„Nie wiedziałem. Dowiedziałem się dopiero, gdy sprawa wybuchła w mediach. Gdy powstawał zbiór zastrzeżony, nie byliśmy przy władzy. Zielonego pojęcia nie miałem o sprawie. Nie ukrywam, że ta informacja spadła na mnie jak grom z jasnego nieba” - powiedział Jarosław Kaczyński odnosząc się do kwestii afery z teczką Kazimierza Kujdy.
„Nigdy nie zauważyłem niczego, co by wskazywało na to, że Kazimierz Kujda działa przeciwko nam czy spółce, a spółka była atakowana. Zawsze się sprawdzał”
- podkreślił w rozmowie z Polską Agencją Prasową prezes Prawa i Sprawiedliwości.
Zaznaczył jednocześnie, że w żaden sposób nie usprawiedliwia współpracy Kujdy z aparatem bezpieczeństwa. Doda łteż:
„Ale prawdopodobnie był agentem pięciorzędnym, przy czym tak naprawdę współpraca trwała kilkanaście miesięcy. Od 1981 r. zaczął się z niej wykręcać”.
Tu zastrzegł jednak, że nie zna tych materiałów a jedynie ich omówienia, które wskazują na to, że mowa o człowieku, który „[…] wskoczył w SB-eckie szambo, a potem się z niego wygrzebał”.
Zaznaczył jednak, że już samo „wskoczenie” jest „bardzo wielkim grzechem”.
Prezes PiS podkreślił też, że bardzo dziwny jest fakt, że w zbiorze zastrzeżonym znalazła się teczka „pięciorzędnego agenta, który wykręcił się ze współpracy”. Dodał:
„Miał mnóstwo okazji, żeby nam zaszkodzić, a tego nie zrobił”.
Informację na temat teczki potwierdzającej współpracę Kujdy z aparatem bezpieczeństwa PRL podała w ubiegłym tygodniu „Rzeczpospolita”. Widnieje on w inwentarzu IPN jako tajny współpracownik „Ryszard”, który miał rozpocząć współpracę w 1979 roku w Siedlcach. Do zbioru zastrzeżonego jego teczka trafiła w 2002 roku. On sam przekonuje, że nigdy nikomu w trakcie współpracy z SB nie zaszkodził.
dam/PAP,Fronda.pl