Portal Fronda.pl: Ile rodzin syryjskich przyjęła kierowana przez panią fundacja?

Miriam Shaded, prezes fundacji Estera: 52.

Co się z nimi teraz dzieje? Zostały już objęte pełną opieką?

Każda rodzina otrzymała opiekę, w tym miejsce zamieszkania – przydzielamy maksimum dwie osoby na jeden pokój. Wszystko było finansowane z prywatnych pieniędzy ludzi dobrej woli: społeczności lokalnych, kościołów oraz fundacji Barnabas Fund, która sfinansowała pobyt 30 rodzin. Każda rodzina otrzymała też opiekuna spośród takich jednostek lokalnych jak kościoły, fundacje i społeczności. Opiekunowie ci zostali oddelegowani do pomocy sprowadzonym Syryjczykom w integracji, czy też do wsparcia w tak bieżących rzeczach jak wizyta u lekarza, zapisanie się do szkoły lub nauka języka polskiego.

Syryjczycy nie wydali więc ze swojej kieszeni na tranzyt do Polski i pobyt w kraju ani grosza?

Tak, dokładnie. Finansowaliśmy wszystkie osoby od A do Z.

Fundacja współpracuje z rządem. Na czym polega wsparcie państwa?

Pomoc rządowa polegała na udzieleniu tym rodzinom wiz. Wcześniej Syryjczycy wiz w ogóle nie otrzymywali, bo było domniemanie, że nie powrócą do kraju. Fundacji udało się wynegocjować udzielenie wiz wszystkim sprowadzonym ostatecznie osobom. Otrzymaliśmy jedynie warunek, że ludzie ci muszą posiadać paszporty. Dla Syryjczyków było to bardzo trudne. Mogliśmy uratować w sumie 300 rodzin, ale jedynie 52 z nich przedstawiły odpowiednie dokumenty. Pomogliśmy więc tym, którym mogliśmy pomóc w danym momencie.

Cała Europa dyskutuje o tym, jak odróżnić właściwych uchodźców od imigrantów ekonomicznych. W której z tych grup znajdują się sprowadzeni do Polski Syryjczycy?

Rodziny, które sprowadziła nasza fundacja, nie wpisują się ani w definicję uchodźcy, ani w definicję imigranta ekonomicznego. Ta pierwsza definicja zakłada, że osoba musi znajdować się poza terenem zagrożenia i przysługuje tylko tym, których wpisano na listę UNHCR [Agencja ONZ ds. uchodźców – red.]. Tymczasem osoby, które trafiły do Polski, zostały wyjęte bezpośrednio z terytoriów zagrożonych, gdzie nie funkcjonują ani ambasady, ani obozy dla uchodźców. Wszystkie rodziny wyciągnięto z obszaru walk, gdzie ich życie było w rzeczywistym niebezpieczeństwie. Tam, gdzie się znajdowały, docierała jedynie pomoc humanitarna. Dlatego trudno jest tu przypisać konkretne definicje, choć sprowadzone do Polski rodziny na pewno nie są imigrantami ekonomicznymi. Ci ludzie, to prześladowani chrześcijanie, których życie było bezpośrednio zagrożone. Fundacja koncentruje się na pomocy tej najbardziej potrzebującej grupie.  

Wiele słyszy się o sprowadzonych do Polski Syryjczykach, którzy uciekają czy też przenoszą się do Niemiec. Jak to wygląda u rodzin, które sprowadziła pani fundacja?

Nie było z tym problemu do momentu, w którym pani Angela Merkel nie przekupiła sprowadzonych do Polski Syryjczyków większymi świadczeniami socjalnymi. Wcześniej nikt o wyjeździe do Niemiec nie mówił. Wiele z tych rodzin aplikuje jednak do fundacji o to, by przyjęto ich z powrotem do Polski.

Dlaczego?

Podejrzewam, że wynika to z dwóch przyczyn. Po pierwsze w Niemczech jest obecnie niezwykle dużo muzułmanów. Chrześcijanie, którzy uciekają przed prześladowaniami, w Niemczech dalej są prześladowani. Po drugie niemieckie Eldorado nie jest aż tak wspaniałe, jak im się wydawało – i zaczynają żałować swojego wyjazdu.

Jakie są plany fundacji na przyszłość?

Szykuję fundację pod to, by mogła przyjmować dziesięć rodzin tygodniowo. Wszystko zależy od tego, ile uda się pozyskać pieniędzy na daną osobę. Koszt całego tranzytu, integracji i nauki języka polskiego to w przeliczeniu na jedną osobę 25 tysięcy złotych.

Mówi pani wiele o zaangażowaniu parafii. Czy stało się ono jeszcze mocniejsze po niedawnym głośnym apelu Ojca Świętego Franciszka? Widać jakiś oddźwięk tego apelu?

Do fundacji wciąż napływają deklaracje pomocy. Mam nadzieję, że fundacja będzie bezpośrednio współpracować z Kościołem i parafiami, tak, by te ostatnie mogły przyjmować syryjskie rodziny. Sądzę, że chętnych do pomocy w Kościele będzie coraz więcej. Tym modelem będziemy ratować tylu ludzi, ilu tylko się da. Model rozdzielania kwot uchodźców, o którym mówi teraz Komisja Europejska, zupełnie nie pokrywa się z tym, na którym pracuje nasza fundacja. Zależy nam nie tylko na zaangażowaniu Kościoła, ale także na weryfikacji uchodźców na terenie ambasad. Nie zgadzam się z modelem rozdysponowywania ludzi w sposób proponowany w Unii Europejskiej. Wówczas pomoc nie trafi do tych, którzy najbardziej jej potrzebują.

Ja chcę ratować wszystkich chrześcijan z terenów objętych wojną przed eksterminacją. Uważam, że przede wszystkim powinniśmy skupić się na ratowaniu tej grupy, a nie grupy silnych mężczyzn, którzy nie tylko są w stanie sfinansować podróż do Europy, ale są też w stanie świetnie przetrwać wszystkie jej trudy. Chrześcijanie oraz kobiety z dziećmi często nie decydują się na taką podróż, bo czeka na nie mnóstwo zagrożeń. Kobiety mogą zostać zgwałcone, a chrześcijanie po prostu wyrzuceni za burtę czy w inny sposób brutalnie prześladowani. Zależy mi na tym, by warunki tranzytu i pomocy dla uchodźców były ludzkie i godne i by pomoc naprawdę trafiała do tych, które jej potrzebują.

Startuje Pani w wyborach parlamentarnych. Czy po ewentualnym sukcesie zamierza zająć się pani także sprawą prześladowanych chrześcijan?

Oczywiście. Chęć pomocy prześladowanym chrześcijanom to jedna z moich głównych motywacji. Chciałabym, żeby Europa przyjęła 800 tysięcy prześladowanych chrześcijan, a nie muzułmańskich uchodźców, którzy będą stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa kontynentu. 

pac