Bardzo ważnym etapem w procesie uzdrawiania z różnego rodzaju duchowych zranień jest opowiedzenie historii własnego życia. Tylko dokładne przeanalizowanie i nazwanie po imieniu kłamstw, w które dotychczas wierzyliśmy, pozwala je zdemaskować i uniezależnić się od ich niszczącego działania.

Po raz pierwszy zetknąłem się z pornografią, gdy miałem sześć lat. Natrafiłem wtedy na pornograficzne magazyny, które ktoś rzucił na ulicy. Po jakimś czasie odkryłem, że mój starszy brat gromadził w szufladzie tego rodzaju gazety. W końcu uzależniłem się od pornografii. Zdjęcia, które oglądałem, mocno zapadały w moją świadomość; wszystko zaczęło się kręcić wokół nich. Pornografia jest jedną z najbardziej podstępnych pułapek szatana. Autentyczne ludzkie pragnienie miłości i poznania sfery seksualnej karmione jest ordynarną pornograficzną fikcją. Gdy pragnienie poznania cielesnych wymiarów miłości nie jest połączone z przyjęciem Bożej prawdy o pięknie czystości, stajemy się podatni na kłamstwo szatana i zamieniamy w bezdomnych, duchowych żebraków.

Niesmak i ciekawość

Minęło wiele lat, zanim sobie uświadomiłem, że tylko w Bogu istnieje jedyne źródło miłości, które zaspokaja wszystkie ludzkie tęsknoty. Pamiętam, że kiedy miałem osiem albo dziewięć lat, nasz opiekun rozebrał się przede mną i moim bratem i zachęcał nas, żebyśmy zrobili to samo dla niego. Potem uspokajał nas i zakazał opowiadania o tym rodzicom. Przeżycie to stało się dla nas tematem tabu.

Gdy miałem lat dziesięć, byłem świadkiem sceny, jak nastoletni chłopcy wrzucili do basenu dziewczynę, podpływali do niej, by kolejno „wypróbowywać” ją przez kostium kąpielowy, i zachęcali mnie, żebym założył okulary, zanurkował i obserwował, jak oni ją wykorzystują. Dziewczyna płakała, a oni się śmiali. Byłem zszokowany i zastanawiałem się, o co w tym wszystkim chodzi? Czułem niesmak i ciekawość jednocześnie. Korciło mnie, żeby się temu przyglądać. Pamiętam, jak o kilka lat starszy ode mnie chłopak z sąsiedztwa opowiadał mi w szczegółach, jak to zabawiał się z dziewczyną ze szkoły. Znów miałem ambiwalentne odczucia: niesmaku i ciekawości.

Kiedy miałem mniej więcej 12 lat, mój tata zabrał mnie na „pouczający” spacer; jestem pewien, że zrobił to na prośbę mojej mamy. Ojciec usiłował wyjaśnić mi wszystkie trudne sprawy związane z dojrzewaniem, robił to jednak bardzo nieudolnie. Szliśmy razem, a on mówił: „No wiesz, już dojrzewasz i masz »to odczucie« w swoim ciele, hormony, rośnie ci owłosienie w intymnych miejscach itd. Wkrótce będziesz doświadczał polucji (pytałem, co to jest, a tata starał się wyjaśniać), a chłopak w twoim wieku będzie próbował dotykać siebie, aby wywoływać wytrysk nasienia”. Zapytałem wtedy, w jakim celu miałbym to robić. Odpowiedział: „No, wiesz, to sprawia przyjemność...”. Ta niefortunna odpowiedź taty miała dla mnie bardzo złe następstwa. Wyjaśnienie ojca zachęciło mnie, abym spróbował doświadczyć tego, o czym on mówił. Po tym jak zrobiłem to po raz pierwszy, nabrałem ochoty na to, żeby jak najczęściej doznawać tej nieznanej mi dotąd przyjemności. W ten sposób onanizm stał się moim nałogiem. I tak od 13. roku życia uzależniłem się od masturbacji, karmiąc się przy tym pornografią i seksualnymi marzeniami.

