Politycy cichaczem szykują nam nową niespodziankę rodem z bajki o dobrym zbójniku. W imię społecznej sprawiedliwości w wydaniu janosikowym każdy, kto posiada jakąkolwiek nieruchomość zostanie zobowiązany do płacenia haraczu z racji samego posiadania. Bogatych przecież trzeba łupić, każde dziecko to wie. A każdy kto posiada jakąś nieruchomość jest przecież bogaty, prawda? A jak jest bogaty to zadaniem państwa jest skorzystać z tego faktu i zabrać część pieniędzy na rzecz ubogich. Przecież mamy zasadę solidaryzmu społecznego i państwa opiekuńczego. Państwo więc tylko wykonuje swoje obowiązki... Problem zaczyna się w momencie, kiedy zrabowanymi dobrami trzeba wspomóc ubogich, jednak i na to sposób się znajdzie: państwo jest biedne, zatem wspomaga samo siebie. I wszystko gra, dokładnie tak jak w bajce.


Czym jest podatek katastralny? Najprościej rzecz ujmując jest to podatek naliczany od wartości nieruchomości. Innymi słowy szczęśliwy posiadacz kawalerki na obrzeżach miasta, której wartość szacuje się na sto tysięcy złotych będzie musiał oddać rocznie państwu (przy jednoprocentowej stawce podatku) tysiąc złotych. Niby niewiele, suma nie jest zabójcza, do przełknięcia dla większości Polaków, których zarobki oscylują wokół średniej krajowej. Ale jest to tylko pozór „bezproblemowości” rozwiewający się niczym sen złoty po dokładniejszym przyjrzeniu się tej sprawie.

 

Po pierwsze podatek ten nie będzie naliczany od wartości rynkowej nieruchomości, ale od tzw. wartości katastralnej ustalanej w wyniku przeprowadzanej okresowo masowej wyceny (taksacji). Prostym językiem mówiąc wysokość podatku jaki zostanie nam naliczony będzie zależeć od widzimisię urzędników, którzy na podstawie sobie tylko znanej alchemii prawnej wycenią nasz stan posiadania. Tylko ślepy nie zauważy niebezpieczeństwa. Korupcja, układy, znajomości i zwykła ludzka omylność będą miały na nią (wycenę) bezpośredni wpływ, którego pominąć nie można. Jest poza tym rzeczą niesłychaną, niezgodną z żadnym rozumieniem pojęcia sprawiedliwości, by strona zainteresowana (a taką jest państwo) sama,  w zasadzie nie kontrolowana ustala wartość czegoś od czego pobiera podatek.

 

Po drugie trzeba wziąć pod uwagę, że posiadanie nieruchomości nie jest wyznacznikiem statusu majątkowego. Podatek katastralny najmocniej uderzy w tych najbiedniejszych, którzy odziedziczyli mieszkanie po cioci nieboszczce bądź wykupili je niedawno od spółdzielni mieszkaniowej za symboliczną kwotę znacznie niższą niż wartość rynkowa. Ludzie ci zostaną zmuszeni do masowego wyzbywania się nieruchomości, które dla większości z nich są dorobkiem całego życia. Nie jest bowiem prawdą, że posiadanie nieruchomości jest równoznaczne z bogactwem. Nigdzie tak nie jest a zwłaszcza w Polsce. Wielu ludzi ma maleńką działkę czy mieszkanie odziedziczone lub darowane przez kogoś i jest to ich jedyny majątek. Ich skromne dochody nie pozwalają nawet na utrzymanie tego co mają (jest to jedyna możliwość posiadania przez nich dachu nad głową) w należytym stanie. Niejedna taka nieruchomość to po prostu ruina. Ale , wedle urzędników może się okazać, że to posiadłość wielotysięcznej wartości… Ludzie ci nie udźwigną ciężaru kolejnego podatku, będącego w istocie rzeczy karą za posiadanie własności. Aż się chce powiedzieć, że duch komunizmu znowu krąży nad Polską. Bo jak inaczej nazwać sposób myślenia, który każe uderzać w ludzi, którzy cokolwiek posiadają…

 

