<<< KONIECZNIE MUSISZ TO PRZECZYTAĆ! WALKA Z CYWILIZACJĄ CHRZEŚCIJAŃSKĄ W POLSCE >>>



Paweł Chmielewski, portal Fronda.pl: W niedzielę rozpoczyna się w Watykanie zwyczajny Synod Biskupów. Jakie są tego podstawy formalne?

Ks. dr hab. Robert Skrzypczak: W ubiegłym roku miał miejsce synod nadzwyczajny, który zwoływany jest według szczególnego wyczucia zapotrzebowania Kościoła przez papieża. Natomiast zwyczajne synody odbywają się co trzy lata. To pewna rutyna towarzysząca czasom po Soborze Watykańskim II, forma przeżywania kolegialności biskupów. Apostołowie razem z Piotrem spotykają się, by modlić się wspólnie i rozeznawać najważniejsze wyzwania, które stoją przed Kościołem i jego misją duszpasterską.

Synod poświęcony jest małżeństwu i rodzinie. Dlaczego akurat ten temat?

W tej chwili małżeństwo w świecie przeżywa pewien kryzys. Jest on związany z kryzysem wiary w Pana Boga. Tam, gdzie zanika przesłanie Ewangelii i odniesienie do Niego, tam w konsekwencji rozsypuje się nierozerwalność małżeńska. Ludzie, którzy mają naturalną potrzebę łączenia się z miłością w związki, coraz częściej nie chcą zgodzić się na tę nierozerwalność. Widoczny jest obecnie pewien pluralizm w przeżywaniu miłości i seksualności. Stąd wyzwanie, na które odpowiedzieć chce papież Franciszek. Ojciec Święty chciał na początku dokonać pewnego sprawozdania czy raportu ze stanu, w jakim znajdują się ludzie, dlatego kazał rozpisać ankiety. To pewna nowość, gdy idzie o synody, bo o ile ankiety były używane już wcześniej, to rozsyłano je tylko do hierarchów Kościoła. Tym razem natomiast ankiety zostały przedstawione wszystkim katolikom na świecie. Odpowiedzi, które zebrano przed oboma synodami, pokazały nie tylko szeroką panoramę przemian, które dotykają ludzkiej miłości i seksualności, ale także dramatyczny rozdźwięk między nauczaniem Kościoła a ludzkimi preferencjami katolików. Dotyczy to przede wszystkim Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych. Gdy idzie o układanie życia rodzinnego czy afektywnego w wielu miejscach katolicy nie kierują się światłem nauczania Kościoła katolickiego, często je nawet kontestując i uznając za nieaktualne bądź nieżyciowe. To ogromne wyzwanie, przed którym stanął Kościół i z tego powodu synod poświęcono właśnie takiemu, a nie innemu tematowi.

Tematami, którym poświęca się z okazji synodów nadzwyczaj wiele uwagi, są kwestie rozwodników w nowych związkach i homoseksualistów. Stanowiska biskupów jawią się jako niezwykle spolaryzowane. Do tego stopnia, że przewodniczący niemieckiego episkopatu kard. Reinhard Marx w głośnej w Kościele wypowiedzi sugerował, że Niemcy mogliby pójść własną drogą, bo nie są żadną „filią Rzymu”. Wielu mówi wprost o groźbie schizmy. To realne?

