Pojawiły się nowe „taśmy” Sikorskiego i Krawca, no i znów po ciemnej stronie (nie)mocy nastąpiła wymowna cisza przeplatana gaszeniem pożaru. Jednym z ulubionych sposobów III RP na rozbrajanie brzydko pachnących min jest molestowanie i zanudzanie przeciwnika. Ile można o tych taśmach?! Kto się tym podnieca?! Obrzydliwe podsłuchiwanie cudzych rozmów! Nielegalne nagrania podniecają tylko tłuszczę! I tak dalej, i tym podobnie.

Śmieszności tej metodologii dodaje fakt, że autorami podobnych wypowiedzi są dokładnie ci sami ludzie, którzy na taśmach nie zajmują się niczym innym, jak tylko obrabianiem tyłków bliźniemu. Nie rusza mnie tandeta w żadnej postaci i na te żałosne próby dyscyplinowania patrzę wyłącznie z jednej perspektywy – oceny zachowań degeneratów. Z formy i treści obrony można się wiele dowiedzieć, przede wszystkim jest to doskonały wskaźnik morale.

Widzieliśmy spoconego Chlebowskiego, na sławetnej konferencji, kiedy całym ciałem prosił, żeby się to wszystko natychmiast skończyło. Podobne występy dał Protasiewicz po pijackim „hajlowaniu” na lotnisku. Wyglądali tragicznie, ale jednak zdradzali jakieś cechy ludzkie. Jeśli człowiek się poci i plącze w zeznaniach, to można podejrzewać, że skrawki wyrzutów sumienia i wstydu w nim się tlą. Zupełnie inną postawę przyjmują kompletni degeneraci o skłonnościach socjopatycznych. Tacy nie mrugną powieką, obojętniej jakiej podłości się dopuszczą.

Po sejmowych korytarzach i salonach politycznych długi czas snuła się opowieść, że otoczenie Tuska prześciga się w cynizmie. Ponoć było tak, że im większym moralnym zdegradowaniem popisywał się towarzysz z partii Donalda, tym wyższą zajmował grzędę. Wzajemne upokorzenia i walkę na brudne ciosy opisywało kilku bywalców gabinetu Tuska. Najsłynniejsze relacje przekazał pewien producent tanich win z Biłgoraja. Poznaliśmy wówczas historię paprotki Millera, którą Tusk miał skopać, pomimo próśb byłego szefa SLD o najwyższą troskę dla ulubionej rośli żony.

Słyszeliśmy o krwi i spermie na twarzy, no i poskarżyła się też Joanna Mucha, która powiedziała, że wyleciała z rządu, bo nie lubi pić whisky, palić cygar i opowiadać świńskich dowcipów. Twardych dowodów potwierdzających te konkretne plotki oczywiście nie ma, ale wiemy coś innego, znacznie ważniejszego. Dzięki „taśmom” wiemy, co o sobie myślą poszczególni politycy, biznesmeni i „elita” związana z partią miłości. W największym skrócie oni po prostu sobą gardzą, ale to w taki sposób, że nawet najwięksi krytycy III RP aż tak daleko nie idą. Na zapleczu mieszają się z błotem, a potem wychodzą przed kamery i mówią językiem dyplomacji.

Do tej kategorii polityków całkowicie zdegenerowanych i o skłonnościach socjopatycznych z całą pewnością należą Tusk i Sikorski. Na taśmy Tuska ciągle czekamy, moim skromny zdaniem pojawią się na pewno, ale taśm Sikorskiego mamy już pod dostatkiem. Posłuchajmy! Zaczyna Krawiec, odpowiada i kończy Sikorski.

 – Endowment z tego jest jedna trzecia. 5 miliardów to pieniądze, które mają do wydania. Jedną trzecią mają właśnie z endowment, drugą jedną trzecią mają z dotacji i jedną trzecią mają z inwestowanych pieniędzy. Więc, pięć miliardów to jest, k***a, taaak duży biznes

– Wiesz, oni rozumieją to czego nasi, ku***sy, nieroby, ci wszyscy rektorzy, nie rozumieją. Że wiesz, główne finansowanie uniwersytetów to może być z... (niezrozumiałe). Tylko musisz mieć bazę danych.

– Absolutnie

–  Się k***om nie chce. Łatwiej jest naszczekać na rząd, żeby dał, wiesz

Nikomu nie trzeba wyjaśniać, że gdyby te słowa wypowiedział Jarosław Kaczyński albo chociaż Marek Suski, mielibyśmy taką jatkę, przy której afera z pokoju posłanki Beger to buła z masłem. Po rzygowinach Sikorskiego żadne środowiska naukowe nie podpisały listów, nie ma stu oburzonych intelektualistów. Sam Sikorski też się nie spocił, spokojnie pojawi się na kolejnej wódce z jakimiś profesorem „autorytetem” i tym razem obrobią tyłek biznesmenom, na przykład Krawcowi. Nie ma żadnego oburzenia, w ogóle nie ma sprawy, ponieważ mamy do czynienia z taśmową wspólnotą degeneratów. Oni wszyscy wiedzą, jak naprawdę wygląda życie na zapleczu. Mało tego, oni się z tym godzą i świetnie się bawią. Pojedynek „twardzieli”, w którym okazywanie pogardy jest sznytem. Od lat twierdzę, że mieliśmy w Polsce przez prawie 100 lat, od 1945 roku, odwrócenie struktury społecznej i życia publicznego do góry dnem. Margines, tłuszcza, degeneraci, stali się samozwańczą elitą, natomiast prawdziwa elita przez degeneratów została strącona na dno. Czekam na kolejne taśmy, nigdy mi się to nie znudzi, studiuję tę dziedzinę z wielką pasją, by mieć narzędzia do tępienia „elit”.

 Matka Kurka (Piotr Wielgucki)