Wypowiedź Franciszka na temat homoseksualistów, tak bardzo zajęła dziennikarzy, że w istocie pominęli oni inną, nie mniej ważną część, konferencji prasowej na pokładzie samolotu, dotyczącej komunii świętej i osób rozwiedzionych. Na tę sprawę zwrócili uwagę nieliczni komentatorzy, być może także dlatego, że w krajach zachodnich, od dawna wielu duchownych udziela komunii świętej osobom rozwiedzionym w ponownych związkach, podkręcona przez dziennikarzy, deklaracja, że teraz może się to stać oficjalną dyscypliną Kościoła, na nikim (poza samymi katolickimi komentatorami, którzy zapoznali się z opinią przetworzoną już przez media) nie zrobiła specjalnego wrażenia. Pojawiły się już nawet sugestie, że trzeba iść dalej i zająć się sytuacją komunijną także ludzi w wolnych związkach czy w związkach czasowych... Wyjątkiem jest John Allen, który sprawie tej poświęcił kilka akapitów swojego artykułu o „Franciszkowej rewolucji”. „Są także sygnały, że Franciszek może przygotowywać się do rozwiązania pewnych duszpasterskich problemów, rozpoczynając od tych związanych z rozwiedzionymi i w ponownych związkach katolików. Wedle obecnej dyscypliny, katolicy ci nie mogą przystępować do Komunii świętej, co jest powodem do zmartwienia w wielu środowiskach. W swoim wystąpieniu w samolocie papież zasygnalizował zainteresowanie „zasadą miłosierdzia”, która odnaleźć można w tradycji prawosławnej, wedle której drugi związek może być pobłogosławiony po rozwiązaniu węzłów pierwszego. On powiedział również, że problem ten powinien być postrzegany w szerszym kontekście duszpasterstwa małżeńskiego, a temat ten będzie rozważany poprzez radę ośmiu kardynałów i przyszły Synod Biskupów. Trzeba również – według papieża – ponownie przyjrzeć się praktyce unieważniania małżeństwa” - oznajmił Allen. A brytyjski duchowny o. Alexander Lucie-Smith stwierdził, że właśnie te słowa, które nie przyciągnęły wielu komentarzy, mogą okazać się najbardziej rewolucyjne w całej wypowiedzi Franciszka. Gdyby bowiem papież rzeczywiście chciał zmienić dyscyplinę w sprawie komunii świętej, to oznaczałoby to prawdziwą rewolucję, i to nie tylko prawną, ale dotyczącą także sakramentologii, moralności i katolickiego rozumienia małżeństwa.

 

 

Głos miłosierdzia a nie zapowiedź zmian

 

Sformułowanie „gdyby” jest tu jednak kluczowe. Z przywoływanej przez obu komentatorów wypowiedzi w samolocie nie da się bowiem, jeśli ją na odczytać bez intencji poszukiwania rewolucji, trudno znaleźć taką sugestię. Znalazła się ona wprawdzie w omówieniu polskiej sekcji Radia Watykańskiego, ale u samego papieża jej nie ma. Jest tam tylko mowa o tym, że trzeba z miłosierdziem traktować pary w ponownych związkach, że dla części z nich wyjście może okazać się orzeczenie nieważności, i że trzeba mocno zastanowić się nad przypieszeniem pewnych procedur, a także odwołanie do tradycji prawosławnej, jednak bez sugestii, że może być ona zastosowana w Kościele katolickim. Jednym słowem jest mowa o miłosierdziu (ale o tym samym mówili także poprzedni papieże), a nie o zmianie katolickiej dyscypliny sakramentalnej. A żeby się o tym przekonać warto przytoczyć słowa papieża Franciszka w całości, wraz z poprzedzającym je pytaniem.