Wszystkie te doświadczenia wypaczyły mój rozwój. Masturbacja sprawiała, że koncentrowałem się na sobie i stawałem coraz większym egoistą. Najważniejsze było samozadowolenie, oczywiście kosztem kobiety. W sferze fantazji kobieta może zrobić wszystko to, co sobie wyobrazimy, w końcu jednak te wyobrażenia nie wystarczają, pojawia się chęć, by przejść do czynów. Mimo wszelkich prób oszukiwania samego siebie wiedziałem, że fantazja nie jest rzeczywistością, i chciałem prawdziwych doświadczeń. A te prawdziwe doświadczenia były uwarunkowane moją fantazją, która przekonywała, że kobiety naprawdę chcą dawać to wszystko, czego pragnąłem.

I tak straciłem czystość

W 7 – 8 klasie szkoły katolickiej rywalizowaliśmy z kolegami o to, kto pierwszy prześpi się z dziewczyną. Czułem, że coś tu jest nie tak. Całowałem się i uprawiałem petting z moimi rówieśnicami. Kiedy miałem szesnaście lat, zacząłem umawiać się na randki z pewną dziewczyną. Mimo wszystkich swoich dotychczasowych doświadczeń jeszcze wtedy byłem przekonany, że dopóki się nie ożenię, nie powinienem mieć stosunków seksualnych. Szybko jednak się okazało, że było to tylko moje pobożne życzenie. Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie moja dziewczyna i zakomunikowała, że jej rodzice wyjechali i że dzisiaj może być „ta” noc. Nigdy nie zapomnę, jak wszedłem do apteki na Columbia Avenue w Lancasterze, wziąłem pudełko prezerwatyw i skierowałem się do kasy. Miałem jeszcze wyrzuty sumienia i bojaźń przed Bogiem, mimo że nie byłem już wtedy praktykującym chrześcijaninem. Sumienie mówiło: „nie rób tego, nie rób tego”… A ja na to: „zamknij się, zamknij się!”. W momencie gdy położyłem te kondomy przy kasie, sumienie już milczało. To był świadomy wybór, by stawić opór jakimkolwiek wyrzutom sumienia. I tak straciłem czystość...

Co jakiś czas cierpiałem na depresję

W 1988 roku skończyłem college. Cały porządek mojego życia zaczął się chwiać; popadłem w ciężką depresję, bo nie widziałem sensu życia. To był czas, gdy sensowne mnie i moim kolegom wydawało się tylko to, co było związane z przyjemnością – zabawa, seks, picie... Tylko że… ja czułem, że to wszystko jest żenująco bezsensowne. Pewnego wieczoru mój współlokator wrócił z imprezy pijany jak bela. Dławił się w łóżku własnymi wymiocinami – był zbyt upity, by uświadomić sobie bagno, w jakim się znajdował... Widząc to, pomyślałem sobie: „I to ma być szczęście i wolność?”. Pokój śmierdział okropnie, więc poszedłem do akademika, aby przespać się na podłodze w pokoju innego chłopaka. Ten tymczasem wrócił z imprezy z jakąś dziewczyną i – nie wiedząc, że tam jestem – zaczął się do niej dobierać. Usłyszałem słaby kobiecy głosik: „Stop, stop… Zrobię »to« z tobą tylko wtedy, gdy będę wiedziała, że naprawdę mnie kochasz”. A on na to: „Kocham cię, kocham!”. I zaczęli uprawiać seks. Czułem się fatalnie i byłem wściekły, ale w żaden sposób nie zareagowałem. Następnego dnia ten chłopak nawet nie pamiętał imienia dziewczyny, z którą spędził noc… Zastanawiałem się wtedy: „Co takiego jest w mężczyźnie, co każe mu traktować kobietę jak narzędzie do zaspokojenia swoich egoistycznych zachcianek?”. Byłem na niego wściekły, a jednocześnie wiedziałem, że muszę przemyśleć i poukładać swoje własne życie. Czy ja faktycznie tak bardzo się różniłem od niego w sposobie myślenia, traktowania dziewczyn, fantazjowania czy żartów z innymi kolegami? Przecież na obozach ubarwialiśmy historie o naszym życiu seksualnym tylko po to, żeby się dobrze bawić. Kiedy się tak naigrawaliśmy, nie zdawaliśmy sobie sprawy, że za wszystkimi tymi historyjkami były cierpiące kobiety, wykorzystane, odrzucone i znieważone. Śmialiśmy się z nich i traktowaliśmy je jak trofea. Uprawiałem seks ze swoją dziewczyną, oczywiście za jej zgodą, ale i tak zacząłem się zastanawiać, czy jej nie wykorzystuję dla zaspokojenia swojego egoizmu. Zadałem sobie wtedy pytanie: „czy rzeczywiście ją kocham?”.

