W katowickim Spodku od godz. 8.30 do godz. 17.00 obywał się Kongres Prawników Polskich. Nazwa imprezy to klasyczna dla wielu prawników kazuistyka, ucieczka od logiki, doświadczenia życiowego i prawdy materialnej. Pełna i właściwa nazwa powinna brzmieć Kongres Prawników Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej.

Na sali zebrał się kwiat peerelowskiej palestry, sędziów i prokuratorów oraz drugie pokolenie synów i cór PRL-u. W pierwszym rzędzie widzieliśmy tęczowego polityka Ryszarda Kalisza i aktora Jerzego Stuhra, który znalazł się w tym gronie chyba tylko z tej racji, że jego ojciec był stalinowskim prokuratorem. Na to towarzystwo wystarczyło popatrzeć, na ich wyraz twarzy, na sposób w jaki się rozsiadali w fotelach, aby dostrzec syndrom „najwyższej kasty”.

Ktokolwiek miał nieszczęście zetknąć się z salą sądową i brać udział w postępowania jako strona, ten doskonale wie, że w 7 na 10 przypadków wynik rozpoznania wniosku dowodowego można odczytać po minie sędziego. Po minach „prawników” zgromadzonych w katowickim Spodków można odczytać znacznie więcej. Pierwszy komunikat brzmi – „Jesteśmy nietykalni, od lat robimy, co chcemy i nikt nam nie będzie robił żadnych reform”. Dalej jest równie bezczelnie: „nie popełniamy żadnych błędów”, „nie kradniemy”, „nie bierzemy łapówek”, „orzekamy sprawnie”, „mamy czyste sumienie”, „nikt nie ma prawa nas oceniać”. Odwoływanie się do mowy ciała, jako argumentu w tak poważnej sprawie może budzić sprzeciw lub nawet uśmiech politowania. Trudno, będę jednak z całych sił bronił tej oceny, bo cały problem z tą grupą, która decyduje o patologii w polskim wymiarze sprawiedliwości polega właśnie na tym, że oni nie muszą nic mówić i robić, wystarczy, że są obecni tam, gdzie nigdy nie powinno ich być.

W spodku wszyscy spijali sobie z dzióbków rytualne frazesy o demokracji, prawach człowieka, trójpodziale władzy, niezależności i niezawisłości sędziowskiej, do chwili, gdy minister Warchoł nie przypomniał, jak to wyglądało przed laty. Nie sposób znaleźć bardziej precyzyjnego podsumowania kasty zgromadzonej na sali, niż ich zachowanie po słowach Warchoła: „W sądach skazano na śmierć 3 tysiące polskich patriotów, a w PRL skazywani byli członkowie demokratycznej opozycji”. Tak na oko z sali wyszło 4/5 kasty i tutaj jest matematyczna weryfikacja kłamliwego zaklinania rzeczywistości „większość sędziów jest uczciwa”. Nie, większość nie jest uczciwa, większość jest zdemoralizowana! I powtarzam tę oczywistość, któryś raz, bo gdyby większość była uczciwa, to sądy rzeczywiście same by się oczyściły, a sądownictwo wyglądałoby zupełnie inaczej.

Zgromadzone towarzystwo usłyszało wyrok w sprawie dotyczącej tego, co sobą reprezentują i co reprezentowali ich resortowi krewniacy. Nie wytrzymali jednego zdania prawdy o sobie i jak sztubacy zaczęli wyć, buczeć, potem opuścili salę, oczywiście w ramach „dialogu społecznego”, „poszanowania odmiennych poglądów” i „wolności słowa”. Jedno zdanie prawdy i Prawnicy Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej zapadli się pod ziemię, a przecież można o nich napisać całe tomy prawdy. Pierwszy rozdział dotyczyłby przydzielania spraw pod konkretne orzeczenie. W swoim okręgu jestem w stanie odczytać z 95% skutecznością sentencję kolejnych postanowień i wyroków, tylko na podstawie sędziego, który prowadzi postępowanie i stron w nim uczestniczących. Jeśli wiem, że sprawę prowadzi sędzia X, to wiem, że będzie uniewinnienie, jeśli Y to skazanie, jeśli Z to czynności będą zmierzały do umorzenia postępowania. Wszystkie orzeczenia zapadają w ramach tych samych przepisów prawa, orzecznictwa SN i doktryny, czyli literatury fachowej.

Niezależność i niezawisłość sędziów u WIĘKSZOŚCI sędziów polega na pełnym poczuciu bezkarności, widzimisię, ja tu rządzę i co mi zrobicie. Poczucie wyższości, boskości i histeria po każdej próbie podważenia nieomylności, wynika wprost z rzeczywistej kastowości sędziowskiej. Z jednej strony jest to „dziedziczność” i „rodzinność” wymiaru sprawiedliwości, z drugiej całkowicie fałszywa pojęta lojalność, która nie pozwala wyłączyć sędziego z postępowania, co dopiero ukarania za nieetyczne zachowanie, czy zwykłe łamanie prawa. Jest jedna jedyna recepta na uleczenie tej patologii. Trzeba odizolować osobniki zdegenerowane i roznoszące zakaźną chorobę „peerelioza lex”, co do sztuki. Wówczas o sądownictwie będzie decydować uczciwa mniejszość i zapewniam, że tacy sędziowie istnieją, osobiście spotkałem co najmniej trzech/troje.

Kontrowersje.net

krp/kontrowersje.net, Fronda.pl