Kusiło mnie, jak nigdy, żeby zwyczajem „dziennikarskim” nawiązać tytułem do nazwiska posła Pięty, ale szybko sprowadzam się na ziemię. Jednym z najbardziej przykrych aspektów tej sprawy jest właśnie rozdźwięk pomiędzy tanim moralizowaniem, a postawą życiową. Skoro się gardzi, a w moim przypadku się gardzi, pogonią za efekciarstwem dziennikarskim, to się po prostu nie idzie tą drogą. Dokładnie tyle i nic więcej pisałem od kilku dni, gdy stało się jasne, jak wielką mamy przepaść pomiędzy rzeczywistą postawą życiową Stanisława Pięty i jego buzią wypchaną frazesami.

Jestem w stanie się zgodzić z chrześcijańską zasadą, że bliźni ma prawo pobłądzić, w końcu sam jestem zbłąkaną owieczką, ale wszystko ma swoje wymogi formalne. Nie zauważyłem u posła Pięty jednego zdania skruchy, jednego słowa, które samo się ciśnie na usta i w pierwszej kolejności powinno być skierowane do najbliższych. Nie da się człowieka bronić, gdy on sam na to nie pozwala, chociaż wielu się tego daremnego wysiłku podjęło. Przykre, że wśród obrońców Stanisława Pięty byli też tacy, którzy dogmatami wiary i etyki świstali na wszystkie strony. Co niektórzy nawet się odwoływali do niezawodnego w takich okolicznościach „argumentu”, mianowicie ostatecznej wyroczni w osobie Jarosława Kaczyńskiego. Ile to się naczytałem, jak bardzo będzie mi wstyd, gdy Jarosław Kaczyński stanie w obronie Pięty, bo to wszystko są pomówienia i atak niemieckiego brukowca. Czytałem i pod nosem się litościwie uśmiechałem, ponieważ dla mnie od początku było jasne, jaką decyzję podejmie szef partii PiS.

Obserwuję Jarosława Kaczyńskiego od wielu lat, tak naprawdę od 1989 roku, no może trochę później, gdy obaj bracia trafili do kancelarii Wałęsy i pomimo różnego spojrzenia na ich działalność polityczną, zawsze rzucało mi się w oczy jedno. Lech i Jarosław Kaczyński zawsze, ale to zawsze mówili dość, gdy w ich otoczeniu została przekroczona moralna granica. Tak było ze wspomnianym Wałęsą i tak było w dziesiątkach innych przypadków i to bez względu na cenę polityczną. Teoretycznie nie jest to pożądana cecha u polityka, który bardzo często musi podejmować decyzje amoralne, w imię wyższych racji, przynajmniej tak się to ładnie nazywa, jednak Lechowi i Jarosławowi Kaczyńskim zawsze się udawało pogodzić te dwie sprzeczności. Dobrym przykładem jest śp. Andrzej Lepper, który wrócił do rządu koalicyjnego ze wzglądu na cel polityczny, ale Jarosław Kaczyński ostatecznie doprowadził do tego, że Lepper i Giertych za swoje niecne czyny wylądowali na marginesie politycznym.

Jeśli się śledziło zachowanie Jarosława Kaczyńskiego przez tak długi okres, to nie można było mieć najmniejszych wątpliwości, że poseł Pięta się nie uchowa i nie dlatego, że popełnił błąd, Kaczyński błędy wybacza, patrz Ziobro na przykład. Stanisław Pięta został bezwzględnie potraktowany wyłącznie z jednego powodu – nie umiał się po błędzie zachować jak przystało na męża, ojca i polityka. Do tych wartości szef PiS przywiązuje zasadniczą wagę i wielokrotnie się o tym rozpisywała cała armia „biografów”. Wiedza o tym, że Jarosław Kaczyński jest niezwykle wrażliwy na kwestie obyczajowe, zwłaszcza tam, gdzie ofiarami są kobiety i dzieci, to wiedza powszechna, wystarczyło po nią sięgnąć. Stanisław Pięta postąpił najgorzej i najgłupiej jak mógł, uznał, że rzecz się rozejdzie po kościach, zwłaszcza, że mediach o dziwo był mniejszy szum niż po zgonach fok wyrzuconych przez Bałtyk.

Nie rozeszło się po kościach i bardzo dobrze, że Jarosław Kaczyński kolejny raz dał wyraźny sygnał członkom PiS, jakimi drogami chodzić nie mogą. Polityka nie tylko zużywa i rozleniwia, szczególnie, gdy się sprawuje władzę, polityka przede wszystkim degraduje człowieka, jeśli się nie używa hamulców. Posłowi Pięcie puściły moralne i polityczne hamulce, co gorsze nie potrafił się po kraksie pozbierać. Przymknięcie oka na ten „incydent” otwarłoby bramy do grzechu wszystkim pozostałym barankom i owieczkom. Trzeba było znów przypomnieć, że polityka to służba i Jarosław Kaczyński przypomniał, nie tylko posłowi Pięcie.

Piotr Wielgucki (Matka Kurka)