Już od dwóch lat nie byłem praktykującym chrześcijaninem; nie chodziłem do spowiedzi ani na Mszę św. Wątpiłem w istnienie Boga, chociaż instynktownie zacząłem stawiać Mu dręczące mnie pytania o sens życia. Co jakiś czas cierpiałem na depresję...

Kompleks męskości i homoseksualizm

Nie czułem się w tym okresie dojrzałym mężczyzną i to również była jedna z przyczyn moich kryzysów. Wzrastając, każdy chłopak powinien wytworzyć sobie jakiś rozsądny wizerunek prawdziwego mężczyzny. Po prostu potrzebujemy pozytywnych wzorców, godnych zaufania facetów, którzy by nam pokazali, jak się zachowywać. Coś w tym jest, że chłopcy wieszają na ścianach zdjęcia idoli, którzy imponują im swoją męskością. Wróćmy jednak do mojej historii. Wychowywałem się w kulturze, w której być mężczyzną oznaczało być „napakowanym”, mieć muskuły. Sylwetka wystarczała za wszystko i pozwalała liczyć na to, że będzie się miało powodzenie u kobiet. Żeby być tzw. prawdziwym mężczyzną, musiałem wyglądać, myśleć, czuć i zachowywać się w określony sposób, choć w ogóle się z tym nie utożsamiałem. Mimo to kiedy któryś z moich kumpli odpowiadał popularnemu wzorcowi, byłem zwyczajnie zazdrosny. W jakiś dziwny sposób czułem się przyciągany przez ten „wzór” męskości. Taki kompleks w ekstremalnych przypadkach może przerodzić się w homoseksualizm. W moim przypadku na szczęście nie doszło do tej anomalii, ale głęboko współczuję tym, których to dotknęło. I jeśli ktoś z czytelników ma ten problem, to najpierw pragnę go zachęcić, aby odrzucił lęk i całkowicie oddał się Chrystusowi. Nie myślcie, że jest to jakiś magiczny trik, że natychmiast zostaniecie uwolnieni od homoseksualnych pragnień. To jest długa droga, którą trzeba iść razem z Chrystusem, ale na pewno będziecie stawać się ludźmi wolnymi. Spójrz w lustro: Bóg stworzył cię, abyś był mężczyzną – i rzeczywiście nim jesteś. Możesz być do tego zdystansowany, ale jesteś mężczyzną. Każdy homoseksualista w swoich fantazjach i marzeniach tęskni za tym, by zjednoczyć się ze swoim wyidealizowanym obrazem męskości. Dlaczego? Bo zawsze pociąga nas to, czego nam brakuje. Homoseksualista podziwia takich mężczyzn, o których myśli, że mają to, czego on nie ma, i chce te cechy przejąć, zasymilować, wręcz skonsumować – po prostu pragnie je uczynić swoimi. To dążenie ma w sobie coś z „kanibalistycznego” przymusu. Ludożercy zjadają tylko tych ludzi, których podziwiają, chcąc w ten sposób posiąść brakujące im cechy. Jedyną rzeczą, jaką diabeł może zdziałać, jest zniszczenie dobra (bo on sam niczego nie stwarza) – dobra, które ma nas zbawić. To, co Bóg stworzył jako dobre i piękne, szatan próbuje zniekształcić, zeszpecić, zniszczyć, dlatego uprzedmiotawia to i sprowadza do płytkiej, przemijającej, egoistycznej przyjemności.

