"Biskup Libera jest całkowicie niewiarygodnym człowiekiem. Można zapytać: jak to możliwe, że przez jakiś czas był nawet sekretarzem Konferencji Episkopatu Polski?" - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Sebastian Karczewski, współautor książki "Pedofilią w Kościół. Oblicza kłamstwa".


Karczewski mówił w rozmowie z portalem o sprawie ks. Zdzisława Witkowskiego. Kapłana oskarżył przed laty o molestowanie Marek Lisiński, były prezes fundacji "Nie lękajcie się". Lisiński twierdził, że Witkowski molestował go w latach 80. Okazało się jednak, że Lisiński... pożyczył od księdza pieniądze, a oskarżył go po tym, jak kapłan domagał się zwrotu pożyczki. Co ciekawe, pożyczył ją pod pretekstem leczenia chorej jakoby żony. Karczewski pisał o sprawie ks. Witkowskiego w swojej książce, bo okazuje się, że sprawa ma niebywale skandaliczny wymiar. I dotyka on przede wszystkim biskupa Piotra Libery.

Jak mówi Karczewski, biskup Piotr Libera "uwikłany jest w wiele niejasnych spraw". " Interweniowałem w jego sprawie w Watykanie już po wydarzeniach, związanych z niedoszłym ingresem abp. Stanisława Wielgusa. Przypomnę tylko, że wszystkie dokumenty, które najbardziej zdezorientowały opinię publiczną w tej sprawie, wychodziły z sekretariatu Konferencji Episkopatu Polski, którym w owym czasie kierował biskup Piotr Libera. Jest jeszcze kilka innych rzeczy, jak na przykład sprawa kościelnej komisji majątkowej czy związki z byłymi funkcjonariuszami SB… Takich spraw można by wymienić jeszcze więcej. To jedna strona medalu. Druga, to chyba kariera. Dziś, w klimacie oskarżeń duchowieństwa o pedofilię, można wypłynąć jako ten, który walczy z pedofilią w Kościele. To droga do awansu i być może tak to wyglądało" - powiedział publicysta.

Według Karczewski bp. Libera mógł się wręcz cieszyć z oskarżeń pod adresem ks. Witkowskiego, bo miał wreszcie "pedofila", z którym mógłby walczyć i go przykładowo ukarać. "Jeżeli nawet pedofilem nie jest, to się niego pedofila zrobi i będzie sukces. Nie byli więc potrzebni żadni świadkowie. Twierdzenia Marka Lisińskiego uznano za dowód wystarczający. Nikogo więcej nie chciano słuchać" - powiedział.

Publicysta oskarża bp. Liberę o to, że ten przekazał do Kongregacji Nauki Wiary fałszywą opinię na temat ks. Witkowskiego. Można też powiedzieć, że Lisiński poniekąd szantażował bp. Liberę, bo chciał od niego pieniędzy. Żądał rekompensat za rzekome molestowanie. Biskup nie chciał mu zapłacić i Lisiński poszedł do sądu. Sąd ostatecznie wydał wyrok nakazujący przeprosiny, choć... nie miał dokumentu, który byłby dowodem winy księdza.

"Ks. Witkowski mógł się obronić, ale wspomnianym biskupom na tym nie zależało. Oni najwyraźniej musieli mieć jakiegoś księdza-pedofila, a skoro takiego w diecezji nie było, więc należało go zrobić. Dlatego preparowano dowody..." - stwierdził.

Karczewski dodaje, że sąd dysponował wyłącznie twierdzeniem Lisińskiego i na tej wyłącznej podstawie nakazał ks. Witkowskiemu przeprosić rzekomą "ofiarę".

bsw/wpolityce.pl