Rafał A. Ziemkiewicz jedno ze swoich internetowych publicystycznych świeckich „kazań” zakończył słowami: „powiedzonko »Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz« dotyczy także układania się na sen wieczny”. Oczywiście przy założeniu — fałszywym, dodajmy — że wieczność przypomina sen.

Być może najbardziej o podobieństwie człowieka do Boga świadczy wolna wola, którą Stwórca obdarzył swoje stworzenie. Raz dana, nie zostaje nigdy odebrana (kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera). Wolność człowieka okazuje się sięgać aż poza ten świat — od życia na ziemi rzeczywiście zależy wieczność. Czyż nie jest człowiek obrazem Boga, skoro razem z Nim decyduje o swoim nieodwracalnym losie? Oczywiście Bóg jest zawsze pierwszy i gotowy do tego, by dawać swoją łaskę — bo tylko ona uzdalnia ludzi do korzystania z wolnej woli. A jednak mylą się zwolennicy Boga, jak to ujął Michael Novak, „Cacy-Cacy Harcerzyka”, którzy w Boskiej skwapliwości zbawienia człowieka chcieliby widzieć coś w rodzaju przeprowadzenia niewidomej staruszki przez otchłań ulicy na drugi brzeg bez względu na to, czy ona sama miała zamiar tam się udać. Ani nie są ludzie, którzy otrzymali Objawienie, ślepi, ani dzięki łasce tak niepełnosprawni jak Różewiczowa babcia z laseczką, która stopę nad przepaścią krawężnika bojaźliwie cofa, by Bóg „na siłę” (czytaj: przeciw ich woli) miał ich doprowadzić do nieba.

Jeśli już szukać w powyższej geriatryczno-harcerskiej ilustracji jakiejś analogii, to raczej następującej. Rzeczywiście przepaść między Bogiem a człowiekiem może zostać przekroczona jedynie dzięki Bogu — tylko w Chrystusie Pośredniku (Bóg i człowiek zarazem) udać się może teleportacja człowieka z ziemi do nieba, czyli — przetłumaczmy to ostatnie słowo z polskiego na polski — w Boga. Na Chrystusa można patrzeć jak na Nowego Mojżesza, pod warunkiem, że będziemy pamiętać, iż na każdym podobieństwie wydarzeń Nowego Testamentu do tego, co zapowiadały epizody Starego Przymierza, wyciśnięte jest jeszcze większe niepodobieństwo. Jak Izraelici szli za Mojżeszem do Ziemi Obiecanej, tak chrześcijanie idą już nie tyle „za” Chrystusem, ile „w Nim” do obiecanego nieba. Tylko dlatego jest możliwy ich exodus stąd — tam, że dokonuje się on przez Chrystusa i w Nim; w tym sensie można powiedzieć, że Pan jest rzeczywiście harcerzem, i to takim, który bierze człowieka na ręce i przenosi nad otchłanią, której człowiek o własnych siłach słusznie się lękał. Ufający Chrystusowi, który przez swoją śmierć i Zmartwychwstanie otwarł dla niego niebo, „chrześcijanin, który łączy własną śmierć ze śmiercią Jezusa, widzi śmierć jako przyjście do Niego i jako wejście do życia wiecznego” (KKK 1020).

Dalej, po śmierci nie należy spodziewać się spotkania z Ojcem — Siwym staruszkiem rodem z infantylnych acz sędziwych już wyobrażeń, który choćby ze względu na demencję starczą okazać się musi pobłażliwym względem tego, co w fałszywie rozumianym automiłosierdziu zwiemy pieszczotliwie „grzeszkami” (jakiej wagi to „grzeszki” — widać w ofierze Krzyża). Wiecznie żywy (wiecznie młody, można by rzec) Ojciec oczywiście nie wykazuje oznak otępienia, a mimo tego, że nieskończenie (jak to Bóg) nieskory jest do potępiania, w prawdziwym miłosierdziu pamiętać będzie również o sprawiedliwości. W pewnym sensie — tak można by czytać Dzienniczek św. Faustyny — łaskę miłosierdzia okazuje dopóty, dopóki jest czas na skorzystanie z tej „deski ratunku”. Dlatego ukazujący się Jezus dyktował asystentce: „Sekretarko Mojego miłosierdzia, pisz, mów duszom o tym wielkim miłosierdziu Moim, bo blisko jest dzień straszliwy, dzień Mojej sprawiedliwości” (Dz. 965). Choć można by sparafrazować te słowa i tak: bliski jest dzień poważnego potraktowania człowieka, którego ziemskie życie nie było niczym więcej (nawet jeśli było też czymś mniej) niż czasem i zarazem łaską do zrealizowania ludzkiej wolności: czasem odrzucenia, czyli zmarnowaną łaską, lub łaską przyjęcia Boga objawionego w Chrystusie i czasem odpowiedzi na Jego miłość. „Pod wieczór życia — cytuję powiedzonko św. Jan od Krzyża — będą cię sądzić z miłości”.

