W najbliższą niedzielę rozstrzygną się może nawet na kilka najbliższych lat losy Republiki Federalnej Niemiec, a w związku z tym i całej Unii Europejskiej. Socjaldemokratyczna Partia Niemiec opowie się ,,za'' albo ,,przeciw'' koalicji rządowej z partią Angeli Merkel. Jeżeli da zgodę, Niemcy zyskają stabilny, a przy tym ukierunkowany w polityce europejskiej mocno federalistycznie gabinet. Jeżeli zgody nie będzie, Bundesrepublikę czeka potężny kryzys polityczny, który wstrząśnie całym kontynentem.

Obecnie władzę w Niemczech sprawuje stary gabinet Angeli Merkel, de iure jednak to wyłącznie administracja. Wskutek fiaska powyborczych rozmów koalicyjnych prowadzonych przez kanclerz nie udało się jak dotąd utworzyć nowego rządu. We wrześniowych wyborach Chrześcijańska Unia Demokratyczna (CDU) i jej bawarska siostrzana Chrześcijańska Unia Społeczna (CSU) odnotowały wyniki poniżej oczekiwań Merkel. Wyborcy pokazali żółtą kartkę również socjaldemokracji Martina Schulza, która osiągnęła najgorszy wynik w swojej powojennej historii.

Merkel próbowała początkowo utworzyć rząd z liberalną Wolną Partią Demokratyczną (FDP) i skrajnie lewackimi Zielonymi. W grudniu ogłoszono fiasko rozmów, jako oficjalną przyczynę podając brak porozumienia między oboma mniejszymi ugrupowaniami.

To postawiło Niemcy przed koniecznością wyboru jednego z trzech wariantów. Rząd mniejszościowy, nowe wybory - albo reaktywacja ,,wielkiej koalicji'' (GroKo), CDU/CSU i SPD. Socjaldemokraci początkowo byli temu niechętni, ogłaszając przejście do opozycji. Sam Martin Schulz zarzekał się, że do rządu Merkel nie wejdzie. Ich motywy były zrozumiałe. Partia w wyborach osiągnęła fatalny wynik i panowała powszechna obawa, że kolejne cztery lata u władzy doprowadzą do zaostrzenia kryzysu. Większość Niemców nie chciała jednak ani rządu mniejszościowego, ani nowych wyborów. Duża część kierownictwa SPD zaczęła naciskać na Schulza w sprawie utworzenia GroKo; lobbował za tym także wywodzący się z socjaldemokracji prezydent Frank-Walter Steinmeier. Schulz ugiął się i rozpoczęto wstępne rozmowy.

Te zakończyły się w połowie stycznia opracowaniem kilkunastostronicowego quasi-programu przyszłej GroKo. Schulz napisał tam osobiście rozdział o polityce europejskiej, zapowiadając dążenie do głębokiej federalizacji Unii Europejskiej i nie unikając przytyków pod adresem Polski i Węgier. Jak powiedział tuż po zakończeniu rozmów, jest obecnie gotów wejść do rządu Merkel. Gdyby do tego doszło, zostałby prawdopodobnie wicekanclerzem i szefem MSZ.

Teraz wszystko zależy od wyniku głosowania członków SPD. W dawnej stolicy RFN, Bonn, zbierze się w niedzielę nadzwyczajny zjazd partyjny. 600 delegatów ze wszystkich landów zdecyduje, czy daje swoją zgodę na rozpoczęcie rozmów koalicyjnych z CDU/CSU, czy nie. Partia jest mocno podzielona. Kierownictwo z części landów optuje za zgodą, ale jeszcze w piątek SPD Nadrenii Północnej-Westfalii oraz Hesji, które bedą mieć w Bonn odpowiednie 144 i 72 delegatów, wyraziły niezadowolenie z wynegocjowanych jak dotąd warunków GroKo. To nie oznacza, że ,,towarzysze'' z obu landów zagłosują przeciw, ale podział wydaje się być bardzo silny.

Jeżeli większość delegatów pójdzie mimo wszystko za głosem Schulza i poprze „wielką koalicję”, Niemcy zyskają stabilny rząd. Jeżeli nie, to RFN stanie w obliczu najgłębszego politycznego kryzysu od czasów Republiki Weimarskiej. Przywództwo Schulza stanie pod olbrzymim znakiem zapytania. Wraz z Merkel musiałby próbować renegocjować wstępną umowę koalicyjną, tak, by zyskać szerszą aprobatę dołów i kolejny raz w drodze wyjątku poddać sprawę pod głosowanie.

Jeżeli to okazałoby się nierealne, to kanclerz Angela Merkel byłaby skazana albo na rozpisanie nowych wyborów, albo na rząd mniejszościowy. Wariant pierwszy będzie skutkował prawdopodobnym wzmocnieniem sił radykalnych, zwłaszcza Alternatywy dla Niemiec i postkomunistycznej Lewicy, co w efekcie jeszcze bardziej podzieli scenę polityczną i doprowadzi do trwałej i głębokiej destabilizacji. Wariant drugi oznaczałby po prostu nieustanne wewnętrzne walki, tarcia i żmudne zabieganie o poparcie w Bundestagu dla każdej kolejnej ustawy rządu. Oba rozwiązania byłyby dla Niemiec fatalne, prowadząc do niespotykanego osłabienia ich politycznej roli w Unii Europejskiej. Którą drogę wybiorą „towarzysze”? Prawdopodobnie opowiedzą się za GroKo, ale póki co Niemcy wstrzymują w napięciu oddech.

Paweł Chmielewski