Ojcze Święty, także podczas tej podróży wiele razy Wasza Świątobliwość mówił o miłosierdziu. Czy istnieje możliwość, że coś się zmieni w  dyscyplinie Kościoła w kwestii dopuszczenia do sakramentów osób rozwiedzionych, żyjących w nowych związkach? Że te sakramenty staną się okazją, aby przybliżyć tych ludzi, zamiast być przeszkodą, oddzielającą ich od innych wiernych?” - zapytał Gian Guido Vecchi z „Corriere della Sera”, już narzucając sugestię, że po pierwsze dyscyplina ta może być zmieniona, a po drugie, że to ona, a nie grzech oddala ludzi od Kościoła. Papież Franciszek odpowiedział zaś na to pytanie we właściwy sobie sposób. Z jednej strony podkreślając wagę miłosierdzia dla grzeszników, ale z drugiej przypominając, że pewnych rzeczy Kościół, ani papież zrobić nie może, bo nie mają takiej władzy. „Jest to temat, który zawsze powraca – zaczął Franciszek. Miłosierdzie jest większe niż przypadek, który pan przedstawia. Myślę, że to jest czas miłosierdzia. Ta zmiana epoki, a także wiele problemów Kościoła – jak niedobre świadectwo niektórych księży, a także problemy korupcji w Kościele, również problem klerykalizmu, aby podać kilka przykładów – pozostawiły wielu poranionych, wielu zranionych. A Kościół jest Matką: musi iść leczyć zranionych z miłosierdziem. A skoro Pan nie przestaje przebaczać, to my nie mamy innego wyjścia niż to: przede wszystkim leczyć zranionych. Kościół jest matką i musi iść tą drogą miłosierdzia; i znaleźć miłosierdzie dla wszystkich. Myślę o tym, że  kiedy syn marnotrawny powrócił do domu, to ojciec nie powiedział do niego: „Słuchaj, usiądź: co zrobiłeś z pieniędzmi?". Nie! Wyprawił ucztę! Później być może, kiedy syn zechciał mówić, mówił. Kościół musi tak postępować. Kiedy ktoś jest… nie tylko po prostu na niego czekać, ale wyjść, szukać go! To jest miłosierdzie. Sądzę, że jest to kairós: ten czas to kairós miłosierdzia. Tę pierwszą intuicję miał Jan Paweł II, kiedy odwołując się do Faustyny Kowalskiej, zapoczątkował kult Miłosierdzia Bożego... przeczuwał, zdawał sobie sprawę, że była to potrzeba obecnego czasu. W odniesieniu do problemu komunii dla osób żyjących w drugim związku trzeba pamiętać, że osoby po rozwodzie mogą przyjmować komunię św., nie ma problemu, natomiast kiedy żyją w nowym związku – nie mogą. Uważam, że trzeba na to spojrzeć w całości duszpasterstwa małżeństwa. Dlatego jest to problem. Ale także – teraz czynię nawias – prawosławni mają inną praktykę. Oni trzymają się teologii ekonomii, jak ją nazywają, i dają drugą szansę, pozwalają na to. Ale myślę, że ten problem – zamykam nawias – musi być badany w ramach duszpasterstwa małżeństwa. Z tego względu – powiem dwie rzeczy: po pierwsze, jednym z problemów, który trzeba będzie omówić z tymi ośmioma członkami Rady Kardynałów, z którymi spotkamy się 1, 2 i 3 października, jest to, jak rozwijać duszpasterstwo małżeństwa, a ten problem tam wyjdzie. I druga sprawa: był u mnie ze dwa tygodnie temu sekretarz Synodu Biskupów, aby ustalić temat najbliższego Synodu. Chodziło o temat antropologiczny, a rozmawiając i omawiając, podchodząc z tej i tamtej strony, dostrzegliśmy ten temat antropologiczny: jak wiara pomaga zaplanowaniu osoby, ale w rodzinie, a zatem pójście ku duszpasterstwu małżeństw. Zmierzamy ku głębszemu duszpasterstwu małżeństw. Jest to problem wszystkich, bo jest ich tak wielu, prawda? Podam tylko jeden przykład: kardynał Quarracino, mój poprzednik [w Buenos Aires], powiedział, że jego zdaniem połowa małżeństw to małżeństwa nieważne. Dlaczego tak mówił? Bo pobierają się ludzie niedojrzali, pobierają się, nie zdając sobie sprawy, że to do końca życia, albo biorą ślub, ponieważ powinni się pobrać ze względów społecznych. W to wchodzi także duszpasterstwo małżeństwa. I również problem prawny, orzekania nieważności małżeństwa, wymaga rewizji, ponieważ nie wystarcząją do tego sądy kościelne. Problem duszpasterstwa małżeństwa jest złożony” - mówił Ojciec święty. A te jego słowa, choć – o czym będę jeszcze pisał dalej – w pewnych niuansach są odmienne od tego, co o tej sprawie mówili i pisali bł. Jan Paweł II i Benedykt XVI, to bynajmniej nie sugerują, że do jakiejś poważniejszej zmiany może dojść. A nie sugerują tego, bo jest to zwyczajnie niemożliwe. (…)

