Dlaczego tak naprawdę prezydent Andrzej Duda zawetował ustawy Prawa i Sprawiedliwości? Czy  uległ, jak zasugerowała we wczorajszym orędziu premier Beata Szydło, naciskom „ulicy i zagranicy”? Albo, jak mówił on sam, rzeczywiście dopatrzył się w tekstach ustaw błędów czy zgoła niezgodności z konstytucją? Niezależnie od tego, jakie były bezpośrednie przesłanki prezydenckiej decyzji, faktem pozostaje jedno: niewątpliwa polityczna emancypacja prezydenta.

Byłoby obrazą zakładać, że to tylko przejaw zmęczenia opinią „marionetki Kaczyńskiego”. Wiele wskazuje na to, że Duda realizuje przemyślany plan, czemu nie dawał wyrazu przez pierwsze dwa lata swoich rządów przede wszystkim dlatego, by umocnić własną pozycję. To zrozumiałe. Prezydentem został młody polityk, wykreowany przez partię praktycznie ad hoc, bez własnego zaplecza. Za to z ogromnymi ambicjami, dla których ujawnienia potrzebował tylko czasu.

W swoim wczorajszym wystąpieniu, w którym obwieścił zawetowanie ustaw PiS, Duda bardzo wiele uwagi poświęcił podkreślaniu wyjątkowej pozycji prezydenta w polskim systemie władzy. Rzeczywiście, w sytuacji istniejących podziałów w parlamencie możliwość blokowania rządowych ustaw jest niemal nieskrępowana. Prezydent formalnie nie ma nad sobą żadnej partyjnej kontroli, stąd oprócz związków środowiskowych nic nie stoi mu na przeszkodzie w toczeniu bardzo ostrej gry z rządem. Można z tej siły nie korzystać, tak, jak wybrał Bronisław Komorowski. Można jednak spróbować podjąć grę, w której stawka jest bardzo wysoka.

Prezydent wielokrotnie dawał do zrozumienia, że jest niezadowolony z obecnego ustroju. Trudno się dziwić. Pozycja polskiego prezydenta jest pełna sprzeczności i czymś naturalnym byłoby przechylić szalę w jedną ze stron – albo zaprowadzając system prezydencki, albo kanclerski. Byłoby zrozumiałe, gdyby Duda, mając w perspektywie możliwą drugą kadencję, był zwolennikiem pierwszego rozwiązania. Czy Polacy rzeczywiście mogliby poprzeć taką rewolucję? Niekoniecznie, ale Duda może próbować wzmocnić swoją pozycję innymi ścieżkami, starając się „wyrywać” dla siebie kolejne kompetencje za pomocą zwykłych ustaw – właśnie tak, jak ma to się stać przy okazji reformy sądownictwa. Prezydent nie zgodził się na wzmocnienie roli prokuratora generalnego - zamiast tego chce wzmocnić własną rolę.

Jako „marionetka Kaczyńskiego” Duda nigdy nie wygrałby wyborów. Jest oczywiste, że chcąc pokonać prawdopodobnego przeciwnika, być może Donalda Tuska, musi okazać prawdziwą niezależność. Prawdziwą! A wobec przyszytej mu łaty zakłada to działania spektakularne. Jeżeli Duda będzie prowadził twardą i mądrą grę z PiS, może zyskać bardzo wiele. Tak jak w przypadku sądów blokując niektóre ważne dla PiS ustawy przekona wszystkich, że jest niezależny, a zawierając z partią „deale” może wzmocnić swoje kompetencje. Kolejny sukces może przynieść przyszłoroczne referendum konstytucyjne. Prezydent ma jeszcze trzy lata. To szmat czasu, by wybić się nie tylko na niezależność, ale sięgnąć po więcej.

Kto wie, czy Duda nie ma ambicji, by nie tylko wygrać kolejne wybory prezydenckie, ale i zamienić rolę malowanej głowy państwa na rolę autentycznego przywódcy i „numeru jeden” polskiej polityki.  

Paweł Chmielewski