Odrzućcie te perwersyjne wyobrażenia i pragnienia, które podsuwa szatan! Nie identyfikujcie się z tym wyidealizowanym obrazem męskości. Przez realne, sakramentalne jednoczenie się z Chrystusem prostujcie ten zniekształcony wzorzec. Eucharystia jest takim wydarzeniem, w którym spotykamy się bezsprzecznie z pełnią, z ideałem człowieczeństwa i męskości, jakim jest Jezus. W Eucharystii naprawdę przyjmujemy Jego człowieczeństwo. Jeśli przystępujemy do Komunii z wiarą i z czystym sercem (czyli z chęcią uporządkowania wszystkiego, co jest zanurzone w chaosie), to asymilujemy cechy doskonałego człowieczeństwa. Jeśli jakiekolwiek seksualne skrzywienie oddamy Bogu, On będzie je prostował. Wkrótce stanie się dla nas jasne, że naturalne i niezbędne jest przystępowanie do sakramentów pokuty i Eucharystii. Zjednoczenie ciał (mężczyzny i kobiety w małżeństwie) jest misterium – jak pisze św. Paweł – i odsyła do zjednoczenia Chrystusa z Kościołem, które z kolei odnajdujemy właśnie w Eucharystii. Najpełniejsze i najgłębsze znaczenie człowieczeństwa i jego seksualnego wymiaru odnajdziemy w Eucharystii. Wszystko, w co wyposażony jest człowiek – a więc również jego sfera seksualna – ma nas prowadzić do zjednoczenia z Bogiem. I jeśli to stwierdzenie jest dla kogoś szokujące, to najwyraźniej jego wiara kształtowała się w otoczeniu ludzi, którzy nie mieli najmniejszego pojęcia o tajemnicy Wcielenia oraz o znaczeniu i sensie ludzkiego życia. Słowo stało się ciałem – a było to ciało mężczyzny. Ojcowie Kościoła podkreślali, że Słowo stało się ciałem w sposób całkowity, w każdej części ludzkiego ciała. To jest właśnie teologia ciała. Nasze ludzkie ciała świadczą o wielkim misterium, ale my jesteśmy zaślepieni egoizmem i tego nie widzimy. Musimy prosić Boga, by nauczył nas widzieć to, czego jeszcze w tej chwili zobaczyć nie potrafimy. Każdy z nas jest tym niewidomym z Ewangelii, który wołał: „Jezusie, synu Dawida, ulituj się nade mną!... żebym przejrzał” (Mk 10, 47).

Już nie będę przed Tobą uciekał

W 1988 r. byłem świeżo upieczonym absolwentem college’u. Nosiłem w sobie niepewność, czy jestem dojrzałym mężczyzną, byłem również zaniepokojony sposobem, w jaki traktowałem kobiety. Wykorzystywałem je przecież, jak egoista, wyłącznie do zaspokajania swoich pragnień. Którejś nocy, wewnętrznie załamany, uklęknąłem i zacząłem mówić: „Boże, ja nie wiem, czy Ty naprawdę istniejesz, ale jeśli jesteś, to Ty przecież stworzyłeś mnie mężczyzną! To Ty obdarowałeś mnie tymi wszystkimi hormonami! A one powodują, że zarówno ja, jak i moi znajomi ładujemy się w mnóstwo różnych tarapatów. Co więc jest z Twoim planem? Czego chcesz? Dlaczego stworzyłeś nas takimi?”.

Następnego dnia po odmówieniu tej modlitwy uświadomiłem sobie: OK, pomodliłem się ostatniej nocy, ale czy Bóg naprawdę mnie wysłuchał i starał się coś mi powiedzieć? Nie było błysków na niebie, żadnych piorunów, żadnych wizji na ścianie – czy czegoś w tym rodzaju – ale jednak głęboko w moim sercu coś się zaczynało zmieniać.

Wkrótce potem powiedziałem swojej dziewczynie, że wolałbym, żebyśmy nie mieli już ze sobą stosunków seksualnych. (Oczywiście byłem całkiem przekonany, że przez cały ten czas, kiedy tylko nie będę uprawiał z nią seksu, wszystko inne będzie już OK…). Półtora roku później moja dziewczyna zerwała ze mną (byliśmy ze sobą cztery lata). Myślałem wtedy, że moje życie się skończyło.

