Zapewne setki tysięcy, a być może nawet miliony Europejczyków przeżyły wstrząs w pierwszych dniach 2016 roku, gdy niemieckie i zachodnie media ‒ co prawda ze skandalicznym kilkudniowym opóźnieniem – poinformowały o brutalnych napadach na tle rabunkowym i seksualnym na obywatelki RFN w wielu miastach tego kraju w noc sylwestrową. Jednak, prawdę mówiąc, szok przeżyli głównie ci, którzy wcześniej nie chcieli dostrzegać pewnej, narastającej od lat, rzeczywistości.

 Już blisko dwie dekady temu dyrektor jednego z liceum we francuskim Lyon musiał przenieść do innej szkoły dwóch uczniów żydowskiego pochodzenia, bo ich muzułmańscy rówieśnicy nie dawali im po prostu żyć. Gdy więc przed dwoma laty jeden z ważniejszych europejskich instytutów WZD Berlin Social Science Centre opublikował wyniki wieloletnich badań odnoszących się do imigrantów z Maroka i Turcji w sześciu krajach UE, zaskoczeni byli tylko ci naukowcy, którzy zaskoczeni być chcieli. Przez pięć lat niemieccy naukowcy koordynowali badania we własnym kraju oraz Francji, Belgii, Holandii, Austrii i Szwecji. Wyniki dla laików były szokujące. Dwie trzecie indagowanych muzułmanów twierdziło, że szariatczyli prawo islamskie jest dla nich ważniejsze niż prawo państw, w których żyją (!). Trzy czwarte uznało, że istnieje tylko jedna prawdziwa interpretacja Koranu, która powinna obowiązywać wszystkich wyznawców Mahometa. Prawie trzy piąte tych ludzi, osiadłych przecież w zachodnich społeczeństwach, uznało, że „muzułmanie powinni wrócić do pierwotnego islamu”. Co jeszcze bardziej charakterystyczne 44% owych imigrantów ‒ Turków i Marokańczyków uznawało jednocześnie za prawdziwe każde z powyższych stwierdzeń. To w oczywisty sposób musiało pchać ich w szeregi środowisk radykalno-islamistycznych.

Pamiętam, jak równo rok temu francuska i europejska prasa z oburzeniem odnotowała, że część muzułmańskich uczniów odmówiła uczczenia ofiar zamachu na redakcję tygodnika „Charlie Hebdo”. Zarządził je minister edukacji Republiki Francuskiej w szkołach na całym jej terytorium. Doprawdy nie powinno to być niespodzianką, gdy w tychże francuskich szkołach młodzi wyznawcy islamu odmawiali wyrazów solidarności z ofiarami zamachów w Nowym Jorku w 2001 i w Madrycie w 2004 roku.

Do tego doszedł raport będący efektem wizytacji 60 francuskich szkół. Rządziła w nich muzułmańska większość, która w nosie miała formalną „laickość” szkolnictwa. Udowodniono istnienie swoistego „islamskiego mobbingu” na „niewiernych” uczniach. Starsi nastolatkowie kontrolowali ubiór francuskich uczennic, a gdy okazało się, że dziewczęta ośmielają się chodzić w sukienkach lub spódnicach, były bite (na dwa sposoby: pasem lub pięściami). Ciekawe, że besztano również... „nieobyczajnie” ubrane nauczycielki. W czasie Ramadanu szykanowano uczniów jedzących w szkole posiłki. W efekcie niektóre dzieciaki drugie śniadanie dzieciaki jadły w… ubikacjach. Przy czym aktywną presję podejmowali nie tylko muzułmańscy nastolatkowie, ale i ich rodzice: żądali oni podziału zajęć na basenach ze względu na płeć oraz zakazywali swoim córkom udziału w szkolnych wycieczkach, jeśli były one koedukacyjne. Jeśli nawet młodzi muzułmanie na takie wycieczki jeździli, to demonstracyjnie odmawiali zwiedzania zabytków, jeśli były nimi.... kościoły(!). Część islamskich ojców nie podawała ręki francuskim nauczycielkom, a ich żony nie mogły rozmawiać z francuskimi nauczycielami bez ich nadzoru. Z kolei część muzułmańskich uczniów opuszczała zajęcia: WF, tańca, muzyki i gry na instrumentach. Nastolatkowie z Koranem pod pachą bojkotowali lektury... Moliera, Rousseau czy „Madame Bovary” Flauberta. Dochodziło do awantur, gdy w czasie lekcji nauczyciele poruszali temat seksu, teorii ewolucji czy Holocaustu. W skrajnych przypadkach konflikty dotyczyły... znaku dodawania, gdyż młodym islamistom kojarzył się on z krzyżem(!).

To nie jest bajka o żelaznym wilku. Jakby powiedzieli Defoe z Hemingwayem: nie pytaj komu bije dzwon ‒ bije on Tobie.

Ryszard Czarnecki

Nowe Państwo luty 2016