Wojciech Wencel po prostu nie lubi współczesnej męskiej mody. I daje temu wyraz w postaci ironicznych stwierdzeń typu:Oni się snują, powłóczą nogami, robiąc przy tym bardzo zmęczone miny. Nie po to przecież chodzą na siłownię, żeby „ruchu zapragnąć, powstać i żyć”. Chodzą tam, żeby „dobrze wyglądać”, wbić się w koszulkę slim line i zrobić wrażenie na koleżankach”. Czy w tym zdaniu: „Mijając kolejnego łajzę na wiadukcie, przyglądam mu się uważnie. Nosi markowe „ciuchy” i trzydniowy zarost, z uszu zwisają mu bez sensu jakieś kabelki”. A trzeba przyznać, że mężczyźni wreszcie pojęli, że wygląd zewnętrzny również świadczy o wyglądzie wewnętrznym. I oczywiście zawsze znajdą się przypadki, że jakiś mężczyzna będzie bardziej dbał o swój zewnętrzny wizerunek niż o życie wewnętrzne, moralne czy duchowe. Spotkać można na polskich ulicach mężczyzn idących, snujących się jak mimozy czy zachowujących się jak kobiety. Ale to margines. I dodać można, że grupa występująca w wielkich miastach. Ale istnieje wielka grupa facetów, zaniedbanych, źle ubranych, którzy również moralnie i duchowo są skarlałe. Więc wygląd zewnętrzny nie świadczy o moralności ani o stanie duchowym drugiego człowieka. Wojciech Wencel, moim zdaniem, zaszarżował za bardzo w swojej krytyce współczesnego, slimowego mężczyzny.

Czytając felieton Wojtka Wencla w niektórych momentach ma się wrażenie, że autor obraża płeć brzydką. Oto dowód: „Wolny, miękki i śliski. Lubi pokazywać rogi, ale wystarczy go dotknąć, by schował się do swojej skorupy i udawał twardziela”. Jeśli to sformułowanie kierowane jest do wąskiej grupy tzw. facetów wyglądających jak kobiety (torebeczka zawieszona na przegubie ramienia, gesty kobiece itp.) to można się zgodzić. Ale jeśli autor ocenia tak mężczyzn, którzy ubierają się modnie i są zadbani to już lekka przesada. Wytatuowany facet, który chodzi na siłownie może być mimozą i moralnym cherlakiem, ale może być super katolem, ojcem wielodzietnej rodziny. Skąd wiem? Bo znam takich facetów mnóstwo.

I nie jest prawdą, jak chce Wencel, że „do niedawna byli na świecie „mężczyźni” – od słów „mąż” i „męstwo”, a więc „cnota, odwaga, hart ducha, bohaterstwo”. Dziś mowa jest już tylko o „facetach” – od łacińskich form facetus: „powabny, delikatny, elegancki”, a także facetia: „żart, dowcip, często o frywolnej treści”. Przeciwstawienie mężczyzny-facetowi jest nielogiczne, dlatego, że można wrócić do końca XIX i początku XX wieku i zobaczyć jak wyglądał wtedy tzw. artysta. On to dopiero był mało męski i sprawiał wrażenie jakby wiatr miał go zaraz zdmuchnąć. Więc nie dociera do mnie argumentacja Wojtka Wencla.

Ostatnia sprawa. Wencel pisze: „osobnik płci męskiej jest definiowany estetycznie, a nie moralnie”. Ja mam inne doświadczenie: mogę powiedzieć, że współcześnie kobieta pragnie mężczyzny zadbanego, dobrze ubranego i moralnie prowadzącego swoje życie. Prawdziwa kobieta (nomen omen dbająca o siebie i dobrze się ubierająca) chce za męża osobnika, który będzie wsparciem moralnym, duchowym, będzie mężny zaradny, a z drugiej strony potrafiący się dobrze ubrać, dbający o swoją sylwetkę i wygląd zewnętrzny. Nie oszukujmy się, to jest ideał i bardzo dobrze. Analogicznie sprawa wygląda z pragnieniem i ideałem żony przez mężczyznę. Czy, idąc tokiem rozumowania Wencla, tacy mężczyźni to faceci? Nie sądzę. Triumf estetyki nad etyką, o jakiej pisze Wojciech Wencel, jest widoczny w tzw. środowiskach artystycznych, to fakt. W środowisku życia codziennego, nie dostrzegam, by etyka została zepchnięta przez estetykę. Wręcz przeciwnie: wreszcie estetyka i etyka (dwie wartości obiektywne) idą ramię w ramię.

Autor kończy swój tekst taką opinią: „Młodzi mężczyźni nie tylko gotują obiady czy przewijają niemowlęta. Mają też bzika na punkcie mody, nie wstydzą się bywać w butikach, stosują kremy do ust i pod oczy, zmieniają fryzury itd. Oczywiście nie pragną zniewieścieć. Przeciwnie: chcą być superfacetami, czyli sprostać damskim wyobrażeniom o męskości. Niestety, są to wyobrażenia bardzo powierzchowne. Młode kobiety nie znają tajemnicy duszy mężczyzny, bo nie znają życia. Nie powiedzą swojemu faworytowi: „Żeby zostać mężczyzną, musisz wykonać pracę wewnętrzną, wykształcić w sobie odwagę, hart ducha, odporność na krytykę, umiejętność rozwiązywania wspólnych problemów”. Będą raczej oczekiwać od niego, żeby był przystojny, modnie ubrany, pachnący drogimi perfumami, prężył muskuły, miał poczucie humoru i potrafił dominować wśród kolegów (wiadomo: testosteron)”. Nie wiem w jakim środowisku żyje Wencel, ja żyję w środowisku, w którym kobieta chce od mężczyzny postaw heroicznych, odważnych a jednocześnie pragną (I BARDZO DOBRZE) by ich mąż wyglądał pięknie, czyli dbał o siebie, kupował modne spodnie a nie hippisowskie dzwony, by dbał o swoją twarz etc. Co w tym złego? Toż to samo piękno, czyli dobro. Zgadzam się z Wenclem w jednym: są takie przypadki współczesnych facetów, co do których można mieć wątpliwości czy mają cojones. Ale wydaje się, że Wojciech Wencel wszystkich modnych mężczyzn wrzuca do tego samego worka. A szkoda!

Sebastian Moryń