Doświadczyła Pani makabrycznej aborcji przy użyciu roztworu soli, który dziecko połyka, co powoduje jego śmierć w strasznych cierpieniach. Jak to się stało, że Pani przeżyła?

 

- Lekarze jasno stwierdzili, że z medycznego punktu widzenia nie można wyjaśnić, dlaczego przeżyłam i dlaczego jestem całkowicie zdrowa. Dla mnie odpowiedź jest jasna: to była interwencja Boga! Chciałabym jednak zauważyć, że choć liczba osób, które przeżyły aborcję, w porównaniu z liczbą takich "zabiegów" jest relatywnie niska, to jednak wiemy już, że żyje znacznie więcej takich ludzi, niż wielu z nas się wydaje. Z danych amerykańskiego Centrum Zwalczania i Zapobiegania Chorób wynika, że tylko w USA żyje 44 tys. osób, które przeżyły różne rodzaje aborcji (zobacz www.theabortionsurvivors.com). Spotykam osoby, które przeżyły aborcję, gdziekolwiek wyjeżdżam - w USA, Kanadzie czy Australii. Niestety, spotkałam też wiele pielęgniarek, które uczestniczyły w dokonywaniu aborcji za pomocą roztworu soli i widziały nie tylko, jak wiele dzieci zostało w ten sposób zabitych, ale też jak wiele przeżyło takie "zabiegi", a mimo to pozwolono im umrzeć...

 

W którym miesiącu życia płodowego Pani się urodziła?

 

- Choć moja biologiczna matka była przekonana w momencie dokonywania aborcji, że mam mniej niż 5 miesięcy, to z danych z karty medycznej wynika jasno, że miałam wtedy 7-8 miesięcy. Po urodzeniu ważyłam tylko 2,14 funta [ok. 1 kg]. Cierpiałam na niewydolność oddechową oraz niewydolność wątroby. Wymagałam wielokrotnych transfuzji krwi. Nie dawano mi wielkich szans na przeżycie. Lekarze uznali, że jeśli pozwoli mi się nadal żyć, będę cierpiała na wiele chorób: ślepotę, głuchotę oraz fizyczne i umysłowe upośledzenie. Mimo to ja nie tylko przeżyłam, ale jestem całkiem zdrowa. Mam 34 lata i jestem żoną, matką i działaczką pro-life.



Przepraszam, może to pytanie zabrzmi brutalnie, ale muszę zapytać: dlaczego Pani matka zdecydowała się na aborcję?

 

- Chciałabym podkreślić to, czego dowiedziałam się po latach, że mojej biologicznej matce właściwie nie pozostawiono wielkiego wyboru, ktoś inny podjął tę decyzję za nią. Z tego, co mi wiadomo, byli to jej rodzice, a moi dziadkowie, którzy wywierali na nią ogromną presję.



Zaraz po urodzeniu została Pani oddana do adopcji?

 

- Tuż po nieudanej aborcji i moim urodzeniu moi biologiczni rodzice zaplanowali przekazanie mnie do adopcji, za co jestem im wdzięczna. Dwa miesiące później trafiłam do mojej obecnej, adopcyjnej rodziny. I stał się kolejny cud! Wiem, że to nie jakaś nadzwyczajna opieka medyczna wtedy mi pomogła. Faktem jest jednak, że moi adopcyjni rodzice, a nawet lekarze, pielęgniarki i wolontariusze, którzy opiekowali się mną, wierzyli, że przeżyję, i kochali mnie. Nazywam to "przywracaniem miłością do życia" i wierzę, że wszyscy jesteśmy w stanie zrobić coś dla innych bez względu na to, czym zajmujemy się na tym świecie. Prawdziwym błogosławieństwem było dla mnie, że zaraz po urodzeniu spotkałam trzy pielęgniarki, lekarza i wolontariuszy, którzy opiekowali się mną bardzo troskliwie.



Kiedy poznała Pani prawdę o historii swojego urodzenia?

 

- Miałam wtedy 14 lat. Co prawda, od początku miałam świadomość, że zostałam adoptowana i urodziłam się przedwcześnie, ale nie miałam pojęcia, że moi biologiczni rodzice nie tylko chcieli, ale też próbowali poddać mnie aborcji.



Prawda musiała być dla Pani bardzo bolesna.

