Roberta poznałem wiele lat temu, jeszcze w „Ozonie”. To właśnie wtedy czytałem pierwsze jego tekstu z Egiptu. Potem pracowaliśmy razem we „Wproście” (tak, tak bywały i takie czasy, gdy ludzie z tak różnych stron sceny politycznej i mentalnej mogli pracować razem), i myślę, że wtedy jakoś się polubiliśmy. Odwoziłem go czasem do domu i rozmawialiśmy. On opowiadał o muzyce, o swojej kobiecie, a ja o książkach, o domu, czasem o Bogu. O religii też rozmawialiśmy. Robert był jej ciekawy, otwarty, może nawet stęskniony, ale nigdy nie przekraczał pewnej granicy zbliżenia do tych tematów. Nie krył, że jest ateistą, ale też nie widziałem w nim wrogości.

Może dlatego tak byłem zaskoczony, gdy zaangażował się w Ruch Palikota. Ale i wtedy rozmawialiśmy, zazwyczaj po ostrej kłótni w studiu, później ciepło. Ostatni raz widzieliśmy się przy jakiejś dyskusji na temat planowanej przez niego apostazji. Nie wiem, czy do niej doszło, wtedy i teraz miałem wrażenie, że to kolejny zgryw Roberta. Nie rozumiałem go i nie rozumiem nadal, ale uznaje, że nie wszystko i nie wszystkich muszę zawsze zrozumieć. A doceniałem w Robercie to, że choć znał mój język, a i sam miewał naprawdę ostry i niesprawiedliwy w ocenach, także Kościoła, to nigdy nie zrywał kontaktów, nie obrażał się, przyjmował, że rozmowa może być ostra, że możemy głęboko się różnić, ale sympatia może pozostać. I takiego, ciepłego, zainteresowanego religią, chętnego do rozmowy i zrozumienia drugiego go pamiętam. Wierzę też, głęboko wierzę, że Bóg otoczy go płaszczem miłosierdzia, że Jezus, którego Robert chyba nigdy nie spotkał (może i z mojej winy) znalazł już drogę do jego serca. I proszę Was wszystkich o modlitwę za niego i za jego bliskich.

Tomasz P. Terlikowski