Trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że PiS przez wiele lat miał poważne problemy z pozyskiwaniem grup społecznych, a stosunkowo łatwo zrażał do siebie sporą część elektoratu. Działo się to w warunkach medialnej histerii, bo ani słynne „oni stoją tam gdzie ZOMO”, ani „piwo i porno”, czy nawet „zakamuflowana opcja niemiecka” nie przetrwałyby tygodnia, gdyby nie rezonans medialny. Niektórzy twierdzą, że cokolwiek Kaczyński nie powie i tak usłyszymy o podziale Polaków albo zawłaszczaniu czegoś tam. W zasadzie przyłączam się do tej opinii zwłaszcza, że przykładami można sypać bez końca. Przewołam jeden, który oddaje w pełni mechanizm wciskania dziecka w brzuch. Podczas pamiętnego „Marszu Niepodległości”, kiedy spłonęła ruska budka, Kaczyński i PiS świętowali w Krakowie. Nikt wtedy nie udawał, że chodzi o jakąś nową świecką tradycję, było jasne, że PiS chciał uciec od prowokacji Sienkiewicza. Sytuacja zrobiła się tak kuriozalna, że ówczesny minister od bezpieczeństwa wewnętrznego zarzucał Kaczyńskiemu tchórzostwo i nawoływał do wzięcia udziału w marszu. Prowokacja się nie udała, w każdym razie, nie udało się wciągnąć PiS, ale to nic nie zmieniło w medialnym przekazie. Natychmiast dowiedzieliśmy się, że ta demonstracja o charakterze faszystowskim, ze scenami agresji na wzór „Kryształowej nocy” jest efektem mowy nienawiści i dzielenia Polaków przez Jarosława Kaczyńskiego. Ten jeden przykład dobitnie potwierdza tezę, że zachowanie i wypowiedzi i zachowanie ze strony PiS przez długi czas nie miały żadnego znaczenia. Jak nie kijem to pałką okładano politycznych przeciwników i jednocześnie poniewierano epitetami, z ciemnogrodem na czele.

Przy pomocy prostej zasady dziel i rządź wmówiono Polakom, że nikt młody, wykształcony i z dużego miasta nie zagłosuje na PiS. Wciśnięto ludziom, że Kaczyński ma studentów za pijanych zboczeńców, Ślązaków za „nazistów” i wszystkich nie głosujących na PiS nazwał „ZOMO-wcami”. Każda z tych bredni posiadała iluzoryczne umocowanie w rzeczywistości, ale łapanie za słówka i dopowiadanie treści było czymś powszednim. Obojętnie jakie przyjmiemy proporcje, ile w tym wszystkim było błędów ze strony PiS, ile czystej blagi, to jedno jest pewne. Dzięki takiej strategii PO utrzymywała się przy władzy. Każdy polityczny cwaniak wie w jaki sposób najlepiej pozyskuje się elektorat. Jednym trzeba jak najwięcej obiecać, drugich zrazić do konkurencji, żeby wybrali „mniejsze zło”. Do propagandowych zabiegów dochodziła psychologia, przegrani mówili głośno, że elektorat nie jest najmądrzejszy i daje się zmanipulować kłamliwym mediom. Wygrani natychmiast to wykorzystywali i krzyczeli, że opozycja znów obraża Polaków. Udawało się przez 8 lat, później nałożyło się mnóstwo czynników, które dały PiS podwójne zwycięstwo i nagle role się odwróciły. Analizując zachowanie dzisiejszych przegranych od pierwszego rzutu oka widać, że poprzednicy przy nich byli kiepskimi detalistami. Niegdysiejsi królowie życia politycznego nie bawią się w zrażanie grup i w ogóle nie trzeba ich łapać za słówka, oni mówią wprost, że Polacy jako całość, czyli naród, to bydło godne najwyższej pogardy.

Paradoksalnie taki sposób traktowania Polaków przez długie lata przynosił korzyści, ponieważ związek frazeologiczny „my Polacy”, był określeniem jakiegoś tajemniczego dzikiego ludu, do którego prawie nikt się nie chciał przyznawać. Miliony Polaków stanowiły zbieraninę, nie grupę i dlatego obowiązywała zasada brudni i pijani Polacy to nie ja, to… Polacy. Ktoś kiedyś powinien napisać doktorat i za temat wziąć przywołany fenomen socjologiczny, który chyba jest unikatem w skali światowej, ale krótko rzecz ujmując paliwo się skończyło. Przez lata obrazowano polskie zbydlęcenie na umiejętnie dobranych przykładach, które idealnie wpisywały się w „Polacy to nie ja”. Gdzieś jakiś Tomasz Z. zgwałcił w Anglii Margaret i zaczynała się jazda – Polacy to bandyci, wstyd na cały świat. Jakiś Waldemar nasikał do morza na wyspie Rodos i cała Polska się przez Waldemara pod ziemię zapadała. Aż tu nagle podobne historie zaczęły Polaków nieludzko wkurzać i zamiast wytresowanego „Polacy to bydło”, regularnie pojawiają się odpowiedzi „sam/sama jesteś bydło, sam/sama śmierdzisz i chlejesz, odpieprz się od Polaków”. Gdzie szukać przyczyny gwałtownego zwrotu? W fatalnym adresie i jeszcze gorszym nadawcy.

Co do nadawcy nic się nie zmieniło, gnój na Polaków nadal wylewają nowobogaccy z ideowym spadkiem po tatusiach i mamusiach z PRL-u. Jeśli chodzi o odbiorców, to już nie jeden Tomasz Z. wyjechał do Anglii, ale kilka milionów i nie jeden Polak wygrzewa się na Rodos, nad Bałtykiem, czy innym akwenem, ale miliony. Zupełnie nowy układ, którego nie przeczytali propagandyści dawnego systemu i ciągle używają tych samych środków do całkowicie innych okoliczności. Dawniej taka polska gwiazdeczka, która w 30 sekundowej scenie pokazała cycka w „zagranicznym” filmie, mogła uchodzić za 10 razy lepszą od tubylca znad Wisły. Dziś Polacy leżą parawan w parawan z takimi gwiazdeczkami, latają tymi samymi liniami i jedzą te same kanapki z kurczakiem.

Mają też Polacy powszechny dostęp do Internetu i mogą z całej siły wygarnąć nowobogackim „a kto ty, k..a, jesteś, że ci Polacy i Polska śmierdzą?”. Gdyby to nie wystarczyło, zawsze można wrzucić zdjęcie gwiazdeczki w dekatyzach z lat osiemdziesiątych i pokazać jej „światowość”. Z pełną otwartością i bez najmniejszych obaw opisuję największy błąd byłej władzy i jej zaplecza, bo oni nie są w stanie żadnych wniosków wyciągnąć, to jest silniejsze od nich. Poczucie wyższości i przekonanie, że są w stanie „głupim Polakom” wcisnąć każdy kit i zarobić na odsetkach, pcha ich w ślepy zaułek. Jakąkolwiek gazetę otworzysz, czy kanał komercyjny włączysz widzisz non stop zblazowanych i upokorzonych nuworyszów, którzy prześcigają się w wylewaniu gówna na Polaków. Chociaż estetycznie i intelektualnie nie da się tego znieść, to pozwala na spokojny sen. Śmiertelni wrogowie Polski próbują odzyskać władzę poprzez zrażanie do siebie największej grupy elektoratu – Polaków. Lepszych wiadomości nie będzie.

Matka Kurka