Mam alergie na dwa, wydawałaby się sprzeczne zjawiska, mianowicie prostackie i wydumane interpretacje zdarzeń. Jednak te dwie ułomności łączy jedno, brak inteligencji, który to deficyt analitycy zastępują „jestem w temacie”. Ostatnia zadyma internetowa wywołana przeciekiem o przejęciu rządu przez Mateusza Morawieckiego wywołała całą lawinę tego typu interpretacji, sprowadzających wszystko do prostactwa lub takich wydumanych bredni, jakich zwyczajnie nie da się słuchać i czytać.

Przy próbie udzielenia odpowiedzi na dowolne pytanie, trzeba najpierw ocenić stan faktyczny. Co się stało po wrzuceniu do przestrzeni publicznej plotki o premierze Morawieckim? Widział ktoś panicznie biegających członków opozycji? Zwołali jakąś konferencję, zgromadzili protestujących przed sejmem lub Pałacem Namiestnikowskim? A może „Gazeta Wyborcza” i TVN ogłosiły koniec demokracji, likwidację europejskich standardów i zatroskali się nad nieśmiertelnym „dzieleniem Polaków”? Jak się zachował najbardziej opozycyjny elektorat? Rozpierzchł się po kątach, stracił rezon, zapomniał języka w gębie? Jeśli coś podobnego z przywołanej powyżej listy miało miejsce, to bardzo proszę, aby mi to wskazać palcem, ponieważ sam niczego nie zauważyłem, chociaż obserwuję codziennie polską scenę polityczną.

Dopóki nie otrzymam dowodów, że się mylę, roboczo przyjmę, że „wrzutka” z Morawieckim nie wywołała cienia paniki czy choćby niepokoju po stronie opozycyjnej, za to w obozie PiS się zagotowało, aż się z kotła wylewa. Emocjonalna reakcja o niemałym natężeniu i skali nastąpiła zarówno w partii PiS, jak i w elektoracie PiS. Tutaj niczego i nikomu nie potrzeba wskazywać palcem, bo wszystko widać gołym okiem. Nie opozycyjna, ale prawicowa prasa wpadła w popłoch, nie „lemingi”, ale „mohery” zaczęły masowo deklarować sympatię dla Beaty Szydło lub na siłę doszukiwać się mądrości w „decyzji” o zmianie premiera. Mówiąc krótko „wrzutka” zadziałała, ale w zupełnie inny sposób i w zupełnie innym miejscu niż powinna. Kto w takim razie odpalił ten ferment i w jakim celu, komu to potrzebne i komu służy?

Na „argument”, że to robota niemieckich mediów i wrogich sił odpowiadam pytaniem. A kto PiS zabronił przeciąć tę plotkę, ustami rzeczniczki klubu albo rzecznika rządu? Jeśli to była „wrzutka” wrogów, jej neutralizacja sprowadzała się do jednego zdania zaprzeczającego wygłupom wrogów politycznych i niemieckich mediów. Takiego komunikatu wyborcy PiS w końcu się doczekali, ale forma i treść wypowiedzi Beaty Mazurek naturalnym porządkiem rzeczy wywołała jeszcze większe szaleństwo interpretacyjne, które w najmniejszym stopniu nie pomogło PiS. Mając na uwadze przywołane fakty, trzeba naprawdę być ślepym, głuchym i niezbyt lotnym, aby uznawać tę „wrzutkę” za coś innego niż bezsensowny ostrzał we własne kolana. Wrzucać można wszystko i wszędzie, pod warunkiem, że będzie to działać na korzyść własną i na niekorzyść przeciwnika, a tutaj nie może być o tym mowy.

Nie ma żadnego uzasadnienia interpretacja, że za ferment odpowiadają polskojęzyczne media, ponieważ gdyby tak było PiS mógł i powinien storpedować to czytelnym komunikatem. Równie absurdalne jest wydumane wyjaśnienie, które jak zwykle odwołuje się do genialnego piętrowego planu Jarosława Kaczyńskiego. Jakich zysków się doczekaliśmy w wyniku tej misternej akcji już nie sposób się dowiedzieć, bo ich po prostu nie ma. W dobie powszechnego dostępu do informacji politykę da się modelować i moderować jedną informacją, o czym PiS swoim zwyczajem zapomina albo nie chce przyjąć do wiadomości.

Oczywiście daleki jestem od rozhisteryzowanych reakcji, że na takich błędach traci się poparcie, zaufanie i tak dalej. Tak szybko i prosto nic się nie dzieje, ale jedno jest pewne. PiS we „wrzutki”, podobnie, jak w PR, nie umie! W najmniejszym stopniu całe to zamieszanie nie przysłużyło się PiS i na pewno nie zaszkodziło opozycji, co więcej zaszkodziło Premier RP. Dlatego zamiast puenty, jeszcze raz zapytam. Po co to wszystko, po co?

Matka Kurka (Piotr Wielgucki)