W tym czasie mój starszy brat, który był uzależniony od narkotyków i miał problemy z prawem, doświadczył głębokiego nawrócenia. Któregoś dnia poszedłem z nim porozmawiać o tym, jak straciłem dziewczynę (miałem wtedy 20 lat, a on 22). Brat spojrzał mi w oczy i powiedział: „Jeśli postawisz Chrystusa w centrum swojego życia, będziesz w stanie sobie z tym poradzić”. „Nie, nie, raczej mnie to zniszczy” – odpowiedziałem. „Pomyśl o najgorszej rzeczy, jaką tylko jesteś w stanie sobie wyobrazić” – zaproponował w odpowiedzi mój brat. Najgorszą rzeczą dla mnie wtedy mogło być tylko to, że moja dziewczyna przespałaby się z innym mężczyzną. „Nie, przecież mówię ci: jeśli tylko postawisz Chrystusa na pierwszym miejscu, będziesz w stanie poradzić sobie nawet z taką sytuacją” – powtórzył z przekonaniem.

Po tej rozmowie powoli, ale sukcesywnie otwierałem dla Boga coraz to nowe pomieszczenia w moim sercu. Mówiłem: „W porządku, Boże, przyjdź tutaj i oczyść to pomieszczenie, i jeszcze to”… Nauczyłem się, że Bóg jest godny zaufania, ponieważ za każdym razem, gdy pozwalałem Mu uporządkować jakąś część swojego życia, wkrótce byłem lepszy w tej właśnie dziedzinie. Zachowałem sobie jednak jedno pomieszczenie, do którego nie chciałem Go wpuścić. Zupełnie nie chciałem go (nazwijmy to pomieszczenie sypialnią) oddać Panu Bogu. Przypominały mi się jednak pełne przekonania słowa mojego brata. W końcu zgodziłem się: „Dobrze, Panie, jestem gotów przestać uciekać od Ciebie, ukrywać się przed Tobą. Wejdź do każdego pomieszczenia w moim domu, wejdź do każdego zakamarka. Wejdź i oczyść to wszystko, bo to wszystko jest Twoje. Cały jestem Twój. Już nie będę przed Tobą uciekał. Oddaję Ci wszystko”.

Gruntowna przemiana

Lato roku 1990 było punktem zwrotnym w moim życiu. Wtedy to po raz pierwszy od wielu lat szczerze się wyspowiadałem. Całkowicie oddałem się Bogu i pozwoliłem Mu oczyścić nawet tę swoją „sypialnię”. Zaczęła się we mnie dokonywać gruntowna przemiana. To moje nawrócenie obejmowało nie tylko sprawy fundamentalne, ale i – jak by się wydawało – mało istotne. Ot, choćby jeden przykład. Zawsze bardzo szybko przychodziło mi pokazanie środkowego palca, gdy ktoś zdenerwował mnie na drodze. Kiedy jednak po moim nawróceniu jakiś facet wymusił pierwszeństwo tuż przede mną, na bardzo zakorkowanej ulicy, ja – zamiast, jak zwykle, odkuć się, pokazując wspomniany gest – pomachałem mu, mówiąc: „No, stary, śpieszy ci się. Trzymaj się drogi!”. Niemal natychmiast zreflektowałem się: „Co się ze mną stało?”.

I jeszcze inna sytuacja, w sumie niepozorna, ale świadcząca o pewnej zmianie. Moja mama upiekła przepyszne ciasto z jabłkami i mnie przypadła rola „mistrza ceremonii” – miałem podzielić placek. Mój brat i ja zawsze walczyliśmy o porcję z największą kruszonką. Tym razem jednak stwierdziłem, że nie ma co być wrednym… „OK, Nathan na pewno chciałby ten kawałek, więc mu go dam”.

Ale prawdziwy test miał miejsce dopiero jakieś dwa miesiące później. Wieczorem rozmawiałem przez telefon z moją byłą dziewczyną, która w pewnej chwili zapytała: „Skąd u ciebie tyle spokoju?”. Odpowiedziałem: „To nie tak, ja po prostu oddałem swoje życie Chrystusowi”. „A ja myślałam, że zrobiłeś to już dawno temu”. „Przedtem oddałem Mu prawie wszystko, a tym razem: zupełnie wszystko” – odparłem.

