Portal Fronda.pl: „Wielka księga cipek” czy „Wielka księga siusiaków” to tytuły sprzed kilku lat. Czy rzeczywiście na polskim rynku wydawniczym mamy wysyp kontrowersyjnych publikacji dla dzieci? 

Monika Moryń*: „Kontrowersyjny” to oczywiście pojęcie względne. Dla konserwatywnej części społeczeństwa są to rzeczywiście publikacje bulwersujące, bo niszczą dziecko. Ale wielu postępowych łaknie książek, które podejmują tematy tabu, jak kania dżdżu. Do tej drugiej grupy należy większość wydawców, a więc tych, którzy mają decydujący wpływ na to, co na polskim rynku książkowym się pojawia. Publikują te kontrowersyjne książki, bo - po pierwsze - o nich się potem dużo mówi (vide temat tygodnia w „Do Rzeczy”), a to napędza im sprzedaż, po drugie - widzą, że to tematy, na które społeczeństwo jest w jakimś sensie gotowe. Mówiąc społeczeństwo, mam na myśli dorosłych (rodziców, nauczycieli, bibliotekarzy, księgarzy), czyli tych, którzy decydują w ogromnym stopniu, co czytają dzieci. Opieram te wnioski na własnych obserwacjach. Od pięciu lat czytam literaturę dla dzieci w zasadzie na bieżąco, podsłuchuję, co na forach mówią rodzice aktywnie czytający dzieciom, obserwuję, jak reagują na to, o czym ja sama piszę. Osobiście uważam, że liberałów temat bardziej rusza, więc żywo i  aktywnie się nim zajmują. Konserwatywni w tym względzie zwyczajnie śpią. Tkwią w przekonaniu, że kultura dla dzieci to takie tam bajeczki do podusi, mało istotne, nic nieznaczące. Kilka lat temu pisałam dla „Frondy”, że trwa ideologiczna walka o dziecko na poletku kultury. Tę tezę podtrzymuję. Warto się w końcu obudzić.

Zaś co do wysypu - jak już wspomniałam, wydawcy nabrali odwagi. Ukazują się nie tylko książki o tym, jak chłopcy przebierają się w sukienki, jak współżyje para, mówi się dzieciom o tym, że para homoseksualna też jest piękna, że rodzina patchworkowa to wartość. Zwłaszcza skandynawskie książki dla dzieci pokazują też „głupiego dorosłego” i „mądre dziecko” - to problem subtelny, ale przecież mający ogromny wpływ na to, jak za chwilę dziecko zaczyna patrzeć na swoich rodziców. Jest jeszcze całą gama innych tematów - jak wątki okultystyczne, wampiryzm, horror, a także przekłamania dotyczące religii.

Odwagi nabierają też polscy autorzy. Do tej pory te tak zwane kontrowersyjne książki płynęły do nas zza granicy. Na postępowego zaczyna się kreować Grzegorz Kasdepke. Jego wczesne książki, tradycyjne w przekazie, zachwyciły rodziców i dzieci, dlatego wielu temu autorowi ufa. Wydawnictwo Ładne Halo pokusiło się o swój głos w sprawie kreowania świadomości płci („Lalka Lolka” Katarzyny Boguckiej), a Czarna Owieczka kontynuuje swoje uświadamianie dzieci na przykład książką „O Gender i innych potworach” Magdaleny Środy.

Wydawcy tego typu publikacji argumentują, że w Polsce nie ma właściwej edukacji seksualnej w szkołach, a wielu rodziców nie umie rozmawiać z dziećmi na "cielesne" tematy. Takie książki mają być dla nich pomocne.

Książki podejmujące cielesne tematy są potrzebne i ważne, ale zależy co o tej cielesności w nich napisano. Jeżeli autorka chce wmówić mojemu synowi, że ma sobie ulżyć, cytuję: „brandzlując się” - to zdecydowanie nie jest to dobra książka dla mojego syna, skoro uczę go szacunku dla własnego ciała, panowania nad popędem, a w następstwie szacunku dla kobiet, które spotka. Problem jest jednak taki, że nie ma ciekawych - w sensie ilustracyjnym i treściowym - publikacji, które by stanowiły przeciwwagę dla publikacji nazwijmy je wyzwolonych. Dobra książka może pomagać rodzicom rozpocząć czy kontynuować rozmowę na temat seksualności. Argument o braku edukacji seksualnej jest naciągany. Dlaczego by nie edukować rodziców, kiedy i jak w takim razie mają z dziećmi rozmawiać, tylko chce im się odebrać to zadanie i wziąć na siebie, przy okazji forsując różne modne teorie.

