Coraz żywiej toczy się debata wokół zaproponowanego przez prezydenta Andrzeja Dudę referendum konstytucyjnego. Niektóre media piszą, że pomysł jest w istocie postrzegany jako błąd przez samą kancelarię prezydencką. W Prawie i Sprawiedliwości wywołuje to chyba niemałe zadowolenie; ważny polityk tej partii Jacek Sasin mówił wczoraj otwarcie, że wycofanie się z projektu referendalnego byłoby słuszne.

Jacek Sasin ma rację, bo organizacja tego referendum to bardzo zły pomysł. I to wcale nie dlatego, że wedle wszelkiego prawdopodobieństwa rzecz nie będzie cieszyć się zbytnim zainteresowaniem, nawet jeśli nie osiągnie historycznie najgorszego poziomu referendum Bronisława Komorowskiego.

Podstawowym celem zmiany konstytucji z roku 1997 musi być zlikwidowanie tak zwanego pęknięcia egzekutywy. W upiornym spadku po prezydenturze Wojciecha Jaruzelskiego a później Lecha Wałęsy, Pierwszy Obywatel ma w Polsce prerogatywy nachodzące na prerogatywy rządu. Prowokuje to nieustanne konflikty. Jedynym wyjątkiem był okres premierostwa Jarosława Kaczyńskiego, który potrafił z oczywistych przyczyn doskonale porozumieć się ze swoim bratem, Lechem Kaczyńskim. Ale przecież już z Kazimierzem Marcinkiewiczem tragicznie zmarły prezydent toczył zrozumiałe boje, o walkach z odmawiających mu prawa do realizacji konstytucyjnych uprawnień Donaldem Tuskiem nie wspominając. Pęknięcie egzekutywy było widoczne także wcześniej; Aleksander Kwaśniewski utrudniał pracę nie tylko Jerzemu Buzkowi, ale także Leszkowi Millerowi, blokując aż do samozniszczenia SLD millerowską próbę stworzenia ośrodka silnej władzy. Słynny spór o krzesło Kaczyńskiego z Tuskiem miał swój pierwowzór choćby w konflikcie o podpisanie traktatu akcesyjnego w Atenach w 2003 roku.

Także dzisiaj prezydent niejednokrotnie walczy z rządem. Kolejne weta Andrzeja Dudy dotykają zarówno spraw fundamentalnych dla praktycznego funkcjonowania państwa jak i kwestii symbolicznych. „Mamy nową sytuację”, powiedział po zablokowaniu reformy sądownictwa Jarosław Kaczyński – i z miesiąca na miesiąc widać coraz lepiej, że wiedział, co mówi.

Gdzie jest w tym wszystkim referendum? Otóż Prawo i Sprawiedliwość opowiada się za zmianą konstytucji skutkującą stworzeniem systemu kanclerskiego, w Europie obowiązującego wszędzie poza Francją. To byłby naturalny kierunek naprawy, znacznie mniej rewolucyjny, niż próba stworzenia systemu prezydenckiego. Ta mogłaby się po prostu nie udać. Biorąc pod uwagę konieczną skalę przebudowy państwa byłaby zadaniem wyjątkowo karkołomnym, żmudnym i obarczonym dużym ryzykiem popełnienia poważnych błędów. Nie wiem, czy jakakolwiek ekipa podjęłaby się tego zadania – i czy jakakolwiek większość parlamentarna sama ograniczyłaby uchwalając nową konstytucję własną władzę!

Nie wiemy jednak, co powiedzą w referendum Polacy. Nie przeprowadziliśmy żadnej debaty i do listopada tego roku już nie przeprowadzimy. Co będzie, jeżeli obywatele opowiedzą się za systemem prezydenckim? Sondaże wskazują wprawdzie, że system kanclerski ma więcej zwolenników, ale wobec praktycznej nieobecności tego problemu w mediach trudno o jednoznaczne prognozy. Wybory prezydenckie wzbudzają w Polsce ogromne emocje i nie można wykluczyć, że Polacy zechcieliby wzmocnić właśnie prezydenta, a nie rząd.

Gdyby – co wprawdzie wątpliwe, ale przecież niewykluczone – w referendum wzięła udział więcej niż połowa uprawnionych do głosowania, to jego wynik byłby wiążący i w przypadku opowiedzenia się za systemem prezydenckim stworzenie w Polsce systemu kanclerskiego stałoby się praktycznie niemożliwe. Biorąc pod uwagę trudności z taką przebudową państwa, jedynym efektem... mógłby być impas i zarzucenie reformy konstytucji w ogóle. To zaś oznaczałoby utrwalenie szkodliwego duopolu władzy wykonawczej.

A na tym skorzysta tylko układ, niewidzialna pajęczyna wciskająca się wszędzie, gdzie legalna władza nie jest w stanie realizować powierzonych jej formalnie zadań. Od początku transformacji słabość polskiego państwa – państwa teoretycznego - jest glebą, na której ten niszczący układ rośnie bardzo bujnie. Walka dwóch dworów, kancelarii premiera i prezydenta, to woda na młyn tego niewidzialnego układu.

Czego oczekuje po swoim referendum Andrzej Duda? Zwiększenia szans na reelekcję wskutek pokazania aktywności państwowotwórczej? Doprowadzenia do zlikwidowania szkodliwego pęknięcia egzekutywy? Autentycznej budowy systemu prezydenckiego i zwiększenia zakresu swojej własnej władzy? Jakiekolwiek cele nie przyświecałyby prezydentowi, efektem może być konstytucyjny pat. A to oznacza przedłużenie życia niewidzialnemu układowi.

Ktoś powie, że w gruncie rzeczy taki rozwój wypadków wpisywałby się w logikę weta reformy sądownictwa, ale czy nie byłaby to tylko nadmierna złośliwość? By udowodnić, że nie, z referendum trzeba się wycofać – albo przynajmniej pytania skomponować tak, by nie stwarzały w przyszłości żadnej bariery reformie konstytucji.

Paweł Chmielewski