Odłożyła słuchawkę. Zdążyłem jednak zapamiętać, że następnego dnia miała odwiedzić w Waszyngtonie swojego wujka. I kiedy skończyłem z nią rozmawiać, pomyślałem, że muszę powiedzieć tej dziewczynie, co Chrystus uczynił w moim życiu. Wsiadłem w samochód i przejechałem trzy tysiące mil, żeby dotrzeć do niej, do Waszyngtonu. Kiedy mnie tam zobaczyła, pomyślała, że zrobiłem to, by w ten romantyczny sposób odzyskać jej serce. „Nie, to nie dlatego jestem tutaj” – sprostowałem z uśmiechem. „Przyjechałem, żeby ci opowiedzieć, co Bóg zrobił z moim życiem, bo jestem przekonany, że to jest coś, czego i Ty szukasz”. I rozmawialiśmy do późna w pokoju jej wujka. Była wtedy związana z jakimś innym chłopakiem. „Śpisz z nim, prawda?” – zapytałem, a ona nie zamierzała temu zaprzeczyć. Przez moment byłem po prostu wściekły. Popatrzyłem na kluczyki od samochodu leżące na stole i pomyślałem: „przejechałem trzy tysiące mil, żeby się tego od niej dowiedzieć?”. Popatrzyłem na nią i poczułem do niej tak wielką i szczerą miłość jak nigdy dotąd, chociaż przecież byliśmy razem przez cztery lata.

Miłość ma swój początek w niebie

Nie wiem, jak to wyjaśnić. Chyba tylko tym, że ta miłość miała swój początek w niebie, a potem przelała się z mojego – w jej serce. Objąłem ją i powiedziałem: „Janine, Bóg cię kocha i ja też cię kocham. Wiem, czego szukasz w łóżku z tym człowiekiem. Ale tam tego nie znajdziesz”. Byłem bardzo zazdrosnym facetem, więc Janine przypuszczała, że ze złości na nią byłbym gotów zdemolować dom jej wujka. Widząc, że zachowuję się dziwnie, jak na swoje dotychczasowe zwyczaje, zapytała: „Kim teraz jesteś? Ty nie jesteś tym człowiekiem, z którym byłam przez cztery lata”. Odpowiedziałem: „Masz rację, chyba nie jestem”. Przypomniałem sobie to, co mój brat powiedział dwa miesiące wcześniej: „Jeśli postawisz Boga na pierwszym miejscu, będziesz w stanie poradzić sobie z każdym problemem”. Kochałem tę dziewczynę czystą miłością. Stało się dla mnie oczywiste, że ciało kobiety jest święte i tylko Chrystus w sakramencie małżeństwa daje nam prawo do współżycia.

We wzajemnych relacjach nie możemy kierować się egoistycznym pożądaniem, lecz miłością, która pochodzi z nieba i którą – modląc się i przyjmując sakramenty – traktujemy jak dar. Musimy pozwolić, aby ta miłość przezwyciężała zwykłe, egoistyczne pożądanie. Będzie to możliwe tylko wtedy, gdy Chrystus będzie na pierwszym miejscu w naszym życiu. Tylko wtedy będziemy właściwie traktować kobiety, które Pan Bóg stawia na naszej drodze. Tylko wtedy w naszych sercach będzie zwyciężała miłość, a nie egoizm. Będziemy mogli się modlić za zbawienie tych kobiet, które kiedyś zraniliśmy, nawet jeśli to było dwadzieścia czy trzydzieści lat temu. Konieczne jest więc dokonanie rachunku sumienia, bo kobiety, które kiedykolwiek skrzywdziliśmy, są częścią naszego życia – czy nam się to podoba czy nie. Ponosimy odpowiedzialność za ich zranienia, dlatego mamy obowiązek modlić się o ich duchowe uzdrowienie i pojednanie z Bogiem.

Christopher West

Źródło: Dwumiesięcznik "Miłujcie się!"