji daje się czasem ponieść. W przeciwieństwie do precyzyjnych, kierowanych przez Donalda Tuska pod adresem PiS’u, wygłaszanych podniesionym głosem zarzutów, ataki polityczne w wydaniu Schetyny brzmią jak pogróżki drobnego gangstera, który krzyczy, że zna kogo trzeba, że ma układy, a przeciwnikiem zajmą się odpowiedni ludzie. Gdy przewodniczący PO traci nad sobą kontrolę, wychodzi z niego postać nieciekawa, grubiańska i mściwa. Tu już nie idzie o brak "charyzmy, teflonu i społecznych czułek", o których mówił min. Sikorski przy policzkach wołowych w „Sowie i Przyjaciołach”. W takich razach wychodzą na jaw elementarne braki kindersztuby, dobrego wychowania, ogłady i edukacji, których nabycie umożliwiłoby zamianę najbardziej złowieszczych gróźb w kulturalnie brzmiące zdania, wygłaszane z uśmiechem na ustach. Poetyka widelca i bejsbola nie działa w salach plenarnych i w gabinetach dyplomatów. Być może sam Schetyna o tym wie, jednak nie potrafi nad tym zapanować. W przypadku człowieka niemal 55-letniego bardzo trudno będzie to zmienić.

Praktyka polityczna, zręczność budowania struktur, ambicje i bezwzględne działania nie przekładają się na popularność i pozytywny społeczny odbiór, bez których trudno jest zostać prawdziwym liderem. Analizując wizerunek lidera PO choćby ten, wykorzystany podczas protestów, gdzie raz wystąpił w białym t-shircie z hasłem „Marszu wolności”, a kilka miesięcy później w ciemnoniebieskiej koszulce polo w granatowe paski, wyglądającej jak kupiona w hipermarkecie na wyprzedaży, można się domyślać, że Schetyna nie ma zaufania do doradców od wizerunku. Być może nie ufa też specom od marketingu politycznego. Brak osobistego Ostachowicza w budowanych narracjach i poszczególnych wypowiedziach lidera PO, widać w każdym niemal publicznym wystąpieniu. Można dojść do wniosku, że korzystając ze swoich politycznych doświadczeń, szef Paltformy nie ufa nikomu, bo wie czym to się kończy: „zardzewiałym nożem wbitym w plecy”, cytując restauracyjnego klasyka, ministra Sikorskiego.

Polityczna aktywność przewodniczącego Platformy przypomina trochę nieporadne zabiegi człowieka w drogim garniturze w eleganckiej restauracji, który nie potrafi posłużyć się ani nożem, ani widelcem, zamówiwszy uprzednio schabowego z kapustą. Większość z nas uwielbia schabowe, ziemniaki i kapustkę, ale nie po to bywamy w szykownych lokalach.

Paweł Cybula