Wypowiedzi biskupów w czasie pierwszej tury synodu oraz cała polemika, która wybuchła wokół zgromadzenia, pokazała wiele ryzykownych czy bardzo niebezpiecznych punktów. Jednym z nich jest niebezpieczeństwo schizmy. Nie jest to przesada z mojej strony. Mówił o tym także prefekt Kongregacji Nauki Wiary, kard. Gerhard Ludwig Müller, kilka tygodni temu w Niemczech w czasie prezentacji bardzo wyrazistej i potrzebnej książki poświęconej także tematyce małżeństwa kard. Roberta Saraha, prefekta Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów. Jest więc coś na rzeczy. Niektórzy kardynałowie stracili cierpliwość i nie chcą już ze sobą rozmawiać ani szukać tego, co łączy. Mają pragnienie postawienia na swoim. Coś takiego wybrzmiało w czasie jednej konferencji prasowych po zebraniu episkopatu Niemiec, kiedy przewodniczący tego episkopatu kard. Reinhard Marx wypowiedział swoistą groźbę: że Niemcy i tak pójdą swoją drogą. Bardzo niebezpieczne jest też to, co wydarzyło się pod koniec maja, a co przed opinią publiczną było ukrywane. Chodzi o spotkanie przeprowadzone w budynkach rzymskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego, na którym obecni byli przedstawiciele niektórych episkopatów oraz wielu teologów. Poza kard. Reinhardem Marxem i innymi hierarchami z kręgu niemieckojęzycznego był tam też przewodniczący episkopatu Francji i Luksemburga. Wielu pracowników Uniwersytetu w ogóle o tym wszystkim nie wiedziało., Sam kard. Marx przyłapany przez dziennikarzy wypowiedział się w bardzo ofensywny sposób, tak, jakby był niezadowolony, że rzecz wyszła na jaw. Uczestnicy tej ukrytej konferencji próbowali ujednolicić stanowisko w sprawie, która przejęła większość energii czy zainteresowania pierwszej części synodu. Ojcowie synodalni nie skoncentrowali się bowiem na wzmacnianiu małżeństwa i rodziny czy ogłaszaniu ich jako elementów dobrej nowiny. Skupili się natomiast na peryferiach ludzkiego doświadczenia, na tym, co jest odstępstwem od normy – na rozwodnikach w nowych związkach i dopuszczeniu ich do Komunii świętej, a także na tak zwanych wolnych związkach i rzekomych wartościach, które miałyby wnosić do wspólnoty chrześcijańskiej osoby żyjące w związkach homoseksualnych. Cała ta dyskusja, jak pan wspomniał, zabrzmiała groźnie, niebezpieczeństwem schizmy, rozdarcia Kościoła.

Dlaczego pojawił się w ogóle temat rozwodników w nowych związkach?

Niektórzy biskupi, zwłaszcza z krajów dotkniętych sekularyzacją i stojących wobec groźbą szybkiej utraty wiernych, próbują zafastrygować rozdarcie i zaradzić sytuacji w sposób bardzo pragmatyczny. Szukają możliwości udostępnienia sakramentów osobom, które nie mają do nich dostępu. Miałoby to stać się w imię tak zwanej teologii miłosierdzia. To bardzo niebezpieczne, bo w całej tej debacie prawie nikt nie wspomina o problemie grzechu i nawrócenia. Jest to więc jak gdyby próba zaradzenia sytuacji trudnej, uniemożliwiającej dostęp do sakramentów, bez odniesienia się do mocy zbawczej Chrystusa, bez głoszenia przebaczenia grzechów i nawrócenia, co jest istotą dobrej nowiny.

Jako głównego winowajcę zamieszania wielu wskazuje kardynała Waltera Kaspera. Słusznie?

Kard. Kasper został poproszony przez papieża, by przedstawić na konsystorzu w 2014 roku pewną propozycję. Wykorzystał ten moment, by przedstawić teologię miłosierdzia. To jeden z najbardziej doświadczonych i słynnych teologów w Kościele katolickim, uczeń niezwykle zasłużonej szkoły z Tybingi. Kardynał otworzył pewne hipotezy. Wielkie umysły, wielcy teologowie, mogą sobie na to pozwolić: zawsze jest jednak niebezpieczeństwo, że ktoś, kto nie ma tego samego formatu i tej samej wyobraźni wiary, może te hipotezy próbować doprowadzić do ostatecznej konsekwencji, proponując rzeczy, które mogłyby być później zgubne, tak dla nauczania Kościoła, jak i dla człowieka. Tak stało się dzisiaj. Niektórzy biskupi z Niemiec czy Szwajcarii poszli za ciosem i postawili na ostrzu nożna konkluzje wyciągnięte z propozycji kardynała Kaspera. Przy tym sam kardynał niejednokrotnie dał sobie okazję do tego, by wyjaśnić, że były to tylko hipotezy i propozycje, ale nie miał zamiaru doprowadzać do takich skrajnych konkluzji, ani, broń Boże, nie chciał doprowadzać do rozdźwięku między kardynałami i biskupami. A do tego rozdźwięku doszło, czego przykładem są kard. Reinhard Marx, trewriski biskup Stephan Acekrmann, który wprowadził w swojej diecezji Komunię świętą dla rozwodników, czy też bp Johan Bonny z Antwerpii, domagający się w liście do papieża nie tylko Komunii dla rozwiedzionych, ale też błogosławieństwa dla związków homoseksualnych. 

[koniec_strony]

Gdzie sytuuje się w tym konflikcie Ojciec Święty? Jak dotąd brakuje jego jasnej wypowiedzi na ten temat, choć papież zdawał się kilkukrotnie odcinać od postulatu dopuszczenia rozwodników w nowych związkach do Komunii świętej, może zwłaszcza dwa lata temu, porównując ten pomysł z takim absurdem jak wyświęcanie zakonnic. Jak rozumieć postawę Franciszka?