 

 

Między sprawiedliwością a miłosierdziem w orzekaniu nieważności

 

(…) Niemożliwość zastosowania rozwiązań prawosławnych w Kościele katolickim nie oznacza, że nie dostrzegam pewnego przesunięcia akcentów w ostatniej wypowiedzi Ojca świętego. Jego poprzednicy o wiele mocniej zwracali uwagę na konieczość obrony węzła małżeńskiego, i niechętnie odnosili się do dążenia do szerokiego orzekania nieważności małżeństw. „... należy (…) bardzo poważnie traktować obowiązek formalnie nałożony na sędziów w kanonie 1676 – ułatwiania i aktywnego zabiegania o to, by jeżeli to możliwe, doprowadzić do uważnienia małżeństwa i pojednania małżonków” - wskazywał bł. Jan Paweł II w roku 2003 w przemówieniu do Roty Rzymskiej. A w ostatnim swoim przemówieniu niezwykle mocno ostrzegał sędziów przed odstępowaniem od prawdy i sprawiedliwości w imię fałszywie pojmowanego duszpasterskiego miłosierdzia. „Sędzia działający prawdziwie jako sędzia, to znaczy zgodnie ze sprawiedliwością, nie pozwoli sobie, aby wpływały na niego emocje lub fałszywe współczucie czy błędne koncepcje szeroko rozpowszechnione w jego środowisku. Wie, że niesprawiedliwe wyroki nigdy nie są pastoralnym rozwiązaniem, a Boży osąd jego działań ma znaczenie dla wieczności”- uzupełniał bł. Jan Paweł II w roku 2005. Błogosławiony Jan Paweł II wzywał zresztą, o czym niemal nikt nie przypomina, nie tylko do obrony jedności i nierozerwalności małżeństwa w trybunałach kościelnych, ale także w przestrzeni świeckiej. Ojciec święty w jednym ze swoich przemówień wprost wzywał do podejmowania inicjatyw, które... „przyczyniają się do publicznego uznania nierozerwalności małżeństwa przez prawodawstwo cywilne”.

I dokładnie tym samym tropem przestrzegania przed zbyt łatwym, na przykład uzasadnionym rzekomą niedojrzałością do małżeństwa, orzekaniem nieważności małżeństw podążał Benedykt XVI, który przestrzegał przed uleganiem roszczeniom wiernych, którzy w procesie orzekania nieważności małżeństwa chcą dostrzegać jedynie osiąganie własnych celów. „... w niektórych środowiskach kościelnych rozpowszechniło się przekonanie, że z duszpasterskiego punktu widzenia dobro osób żyjących w nieuregulowanych sytuacjach małżeńskich wymaga jakiegoś kanonicznego uregulowania, niezależnie od ważności lub nieważności ich małżeństwa, a więc niezależnie od «prawdy» o ich osobistej sytuacji. Proces prowadzący do orzeczenia nieważności małżeństwa traktowany jest w istocie jako narzędzie prawne pozwalające osiągnąć ten właśnie cel, zgodnie z logiką, wedle której prawo staje się formalizacją subiektywnych roszczeń” - mówił Benedykt XVI w roku 2007. Trzy lata później zaś Ojciec święty wprost już mówił o rozwiązaniach pseudoduszpasterskich, które zagrażają w orzekaniu nieważności małżeństwa. „Należy wystrzegać się pseudoduszpasterskich rozwiązań, stawiających sprawę na płaszczyźnie czysto horyzontalnej, gdzie liczy się zaspokojenie subiektywnych żądań, by za wszelką cenę uzyskać orzeczenie nieważności, by między innymi móc przezwyciężyć przeszkody do korzystania z sakramentów pokuty i Eucharystii. Natomiast najwyższe dobro dopuszczenia na nowo do komunii eucharystycznej po pojednaniu sakramentalnym wymaga brania pod uwagę autentycznego dobra osób, nieodłącznie związanego z prawdą ich sytuacji kanonicznej. Byłoby fałszywym dobrem i poważnym uchybieniem sprawiedliwości i miłości otwarcie im mimo wszystko drogi do przyjmowania sakramentów, stwarzając niebezpieczeństwo, że będą żyli w obiektywnej sprzeczności z prawdą swej osobistej kondycji” - podkreślał wówczas Ojciec święty.

