Dziś mija 28. rocznica tajemniczej i zaskakującej śmierci 38-letniego inspektora Najwyższej Izby Kontroli, Michała Falzmanna. Falzmann odkrył aferę FOZZ, uznawaną za "matkę" wszystkich afer III RP. Dwa dni po tym, jak wystąpił do Narodowego Banku Polskiego o ujawnienie informacji o obrotach pieniężnych na rachunkach Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, nagle zmarł. Śmierć inspektora NIK to jednak dopiero początek serii zaskakujących zgonów. 

FOZZ został powołany jako jednostka budżetowa w 1989 r. Formalnie zadaniem Funduszu miał być "cichy" wykup polskiego długu, po atrakcyjnych cenach za pośrednictwem podstawionych spółek. Warto zwrócić uwagę na "kontekst historyczny": na przełomie lat 80. i 90. Polska uważana była za kraj niewydolny gospodarczo i niewypłacalny. Dochodziło do kuriozalnych sytuacji na rynku papierów wartościowych: jeden dolar polskiego długu był wart zaledwie... 22 centy! Z czasem okazało się, że FOZZ, zamiast skupować za bezcen polskie długi, transferował gigantyczne środki do spółek, które za granicą zakładali postkomuniści, oficerowie PRL-owskich służb bezpieczeństwa czy byli wojskowi. Jak później ustalono, w latach 1989-1990 Fundusz otrzymał 9,9 bln starych złotych na swoje zadania, co pozwoliłoby na wykup długu o wartości 7,6 mld dolarów. Jak się jednak okazało, FOZZ wydał na swoje cele statutowe jedynie 69 mln dolarów. Fundusz nabył dług o nominalnej wartości 272 mln dolarów, pozostałe 1,63 mld... rozpłynęło się. 

W 1990 r. pracownik Urzędu Skarbowego, Michał Falzmann przeprowadzał kontrolę w spółce Universal. Swoje dochodzenie w sprawie nielegalnych przepływów FOZZ kontynuował na nowym stanowisku- jako inspektor NIK. 14 czerwca 1991 r. miała miejsce narada w biurze ówczesnego premiera, Jana Krzysztofa Bieleckiego, z udziałem Leszka Balcerowicza oraz Waleriana Pańko- ówczesnego szefa NIK. Podczas tej narady informowano o ustaleniach Falzmanna. Nieco ponad miesiąc później inspektor Najwyższej Izby Kontroli już nie żył. Już w kilka miesięcy po śmierci Michała Falzmanna w wypadku samochodowym zginął Walerian Pańko- ówczesny prezes NIK. Janusz Zaporowski, wówczas dyrektor Biura Informacyjnego Kancelarii Sejmu, zginął razem z nim. Służbowa Lancia eksplodowała na prostej drodze, następnie zbiła na lewy pas jezdni- wprost pod samochód nadjeżdżający z drugiej strony. Przeżyła żona Waleriana Pańki, a także kierowca służbowego samochodu i oficer BOR. Oboje słyszeli wybuch, jednak oficjalne śledztwo nie potwierdziło wersji o eksplozji. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że do wypadku doszło... w przeddzień planowanego ogłoszenia raportu na temat afery FOZZ. 

Śledczy, powołując się na opinię biegłych, ustalili, że do wypadku doszło z winy kierowcy samochodu wiozącego prezesa Najwyższej Izby Kontroli. Oficer BOR został prawomocnie skazany na karę pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem. Decyzją prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego został następnie ułaskawiony, aby nieco później... popełnić samobójstwo. Okoliczności nie są do końca wyjaśnione, ale to wciąż nie wszystko. Po dwóch latach od wypadku nie żył już biegły, który wykonał ekspertyzę wypadku, a także dwaj policjanci, którzy jako pierwsi przybyli na miejsce. Obaj "utopili" się w wodzie o głębokości 70 cm. 

Przerażająca afera, która jak na dłoni pokazuje, czym de facto była III RP.

yenn/UważamRze, Fronda.pl