Rzecznik Adam Bodnar, ten sam, którego wychwalali „niepokorni” zaprzyjaźnieni z „prawicową blogerką”, udowodnił, że w sprawie Smoleńska nie istnieje granica paranoi, bo granicę tę wyznacza nieograniczony strach. Nie tak dawno można było przeczytać w Internecie, że planowana ekshumacja ciał ofiar katastrofy pod Smoleńskiem, zostanie uznana za niekonstytucyjną. Żart makabryczny, mogłoby się wydawać, ale życie prześcignęło wyobrażenia i najbardziej absurdalne żarty. W tych dniach Adam Bodnar po nieudanej interwencji w prokuraturze i adwokaturze, postanowił zwrócić się do Trybunału Konstytucyjnego, aby ten zbadał, czy ekshumacja nie łamie praw człowieka i obywatela.

Coś podobnego skompromitowałaby każdą osobę publiczną w dowolnym kraju, zbudowanym na rozumie, prawie i przyzwoitości, ale w RPIII autorom takich ideologicznych błazeństw nie dzieje się żadna krzywda, przeciwnie zostają gwiazdami mediów. Żyjemy w kraju, w którym naprawdę i na poważenie dyskutuje się o tym, czy prokuratura dopuści się profanacji zwłok poprzez ekshumację, a państwo wprowadzi autorytaryzm dla rodzin ofiar. Kwestia ta nigdy wcześniej nie była poruszana, wyjątek stanowiła ekshumacja w Jedwabnem, ale nawet w tamtym przypadku nikt się nie powoływał na przestępstwa i łamanie praw cżłowieka, tylko na religijne tabu zapisane w judaizmie. Smoleńsk przekroczył kolejną granicę idiotyzmu, podłości i strachu. Po tym jak się okazało, że polskiej komisji badania wypadków lotniczych do stwierdzenia przyczyn wypadku nie jest potrzebny wrak, oryginalne czarne skrzynki i badanie terenu na miejscu katastrofy, byłem pewien, że mimo wszystko znajdujemy się na ostatnim metrze paranoi.

Nic z tego, strach nie zna granic i niczym innym tylko strachem można wytłumaczyć całą tragifarsę w wykonaniu RPO. Bardzo nisko sobie cenię takich ludzi jak Bodnar, że o innych Kierwińskich nie wspomnę, ale przecież i oni, z tym co w głowie mają, muszą sobie zdawać sprawę jak bardzo się kompromitują. Nie wierzę, że jeden z drugim, było nie było prawnik, nie zgrzyta zębami, gdy dostaje zlecenie na taką sprawę. Wymuskany pan mecenas w TVN zapewniał, że rodzinom przysługuje skarga do sądu na działania prokuratury i wskazał przepis odnoszący się do profanacji zwłok. Następnego dnia bardziej poważni koledzy z palestry, chociaż byli naciskani i pewnie chcieli zabłysnąć w telewizji, oświadczali krótko, że taka droga nigdy nie istniała i nie istnieje. Wymuskany mecenas chwycił się profanacji na siłę, ale oczywiście nie mógł podać przepisu z kodeksu karnego, bo nijak nie pasuje do decyzji prokuratury. Po pierwsze nie profanacja, ale:

Art. 262. Zbezczeszczenie zwłok
§ 1. Kto znieważa zwłoki, prochy ludzkie lub miejsce spoczynku zmarłego, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.
§ 2. Kto ograbia zwłoki, grób lub inne miejsce spoczynku zmarłego, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.

Po drugie, mecenas musiałby udowodnić, że dopuszczona w polskim prawie ekshumacja nosi znamiona bezczeszczenia zwłok. Trzeba oddać Bodnarowi, że aż takich błazeństw, jak mecenas nie popełnił, nie zmienia to jednak faktu, że chwycił się brzytwy, po której za chwilę zjedzie. Trybunał nic z ekshumacją nie zrobi, ma swoje problemy, ale niezwykle zastanawiające jest dlaczego akurat Bodnar wziął na siebie tę z góry przegraną sprawę i stracił resztki szacunku razem z resztkami rozumu? Nie ma chyba w Polsce jednej osoby, która wskazałaby Bodnara jako głównego podejrzanego za doprowadzenie do tego, co się stało pod Smoleńskiem. Zmieniły się też uwarunkowania polityczne i pan rzecznik, jak to mają w zwyczaju karierowicze, powinien raczej ustawiać się z politycznym wiatrem, nie pod wiatr. Tymczasem jego zachowanie wskazuje na to, jakby był pierwszym podejrzanym, któremu nie zależy na karierze. Dlaczego? Odpowiedź zawiera się w kilku słowach: „nie ma wyjścia”.

Bodnar po Rzeplińskim jest jedynym, który mógł cokolwiek próbować robić, bo miał ku temu naciągnięte podstawy prawne, wszak występuje w obronie praw człowieka. Gdyby się nie pokazał jako bojownik RPIII skończyłby jak Zaradkiewicz – „salon”, by go zaszczuł, a zaszczutego przez „salon” PiS mógłby z łatwością wymienić. Oni wszyscy są z jednego wora i ciągną ten sam zdezelowany wózek w obronie własnych tyłków i ostatnich kawałków starego „porządku”, który zapewniał im posady i apanaże. Ekshumacja dla poprzedniej i obecnej ekipy rządzącej jest wielką zagadką. Jednak to odpowiedzialni za skandaliczne zaniedbania i zaniechania w trakcie śledztwa rozpoczętego w 2010 roku, doskonale wiedzą jak wielkie ryzyko związane jest z tą dramatyczną, ale konieczną decyzją prokuratury. Śmieszność, absurd i błazeństwa wszelakie nie mają znaczenia, bo związani z ekipą Tuska i Komorowskiego walczą o życie i wykorzystują do tej walki wszystko, co się da.

MATKA KURKA