I na tle tych niezwykle jednoznacznych wypowiedzi poprzedników język Franciszka i jego narracja (warto jednak pamiętać, że wypowiedziana w sytuacji konferencji prasowej, a nie nauczania papieskiego) brzmi odmiennie. Miłosierdzie, a nie sprawiedliwość jest głównym jej elementem, a pobrzmiewa w niej również ton wezwania do częstszego i prostszego orzekania nieważności. Szczególnie istotne jest tu papieskie odwołanie do kardynała Quarracino, który – co podkreślał Franciszek miał powiedzieć, że jego zdaniem połowa małżeństw to małżeństwa nieważne. A powodem ma być to, że – co mocno podkreślał papież Franciszek „pobierają się ludzie niedojrzali, pobierają się, nie zdając sobie sprawy, że to do końca życia, albo biorą ślub, ponieważ powinni się pobrać ze względów społecznych”. Z taką opinią, która w niedojrzałości dostrzegałaby powód do szybszego i częstszego orzekania nieważności ostro polemizował przed laty bł. Jan Paweł II (na którego w tej sprawie powoływał się Benedykt XVI), który przypominał, że niedojrzałość psychiczna nie może być traktowana jako prosta droga do masowego orzekania nieważności małżeństw. Benedykt XVI zebrał te wszystkie uwagi w kilku prostych zdaniach, które jasno wskazują, że opinia, iż ponad połowa małżeństw jest zawieranych nieważnie jest trudna do obrony. „... warto jeszcze przypomnieć parę kryteriów, wyznaczających linię demarkacyjną przede wszystkim między «dojrzałością psychiczną, która winna być szczytowym punktem rozwoju człowieka» i «dojrzałością kanoniczną, która stanowi jedynie podstawowy punkt wyjścia ważności małżeństwa»; po drugie, między niezdolnością a trudnością, jako że tylko «niezdolność, a nie trudność w zakresie zgody małżeńskiej (consensus) i urzeczywistnienia prawdziwej wspólnoty życia i miłości, powoduje nieważność małżeństwa»; po trzecie, między wymiarem kanonicznym normalności, która według integralnej wizji osoby ludzkiej «obejmuje także lekkie formy trudności psychicznych», a wymiarem klinicznym, wedle którego wyłącza się z tego pojęcia wszelką niepełną dojrzałość oraz «każdą formę patologii psychicznej»; wreszcie, między «minimalną zdolnością, wystarczającą do ważnej zgody małżeńskiej» a idealizowaną zdolnością «pełnej dojrzałości jako warunku szczęśliwego pożycia małżeńskiego». Przyjmując, że w kształtowanie zgody małżeńskiej (consensusu) zaangażowane są umysł i wola, Papież Jan Paweł ii we wspomnianym przemówieniu z 5 lutego 1987 r. potwierdził zasadę, zgodnie z którą «hipotezę o istnieniu rzeczywistej niezdolności można wysuwać jedynie w przypadku obecności poważnej anomalii, która — jakkolwiek by ją zdefiniować — musi w zasadniczy sposób naruszać zdolność rozumienia i/albo wolę». W związku z tym należy przypomnieć, że norma kodeksowa odnośnie do niezdolności psychicznej została wzbogacona i uzupełniona w tym, co się tyczy jej stosowania, także przez niedawną Instrukcję Dignitas connubii z 25 stycznia 2005 r. W istocie, według niej, potwierdzenie istnienia takiej niezdolności wymaga wystąpienia już w momencie zawierania małżeństwa szczególnej anomalii psychicznej, która poważnie zakłóca używanie rozumu bądź zdolność oceny i rozeznania w przypadku podejmowania ważnych decyzji, szczególnie dotyczących wolnego wyboru stanu życia, lub też powoduje u partnera nie tylko poważną trudność, ale także niemożność wywiązania się z zadań związanych z pełnieniem istotnych obowiązków małżeńskich” - mówił Benedykt XVI. I tu widać pewną odmienność w myśleniu Benedykta XVI i Franciszka.