„Nie uda się uciec od tego, w jakim świecie żyjemy” - mówi w rozmowie z „Do Rzeczy” Zofia Stanecka, autorka książek dla dzieci, zapytana o to, dlaczego w bajkach podejmowana jest tematyka rozwodów czy związków homoseksualnych. Właśnie, przecież tak wygląda nasza rzeczywistość, więc może lepiej jest sygnalizować dziecku tego typu sytuacje w jakiejś łagodnej formie, na przykład przez bajki? 

Mnie zastanawia, po co miałabym dzieciom opowiadać o związkach homoseksualnych, o transwestytach, o wolnej miłości? Chyba tylko po to, żeby je odpowiednio zaprogramować na przyszłość. Zgadzam się z Sylviane Rigolet, portugalską specjalistką w dziedzinie psycholingwistyki, która stwierdza jednoznacznie, że „dorosły nie powinien poruszać danego tematu po to tylko, żeby go poruszać, żeby próbować rozwinąć dziecko poprzez informowanie go o niezliczonych problemach życiowych, przedstawiając nieskończenie wiele sposobów pokonania drogi życiowej”, a także „Wydaje mi się zupełnie nieefektywne i podejrzane, a nawet niebezpieczne, zbiorowe wystawianie dzieci na doświadczenia właściwe tylko konkretnej jednostce. (…). Stare przysłowie mówi, że nie można osła zmusić do picia, jeśli nie chce mu się pić” (wynotowane z książki „Tabu w literaturze i sztuce dla dzieci”).

Od tematu rozwodów rzeczywiście nie uciekniemy. W tej chwili to problem tak powszechny, że każde dziecko ma kolegę czy koleżankę z rozbitej rodziny. Ja sprzeciwiam się jednak temu, żeby pokazywać w książkach dla dzieci, że rozwód to nic takiego, że potem się znajduje kogoś nowego i już jest wszystkim fajnie. To kłamstwo. 

Według jakiego klucza dobierać książki dla najmłodszych? Czy jest jakaś sprawdzona lista lektur? Chyba nie sposób przeczytać każdą książeczkę, zanim da się ją dziecku...

Oczywiście książki dla dzieci dobierać trzeba według własnego klucza. Jako rodzice najlepiej wiemy, co i jak chcemy dziecku powiedzieć. Dobrze, żeby książki temu nie zaprzeczały. Wyobrażam sobie, że to ogromny problem dla rodziców, bo nie są w stanie czytać wszystkich książek, które dziś są wydawane. Zwłaszcza gdy dziecko samo wybiera już sobie lektury, korzystając z publicznej biblioteki. Myślę, że w tej sytuacji warto się zwyczajnie interesować, co dziecko czyta, przyglądać się. Może warto znaleźć recenzenta, do którego ma się zaufanie - sama staram się być takim blogerem, który czyta krytycznie, który ma wyraźny światopogląd i nie waha się pisać o ewentualnych zagrożeniach. Poza tym nie panikowałabym. Nawet jeśli nasze dziecko w wieku szkolnym przeczyta jakieś dziwne treści, musi sobie zacząć wyrabiać swoje własne zdanie. A jeśli przy tym będziemy z nim dyskutować o tym, co czyta, dla obu stron będzie to owocne. Raz, że pogłębi wzajemną relację, dwa, że da dziecku poczucie, że do rodzica można mieć zaufanie i rozmawiać z nim o wszystkim.

Rozm. Marta Brzezińska-Waleszczyk

*Monika Moryń - napisała dla kwartalnika "Fronda" artykuł "Walka o dziecięcy rząd dusz" oraz dla "Uważam Rze" tekst "W piekle skandynawskiego raju". Jej blog można znaleźć TUTAJ lub na Facebooku (TUTAJ)