Po trzecie wreszcie podatek katastralny zapobiega akumulacji kapitału. Prostym językiem mówiąc podatek ten sprawi, że kto był biedny ten nadal takim pozostanie, bo obciążenia fiskalne narzucone na posiadany majątek, jak już wspominaliśmy, przekroczą możliwości przeciętnej rodziny. Mało tego, podatek ten może doprowadzić do ruiny kolejne domy i mieszkania, gdyż ludzie, których dotychczas stać było na ich utrzymanie w należytym porządku, chcąc uczciwie zapłacić podatek (od którego zresztą wyjątkowo trudno się wykręcić, gdyż nieruchomości nie da się ukryć tak jak np. zatrudnienia, ale o to właśnie chodzi w tym przebiegłym pomyśle- ŻEBY NIE DAŁO SIĘ NIE ZAPŁACIĆ) przeznaczą pieniądze na podatek a nie na konserwację domu czy mieszkania. Tak więc zubożeją kolejne osoby, gdyż wartość ich własności będzie systematycznie spadać. Ponadto jeżeli podwyższą standard mieszkania czy to przez zmianę ogrzewania z piecowego na centralne, czy przez dobudowanie łazienki – wartość nieruchomości wzrośnie a wraz z nią podatek, który w tym wypadku będzie karą za inicjatywę i inwencję. Włodzimierz Lenin uśmiecha się w zaświatach: wszyscy równi, każdy biedny. Proletariusze wszystkich krajów łączcie się. W biedzie, bo opiekuńcze i miłosierne państwo nie pozwoli wam się wzbogacić.

 

I wreszcie po ostatnie: największą wartość mają nieruchomości położone w centrach miast i tam też w Europie, Ameryce i innych, rozwiniętych krajach mieszka elita, ludzie majętni. Niestety nie w Polsce. U nas ludzie mieszkają tam, gdzie akurat dostali mieszkanie przydziałowe, spółdzielcze, komunalne. Także w tych najbardziej pożądanych przez deweloperów centrach dużych miast. Jeżeli komuś udało się wykupić takie mieszkanie, jeżeli w dodatku mieści się ono w centrum Katowic, Warszawy, Poznania czy Wrocławia to po wprowadzeniu podatku katastralnego stanie on na krawędzi bankructwa. Wyjście będzie tylko jedno: sprzedaż. Ku uciesze inwestorów, głównie zagranicznych. Dodatkowo w wielu wypadkach dojdzie do paradoksalnej sytuacji, gdzie emeryt będzie zmuszony do uiszczenia wyższej sumy podatku za skromną kawalerkę niż lokalny biznesmen za dwupoziomowe mieszkanie w apartamentowcu...

 

Zwolennicy podatku katastralnego argumentują, że wprowadzenie go spowoduje większy ruch na rynku nieruchomości i spadek cen związany ze zwiększoną podażą. Niestety, to nie takie proste. Spadek cen może doprowadzić do tego, że niedawni szczęśliwi właściciele będą wyprzedawać swoje domy, działki, mieszkania tylko po to, by za uzyskane pieniądze uregulować dług względem urzędu skarbowego. A potem... Potem, od roku 2016, kiedy nasz rynek nieruchomości zostanie otwarty dla zagranicznych inwestorów przyjdą Niemcy, Francuzi, Anglicy i kupią mieszkanie babci, która całe życie pracowała by na stare lata mieć wreszcie coś swojego. Wygląda na to, że po masowej wyprzedaży obcym majątku państwowego (czytaj: w dużej części zrabowanego po II wojnie światowej prawowitym właścicielom, często po uprzednim doprowadzeniu go do ruiny i obniżeniu wartości) przyszedł czas na prywatną własność Polaków. Dalecy od teorii spiskowych nie możemy się powstrzymać od pytania: czy komuś na tym zależy? Czy jest to tylko wynik wyjątkowej głupoty i krótkowzroczności rządzących? Przecież pozbawienie części Polaków ciężko wypracowanej własności uderzy w proces odbudowy klasy średniej i pozbawi społeczeństwo i gospodarkę równowagi a ludzi niezbędnego oparcia życiowego. Zniechęci też do inwestowania w nieruchomości i skłoni do wywożenia kapitału za granicę. Czy naprawdę nasi decydenci są tak ślepi, że nie widzą tragicznych skutków wprowadzenia w życie pomysłu, który tylko na krótką metę przeniesie dochód państwu a dłuższej perspektywie doprowadzi do ruiny tysiące obywateli a więc dochód ten nieuchronnie zmniejszy? Niech każdy sam odpowie sobie na te pytania...

 

Monika Nowak, Alexander Degrejt