Początkowo postawa papieża nas zaskoczyła, bo Ojciec Święty milczał. Później jednak, gdy bardziej poznaliśmy życie i sposób działania kardynała Bergoglio, zrozumieliśmy, że ten papież trochę różni się od poprzedników, bo podchodzi do spraw duszpasterstwa w inny sposób. Nie jest klasycznym, rasowym teologiem, jest praktykiem, duszpasterzem, misjonarzem. Teologowie posługują się zwykle metodą dedukcji. Wychodzą od danych Objawienia, żeby je zaaplikować w konkretnych ludzkich sytuacjach. Papież Franciszek posługuje się z kolei metodą, którą posługują się na przykład psychologowie czy socjologowie – indukcją. Wychodzi od zbadania szerokiego pola ludzkiego doświadczenia, zbiera dane, a następnie wyciąga z tego wnioski i doprowadza ludzkie doświadczenie do spotkania z nauczaniem Jezusa Chrystusa w kontekście nauczania Kościoła. Wywołało pewien niepokój, że papież otworzył forum do dyskusji w Kościele, by stwierdzić stan samoświadomości nie tylko pasterzy, ale także katolików – i sam milczał. Spowodowało to przypuszczenie, że papież nie wie, w którą iść stronę. Okazało się, że była to pewna metoda papieża Franciszka. Chciał doprowadzić do szczerej wymiany poglądów i zderzenia doświadczeń, żeby Kościół mógł później na tej podstawie lepiej rozeznać wyzwania, przed którymi stoi i stwierdzić, jakiego świadectwa potrzebuje współczesny człowiek, co Kościół powinien wydobywać ze swoich skarbców, by podawać człowiekowi jako pokarm i lekarstwo. Widzimy, że im bliżej jest drugiej części synodu, tym częściej papież zaczyna pokazywać nam, byśmy nie mieli strachu, że jest wśród nas strażnik wiary, następca św. Piotra.

Zakładając, że Ojciec Święty potwierdzi dotychczasowe nauczanie, co stanie się z hierarchami z Niemiec i innych episkopatów przesiąkniętych modernizmem? Pogodzą się z decyzją Franciszka, czy należy spodziewać się dalszego dzielenia Kościoła?

Do końca nie umiemy przewidzieć, co się stanie w takich krajach, jak Austria, Niemcy, Szwajcaria czy Francja, gdzie najbardziej zintensyfikowane są procesy sekularyzacji. Wielu ludzi traci związek między wiarą a życiem, życie oddala się od nauczania Kościoła. Wówczas wielu przejmuje inicjatywę i próbuje narzucić swoją wizję Ewangelii i chrześcijaństwa w oderwaniu od wspólnoty Kościoła i depozytu wiary. To bardzo niepokojące. Kościół zdaje sobie sprawę, że stoi wobec nieustannego zagrożenia podziałami. Diabeł może siać tu spustoszenie, dzieląc. Mam jednak nadzieję, że biskupi na synodzie wypracują przynajmniej pewien punkt odniesienia, który staje się takim publicznym wyznaniem wiary wobec świata. Mam wewnętrzną nadzieję, że synod stanie się kolejną okazją, by przyznać się do Jezusa Chrystusa i oddać Jemu inicjatywę i pierwszeństwo. To jedyne wyjście, by pozwalać pokornie, by to On leczył rany i uzdrawiał wszystkie miejsca, gdzie doszło do rozdarcia. Stąd pasterze będą mogli czerpać kryteria, by rozróżniać, co jest prawdziwym Kościołem Jezusa Chrystusa, a co jest jego hybrydą czy chimerą, by widzieć, gdzie nie ma już Kościoła, nawet jeżeli jakiś związek czy stowarzyszenie szumnie przyznaje sobie tę nazwę. Ludzie są dziś bardzo zagubieni, zwłaszcza w sprawach dotyczących ważnych decyzji życiowych, jak stosunek do pieniądza, do drugiej osoby, do seksualności, szczęścia, nadziei, prawdy. Kościół potrzebuje na nowo dostarczyć sobie kryteriów rozeznania: gdzie jest Chrystus, co w Kościele pochodzi od Boga, a co od ducha tego świata. Będzie to pomocne dla wielu ludzi Kościoła, małżonków i rodziców, pomoże im znaleźć punkt odwagi i oparcia w podejmowaniu decyzji.

Co powinien przynieść nam synod?