 

Prostytucja i rozwody

 

Inne rozłożenie akcentów w sprawie orzekania nieważności małżeństwa (może się zresztą okazać, że akurat ta część wypowiedzi papieża Franciszka zostanie zrewidowana w przemówieniach do Trybunału Roty Rzymskiej) nie oznacza jednak, że Ojciec święty odmiennie ocenia sam rozwód. Miłosierdzie, przypominanie o konieczności ciągłego do niego powracania nie oznacza jednak, że papież nie dostrzega, i nie dostrzegał, jeszcze jako metropolita Buenos Aires, zgubnych skutków mentalności rozwodowej czy rosnącej akceptacji dla rozwodników w społeczeństwie. Ta akceptacja, która wiąże się ze szczególnym rodzaje hipokryzji, była nawet dla kardynała Bergoglio przykładem zepsucia, które jest nawet groźniejsze od grzechu. „„... prostytucja jest grzechem, a kobiety, które się tym zajmują, nazywa się kobietami lekkich obyczajów bądź po prostu prostytutkami. Społeczeństwo uznaje, że to, co robią, jest czymś obrzydliwym, ponieważ zatruwają kulturę, dobre wychowanie itd. Te same osoby, które tak się o nich wyrażają, idą na trzeci ślub swojej znajomej (po jej drugim rozwodzie) lub akceptują przygody przysłowiowej Iksińskiej (o ile nie przekracza ona pewnych granic), albo godzą się na publikacje na temat braku miłosnej satysfakcji takiej czy innej aktorki, która zmienia partnerow jak rękawiczki. Zmierzam do tego, że jest różnica między prostytutką i tak zwaną kobietą bez uprzedzeń. Ta pierwsza (prostytutka) nie straciła jeszcze swej skromności. Druga natomiast pozornie będąc ponad nią, tak naprawdę żyje w postawie cynizmu, który społeczeństwo zmieniło w powściągliwość” - wskazywał obecny papież w książce „Zepsucie i grzech”.

Te słowa doskonale pokazują, że rozwód, nowoczesna kultura niewierności przykrywanej nieco hipokryzją wcale nie są akceptowalne przez papieża, a jedyne, czym Ojciec święty się kieruje jest przekonanie, że trzeba obecnie wzywać każdego do powrotu do Kościoła, do czerpania ze zdrojów miłosierdzia... „Bóg jest wobec nas cierpliwy, bo nas kocha, a kto kocha, ten rozumie, ma nadzieję, obdarza zaufaniem, nie opuszcza, nie pali mostów, umie przebaczać.   (...) Bóg zawsze na nas czeka, także kiedy się oddaliliśmy!  On nigdy nie jest daleko, a jeśli do Niego wrócimy, gotów jest nas przyjąć” - mówił Ojciec święty. „Być może ktoś z nas pomyśli: mój grzech jest tak wielki, jestem od Boga tak daleko, jak młodszy syn z przypowieści, moja niewiara jest taka jak Tomasza. Nie mam odwagi, by wrócić, pomyśleć, że Bóg może mnie przyjąć i że czeka właśnie na mnie. Ale Bóg czeka właśnie na ciebie, żąda od ciebie jedynie odwagi, by do Niego pójść. Ileż razy w mojej posłudze duszpasterskiej słyszałem słowa: «Ojcze, mam wiele grzechów». Zawsze w takiej sytuacji zachęcałem «Nie bój się, idź do Niego, On na ciebie czeka. On wszystkiego dokona». Jak wiele wokół nas słyszymy propozycji, które robi nam świat. Przystańmy jednak na propozycję Boga, która jest pieszczotą miłości. Dla Boga nie jesteśmy liczbami, jesteśmy ważni, jesteśmy wręcz najważniejsi z tego, co ma.  Choć jesteśmy grzesznikami, jesteśmy tym, co najbardziej leży Mu na sercu” - uzupełniał. I właśnie z perspektywy tych słów trzeba spoglądać na słowa wypowiadane przez Franciszka na temat sytuacji osób w ponownych związkach. Ojciec święty chce im uświadomić, że jest dla nich miejsce w Kościele, że są kochani przez Chrystusa, i że mogą Jemu przynieść swój grzech i Jego błagać o przebaczenie. Nie wynika z tego jednak potrzeba czy konieczność zmiany dyscypliny eucharystycznej, nad którą zresztą papież nie ma władzy.

Tomasz P. Terlikowski

Poniższy fragment jest częścią książki "Operacja Franciszek", która właśnie trafiła do księgarń.