- Chłopcy nic takiego na boisku nie robili, oglądałam filmik. Nie rzucali żadnymi kamieniami, owszem, wybiegli na murawę, ale nic takiego się nie działo. Kiedy syn chciał ratować (rannego kibica - red.), to nie pozwolili im dojść, dostał gazem - mówiła kobieta na antenie TVN24.
W Knurowie doszło do zamieszek po śmierci kibica, którego w czasie burd na stadionie (podczas meczu lokalnej drużyny z Ruchem Radzionków) postrzelili policjanci używający broni gładkolufowej. Mężczyzna został postrzelony w szyję. Zmarł w szpitalu.
W nocy doszło do zamieszek. Grupa ponad stu kibiców obrzuciła racami, butelkami i kostką brukową policjantów, którzy pilnowali wejścia do szpitala.
Rzecznik katowickiej policji Andrzej Gąska informuje, że „rannych zostało czternastu funkcjonariuszy. Obrażenia nie zagrażają ich życiu”.
- Są to głównie stłuczenia, rany od uderzeń. Kilku policjantów jest również poparzonych - powiedział rzecznik.
W nocy doszło do zatrzymania "najbardziej agresywnych napastników".
- Policjanci identyfikują kolejne osoby, które naruszyły prawo. Będą one sukcesywnie zatrzymywane – zapowiedział rzecznik.
Rzecznik policji Andrzej Gąska odniósł się również do zarzutu, że policjanci nie udzielili kibicowi pomocy:
- To są bzdurne zarzuty. Pierwsze, co zaczęli robić policjanci, to udzielać pomocy. Bardzo szybko okazało się, że jest w pobliżu osoba, która ma uprawnienia ratownika i to ona przejęła reanimację. Policjanci stworzyli natomiast coś w rodzaju kordonu, oddzielając miejsce udzielania pomocy od reszty agresywnej grupy - informował.
Innego zdania jest matka kibica, który także chciał pomóc…
KZ/Niezalezna.pl