Mam nadzieję, że nowy synod pomoże biskupom zorientować się w stanie świadomości wielu katolików i bardziej skoncentrować się na tym, jak Kościół może dziś bardziej wiarygodnie przepowiadać małżeństwo i rodzinę chrześcijańską jako sakramenty Boga, sposób na pokazanie Boga światu. Trzeba pokazać, że Bóg jest w stanie uczynić takie dzieło sztuki, jakim jest cud życia kobiety i mężczyzny w nierozerwalnym związku małżeńskim, cud miłości małżeńskiej, wierności, płodności, otwartości na życie. Wielu małżonków, którzy przeżywają dziś ciosy, bóle i rozdarcia potrzebują lekarstwa, które dokarmi ich nadzieje, gdy idzie o uzdrowienie małżeństw. Samoświadomość wielu ludzi została zraniona pewnym zgorszeniem czy zniechęceniem. Ci ludzie potrzebują nowego świadectwa ze strony Kościoła.

Myślę, że istotne są słowa św. Jana Pawła II, że przyszłość Kościoła i świata przyjdzie przez rodzinę. Rodzina, która wydaje się dziś najbardziej kontestowanym i zdegradowanym sposobem przeżywania ludzkiego życia, będzie miejscem, w którym objawi się Chrystus Zmartwychwstały i przywróci ludziom nadzieję na to, że możliwe jest przeżywanie szczęścia w cudzie życia oddanego drugiej osobie, w cudzie życia poświęconego drugiemu.

Jaką postawę wobec synodu powinni przyjąć zwykli kapłani, zakonnicy, świeccy?

Wracając do moich badań nad Soborem Watykańskim II odkryłem wiele inicjatyw modlitewnych podejmowanych zarówno przez papieży, Jana XXIII i Pawła VI, jak i przez biskupów. Ludzie naprawdę bardzo modlili się towarzysząc Soborowi. W Polsce odbywały się na przykład czuwania nocne nazywane wieczernikami soborowymi. W intencji zgromadzenia podejmowano też piesze pielgrzymki, akty postu, modlono się w rodzinach, były tak zwane łańcuchy różańcowe. Myślę, że jest ogromnie ważne, byśmy jako katolicy nie zachowywali się tylko jak ewangeliczny „tłum, który się gapił”. Musimy przeżywać moment synodu jako moment ważny, kiedy Duch Święty mówi do Kościoła. Nie tylko pasterze zgromadzeni na synodzie, ale i my wszyscy musimy bardzo mocno nasłuchiwać, by zrozumieć wolę Naszego Pana Jezusa Chrystusa, by wiedzieć, jak przeżywać Kościół, jak prowadzić nową ewangelizację, jak pomagać ludziom poranionym, którzy przez doświadczenie rodzinne odeszli od Pana Boga. Bardzo zależałoby mi na tym, byśmy przeżywali synod nie tylko jako obserwatorzy łącz internetowych czy konferencji prasowych, ale też jako ludzie, którzy towarzyszą biskupom z różańcem czy brewiarzem w ręku, przyznają w intencji zgromadzenia Komunię świętą, wyznają wiarę, podejmują post, ofiarują za synod swoje małe cierpienia. Synod osiągnie swój cel, gdy będziemy mieli uszy otwarte i będziemy słuchać tego, co Duch Święty mówi do Kościoła.

A co, jeśli zwycięży pycha?

Trzeba pamiętać, że Bóg chce pomagać Kościołowi. Synod rozpoczyna się w tę niedzielę, 4. października, w dzień św. Franciszka. Kościołowi towarzyszy wówczas Ewangelia o nierozerwalności małżeństwa i dramacie rozwodu. W tej chwili znajdujemy się na pewnym rozdrożu, poczynając od Watykanu, poprzez kurie biskupie, kończąc na poziomie parafii i rodzin chrześcijańskich. Jesteśmy kuszeni, postawieni wobec alternatywy: czy iść za duchem tego świata, wmontować się w sposób myślenia większości, czy też iść za Duchem Świętym, stać się nieraz znakiem sprzeciwu, mieć wrażenie pójścia pod prąd. Nieraz jednak trzeba iść pod prąd, idąc za prawdą. To punkt istotny dla przetrwania chrześcijaństwa w świecie i jego wiarygodności. Czy będzie chciało być solą dla tego świata, jak chciał Chrystus, czy tylko słodzikiem, który chce przypodobać się światu? To drugie byłoby najkrótszą drogą do zbiorowego samobójstwa.

Dziękuję za rozmowę.