 

- Dowiedziałam się o tym tylko dlatego, że moja starsza siostra poczęła nieoczekiwanie dziecko. Studiowała wówczas i jak wiele innych młodych kobiet bardzo bała się je urodzić. Kiedy powiedziała o tym rodzicom, postanowili, że najlepszą rzeczą, jaką mogą zrobić dla niej i dla swojego wnuka, to powiedzieć jej prawdę o okolicznościach moich urodzin. Siostra nie przekazała mi tej wiadomości osobiście, ale zachęciła, abym poprosiła rodziców, by ujawnili mi więcej informacji na ten temat. Ta noc, podczas której usłyszałam całą prawdę, zmieniła moje życie. Początkowo czułam się bardzo skrzywdzona i byłam zła, ale te uczucia szybko minęły. Przecież w końcu nie miałam powodów, by się nadal złościć - przeżyłam i otrzymałam dar niezwykłej adopcyjnej rodziny. Więc jestem szczęściarą! A Bóg dał mi niezwykły cel mojego życia na tym świecie.



Daje Pani również świadectwo wiary. W tych trudnych chwilach mocniej odczuła Pani opiekę Pana Boga?

 

- Wzrastałam w chrześcijańskiej rodzinie, ale odkrycie, że przeżyłam aborcję, jeszcze bardziej umocniło moją wiarę. Musiało jednak upłynąć wiele czasu, zanim w pełni mogłam zaakceptować to, kim jestem, zanim zagoiły się rany z przeszłości i wzmocniłam się na tyle, by występować publicznie i otwarcie mówić o tym, że przeżyłam aborcję. Po raz pierwszy zdecydowałam się na to w 2007 roku. Nie byłabym tym, kim jestem, i nie mogłabym robić tego, co robię, bez Bożej opieki.



Chciała Pani poznać swoich biologicznych rodziców?

 

- Poświęciłam 10 lat na ich poszukiwania. Właśnie dlatego nie byłam w stanie do 2007 r. "pójść dalej". Chciałam najpierw spróbować skontaktować się z nimi i powiedzieć, że znam prawdę, że doświadczyłam błogosławieństwa jako ocalona z aborcji, że kocham ich i przebaczam... Znalazłam ich właśnie przed pięciu laty i to była kolejna lekcja mojego życia. Odkryłam, że od 2002 r. mieszkam w tym samym mieście, co mój biologiczny ojciec. Choć wysłałam do niego list w lipcu 2007 r., nigdy nie odpowiedział na niego. Niestety, w styczniu następnego roku zakończył życie. Nigdy się nie dowiem, czy chciał mi odpowiedzieć, ani co myślał o całej tej sprawie, ale jego rodzina, która znalazła mój list po jego śmierci, wierzyła, że chciał kiedyś skontaktować się ze mną. Trudno mu było nawiązać kontakt ze mną, gdy aborcję i mnie usiłował uczynić tajemnicą swojego życia, nawet zabrał ją do grobu...

 

Mimo to zostawił mi wielki dar po swoim odejściu: swoją rodzinę i szansę, aby zachęcać ludzi do zrobienia tego, czego on nie potrafił zrobić w swoim życiu - mówienia o aborcji, jeśli ktoś został nią dotknięty, i zaangażowania się w ochronę życia. Po śmierci mojego biologicznego ojca, gdy jego rodzina znalazła mój list do niego, skontaktowała się ze mną. Mam teraz bardzo dobre relacje ze swoim dziadkiem i jego siostrą, ale niestety większość rodziny - choć mieszka ona w tym samym mieście, co ja - nie skontaktowała się ze mną do tej pory, włączając moją własną babkę, ciotkę i wujów czy rodzeństwo. Wiem, że śmierć mojego biologicznego ojca bardzo ich dotknęła, a szok z powodu odkrycia tej wielkiej tajemnicy nieudanej aborcji jest wciąż duży, zwłaszcza że mówię publicznie o tym, co się stało. Rozumiem jednak, że taka jest rzeczywistość przeżywanego bólu z powodu tego, co stało się 34 lata temu, a co wciąż jest bardzo niszczącym dla nich uczuciem.
Jeśli zaś chodzi o moją biologiczną matkę, to nigdy jej nie odnalazłam. Utrzymywałam jednak listowny kontakt z jej rodzicami, moimi dziadkami, od 2007 roku. Wymieniliśmy listy i zdjęcia. Ale to był nasz ostatni kontakt. Niestety, dali mi jasno do zrozumienia, że nie przekażą jej przesłania miłości i przebaczenia, o co ich prosiłam. Myślę, że zachowują się tak z powodu tej aborcji sprzed 34 lat, do której zmuszali moją biologiczną matkę, i to wciąż wywiera ogromny wpływ na życie ich wszystkich. Widzę to również w rodzinach, z którymi pracuję. Aborcja zmienia wszystko - ludzi oraz relacje międzyludzkie. Na zawsze. (...)

 

Rozmawiał Mariusz Bober

 

Całość: naszdziennik.pl

 

JW/NaszDzienik.pl