Co to znaczy? Aby to dobrze zrozumieć, trzeba zobaczyć, czym w istocie jest świat zamknięty w sobie. Może najlepiej wyraża to Kohelet, smutny i jednocześnie niesamowicie konsekwentny mędrzec Starego Testamentu, stawiający kropkę nad „i” swoich refleksji.

Marność nad marnościami, powiada Kohelet, marność nad marnościami – wszystko marność.

Cóż przyjdzie człowiekowi z całego trudu,
jaki zadaje sobie pod słońcem?
Pokolenie przychodzi i pokolenie odchodzi,
a ziemia trwa po wszystkie czasy.
Słońce wschodzi i zachodzi,
i na miejsce swoje spieszy z powrotem,
i znowu tam wschodzi.
Ku południowi ciągnąc
i ku północy wracając,
kolistą drogą wieje wiatr
i znowu wraca na drogę swojego krążenia.
Wszystkie rzeki płyną do morza,
a morze wcale nie wzbiera;
do miejsca, do którego rzeki płyną,
zdążają one bezustannie.
Mówienie jest wysiłkiem:
nie zdoła człowiek wyrazić wszystkiego słowami.
Nie nasyci się oko patrzeniem
ani ucho napełni słuchaniem.
To, co było, jest tym, co będzie,
a to, co się stało, jest tym, co znowu się stanie:
więc nic zgoła nowego nie ma pod słońcem.
Jeśli jest coś, o czym by się rzekło:
Patrz, to coś nowego –
to już to było w czasach,
które były przed nami.
Nie ma pamięci o tych, co dawniej żyli,
ani też o tych, co będą kiedyś żyli,
nie będzie wspomnienia u tych, co będą potem (Koh 1,2–11).
 
Z takiego widzenia wyrasta smutek, który szuka swojego ukojenia w radościach tego świata: Powiedziałem sobie: Nuże! Doświadczę radości i zażyję szczęścia! Lecz i to jest marność (Koh 2,1). Dla Koheleta marnością jest nawet wszelka mądrość i wiedza. Jego widzenie całkowicie zamyka się w doczesności, stąd ta smutna refleksja. Trzeba powiedzieć, że w tym horyzoncie jest ona bardzo uczciwa i konsekwentna. Kiedyś pomyślałem sobie:

Wyobraziłem sobie moje życie, takie jakie ono jest. A muszę powiedzieć, że nie należę do ludzi jakoś doświadczonych szczególnym cierpieniem, nieszczęściem… Właściwie mam Bogu za co dziękować, swoje życie przeżywam pozytywnie, czuję się w jakiś sposób zrealizowany, mam co robić, to, co robię, ma sens i to nie byle jaki… Słowem – uważam, że moje życie jest sensowne i szczęśliwe. Ale gdy wyobraziłem sobie, że miałoby tak trwać w nieskończoność, to się przeraziłem. To byłoby piekło.

Z takiej perspektywy widać, jak bardzo potrzebne jest nowe narodzenie, nowe życie. To, co się z ciała narodziło, jest ciałem, a to, co się z Ducha narodziło, jest duchem (J 3,6). To, co jest z ciała, nie jest w stanie wypełnić sensem wieczności, niezależnie od atrakcyjności tego czegoś.

Pamiętamy, że Bóg, niejako w odpowiedzi na pesymizm Koheleta, zapowiedział nowe rzeczy, nowe stworzenie. U proroka Izajasza mówi: oto Ja stwarzam nowe niebiosa i nową ziemię; nie będzie się wspominać dawniejszych dziejów ani na myśl one nie przyjdą (Iz 65,17). To nowe przychodzi wraz z Jezusem Chrystusem. Problem polega na tym, że to nowe współistnieje z tym, co stare. Z tym problemem uczyli się współżyć uczniowie Pana Jezusa po zesłaniu Ducha Świętego, w Którym doświadczyli tego, co nowe. Doświadczyli tego, jak „stare” walczy z nowym. Walka wydaje się zupełnie nierówna. Z jednej strony „królowie ziemi”, właściwie wszystkie potęgi, nie tylko militarne, ale także religijna (!) ze swym autorytetem, sprzysięgły się przeciw „Po­ma­zań­co­wi”, Słudze Bożemu Jezusowi Chrystusowi.
Dzisiejsze czytania liturgiczne: Dz 4, 23-31; J 3, 1-8.

Rzeczywiście nowość nowego jest tak wielka i zaskakująca, że nie do przyjęcia w sposób naturalny. Aby w nią wejść, trzeba się prawdziwie narodzić. W tym momencie pytanie Nikodema, które nam może wydawać się śmieszne, jest najbardziej prawdziwe. To właśnie trzeba tak przeżyć, tak radykalnie właśnie zobaczyć ową niemożliwość nowego narodzenia z siebie samego. To jest niemożliwe – Czyż może powtórnie wejść do łona swej matki i narodzić się? (J 3,4). W tym momencie Pan Jezus mówi o narodzeniu z wody i Ducha Świętego. Niewątpliwie chodzi o chrzest św., który jest misterium tego narodzenia. Ale nie wystarczy sam obrzęd, trzeba, aby w tym obrzędzie nastąpiło narodzenie z Ducha! Wówczas dopiero wszystko otrzymuje inny kształt i sens – na tym polega metanoia, która daje nowe spojrzenie, nowe rozumienie rzeczywistości. Jest ona wynikiem współdziałania łaski i naszej woli. I to jest ogromne misterium. Wydaje się, że bardzo często ignorujemy jego głębię, sprowadzając wiarę albo do wyboru religijnego poglądu na świat z pewną praktyką pobożną związaną z tym poglądem, albo uważamy, że wiara jest czymś enigmatycznym w nas, czymś danym nam przez Boga i już.

Największy cud wiary polega jednak na owym współdziałaniu łaski i wolnej woli człowieka. Trzeba wam się powtórnie narodzić (J 3,7) – zatem jest to jakiś wymóg skierowany do nas. Ale jednocześnie nie jest możliwe, abyśmy go mogli sami spełnić. Ten motyw będzie się nieustannie powtarzał. Nie da się niczego duchowego zrobić technicznie, bo życie w Duchu jest misterium, w które wchodzimy przez łaskę sakramentu. Sami możemy jedynie się przygotować do tego misterium. Natomiast ono samo dokonuje się mocą Ducha Świętego, nie naszą. W Kościele kapłani są liturgami misterium, tymi, którzy je sprawują i dbają o jego należyte rozumienie, ale dzieła dokonuje Duch Święty.

Włodzimierz Zatorski OSB, Ps-po.pl