Każdy człowiek w swojej nieśmiertelnej duszy otrzymuje zaraz po śmierci wieczną zapłatę na sądzie szczegółowym, który polega na odniesieniu jego życia do Chrystusa i albo dokonuje się przez oczyszczenie, albo otwiera bezpośrednio wejście do szczęścia nieba, albo stanowi bezpośrednio potępienie na wieki” (KKK 1022).

Kto kocha, jest w niebie, kto lubi — w czyśćcu, a kto nie szanuje — gdzie, jeśli nie w piekle? Jeśli, jak zauważał Stefan Kisielewski, nawet „szacunek to mało, i w ogóle całkiem nie to. Kocha, lubi, szanuje — wyraźnie schodzimy w dół”. Kto umiera w łasce i przyjaźni z Bogiem, może być pewny swojego zbawienia, nawet jeśli miałby nie trafić bezpośrednio do nieba, ale najpierw gotować się do niego w poczekalni czyśćca. Wszystko zależy od tego, na ile serce chrześcijanina zostało już oczyszczone i w jakim stopniu miłuje Świętego, który jest samą Miłością. Żeby móc się cieszyć spotkaniem face to face (1Kor 13,12) z Takim Bogiem, być może trzeba będzie skorzystać z czyśćcowej łaski (tak, nie tyle kary, ile właśnie łaski!), by rozgrzać i rozszerzyć swoje serce na przyjęcie tego, czego „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” (1Kor 2,9). W bonusie prócz komunii z Trójcą Świętą obywatele nieba otrzymują również wspólnotę z Maryją, aniołami i wszystkimi świętymi; bo nie można kochać Stwórcy bez miłowania Jego stworzenia; a również stworzonego wszechświata, tak głęboko związanego z ludźmi, że wraz z powtórnym przyjściem Chrystusa i uwielbieniem wierzących, cały kosmos zostanie odnowiony i nastanie „nowe niebo” i „nowa ziemia” (por. 2P 3,13), a Bóg będzie w końcu „wszystkim we wszystkich” (1Kor 15,28).

I odwrotnie, każdy zaś, kto „nie miłuje, trwa w śmierci. Każdy, kto nienawidzi swego brata — pisze św. Jan — jest zabójcą, a wiecie, że żaden zabójca nie nosi w sobie życia wiecznego” (1J 3,14-15). Otóż to: już tutaj nosimy lub nie życie wieczne w swoich sercach, i albo otwieramy się na nie — kochając Boga, który stał się naszym bratem w Chrystusie, oraz ludzi, którzy są naszymi i Chrystusa braćmi — albo zamykamy je, czy raczej samych siebie przed nim. Powtórzmy raz jeszcze za dominikaninem o. Jackiem Salijem, że piekło polega skurczeniu się całym sobą przed Bogiem, który jest Miłością. Potępienie wieczne to właściwie konsekwencja wolnego wyboru człowieka: decyzja życia bez Boga i w grzechu zamiast z Nim i w Jego miłosiernej miłości, i właśnie „ten stan ostatecznego samowykluczenia z jedności z Bogiem i świętymi określa się słowem »piekło«” (KKK 1033). Dodajmy, jeśli to jeszcze nie jest oczywiste: skoro człowiek znajduje swoje życie i szczęście jedynie w Bogu, poza Nim powinien spodziewać się nieskończenie większej potworności niż wszystko, co najgorsze może sobie wyobrazić jego oko, ucho i serce.

No i wreszcie, trzeba wspomnieć przynajmniej w kilku zdaniach o Sądzie Ostatecznym i związanym z nim zmartwychwstaniu wszystkich zmarłych: bo powstaną z grobu wszyscy, z tym że nieboszczycy do życia, a „piekłoszczycy” do potępienia (por. J 5,28-29). Oprócz sądu zwanego „szczegółowym”, czyli osobistego spotkania duszy każdego umrzyka z Chrystusem, Bóg zechce również ujawnić całą i powiązaną prawdę o wszystkich i o wszystkim. Nie tylko o ludziach i o tym, co każdy uczynił i czego zaniechał w czasie ziemskiego życia, i jakie były tego konsekwencje, ale również o sobie samym, o sprawiedliwości Bożej triumfującej nad niesprawiedliwością oraz o miłości zwyciężającej śmierć. Wtedy zostanie odkryty przed ludźmi sens całej historii, dzieła stworzenia i ekonomii zbawienia, a drogi Boga piszącego na naszych krzywych liniach, okażą się układać w cudowne wzory. Na razie — oddaję raz jeszcze głos autorowi książki Boga nikt nie widzi — „jesteśmy jak ludzie stojący z tyłu za gobelinem, gdzie wszystkie ściegi biegną bezładnie, pozornie przypadkowo”, dopiero po drugiej stronie (jak uważa amerykański myśliciel), a w pełni w czasie Sądu Ostatecznego (takie myślenie wydaje się bardziej katechizmowe) ujrzymy artystyczne arcydzieło.

Parafrazując porzekadełko i jego rozwinięcie, od którego kradzieży rozpocząłem: układać się na wieczność należy w czasie; na układanie się z Bogiem po śmierci będzie za późno.

Sławomir Zatwardnicki

dam/opoka.org.pl