Potworne bóle brzucha stały się powodem, że znalazłam się w szpitalu. Przewieziono mnie do kliniki onkologicznej w Warszawie. Tam mnie operowano. Okazało się, że to ostatnie stadium nowotworu z przerzutami na jelita. Cały brzuch był "jednym wielkim rakiem". W ciągu trzech tygodni z 62 kg spadłam do 36 kg. Bóle były potworne. Załamałam się i nie chciałam żyć. Byłam tak wyniszczona, że nie słyszałam, nie widziałam, zapomniałam nawet się modlić. Wszystko działo się gdzieś poza mną. Nie myślałam o tym, że umieram, że pozostawiam czwórkę dzieci.

Aż nagle, z Bożą pomocą, zaczęłam walczyć o każdą godzinę, o każdą sekundę życia. Tę wolę walki wlał we mnie ks. M. K. - kapelan kliniki. Po udzieleniu mi ostatnich sakramentów, przyszedł i przekonał mnie, że "Bóg z pewnością wysłucha modlitw całego oddziału". Wszystkie chore modliły się o me zdrowie.

Umierałam. Na początku marca przewieziono mnie do szpitala w rejonie mego zamieszkania. Rodzinie chciano w ten sposób zaoszczędzić wydatków związanych z transportem zwłok.

Lekarze w miejscowym szpitalu nie dawali jeszcze za wygraną. W tym czasie dostałam z Lichenia obrazek Matki Bożej Licheńskiej, a na nim wiadomość, że przed Cudownym Obrazem Matki Bożej są w mojej intencji odprawiane Msze św. Przez cały czas mego pobytu w szpitalu, ten obrazek stał na moim stoliku. Modliłam się, przyjmowałam Komunię św. i żyję! Żyję wbrew wszelkim prognozom!

W Wielki Czwartek zabrano mnie do domu. Powoli uczyłam się chodzić. W połowie kwietnia przyjechał odwiedzić mnie ordynator mojego oddziału. Zobaczywszy mnie na nogach, uklęknął na brudnym podwórku i powiedział na cały głos: - Boże, dzięki Ci! To nie do pojęcia ludzkim rozumem.

Od tej chwili moje zdrowie poprawiało się z dnia na dzień. Pogodziłam się z faktem, że co zjem, to zaraz ucieka mi do worka w brzuchu. Pogodziłam się również z ranami wokół jelita. Mam je cały czas, gdyż kwasy trawienne spływały po skórze i paliły ją do krwi. a Jedna ze znajomych przywiozła mi wodę ze źródełka w Licheniu. Tą wodą obmyłam rany i o jak zwykle położyłam się na nocny spoczynek. Po rannym przebudzeniu ze zdumieniem stwierdziłam, że nie było już ran! Skóra na brzuchu stała się zdrowa, normalna! Aż bałam się o tym powiedzieć. Kto mi uwierzy?

Trzy tygodnie temu moja pani doktor pojechała na kurs podyplomowy do kliniki onkologicznej w Warszawie, tej samej, w której mnie operowano. Skorzystała z okazji i zaczęła o mnie opowiadać. Zdziwienie wszystkich było ogromne, nie spodziewano się, że jeszcze żyję. Zdecydowano się na konsultację profesorską. Powitali mnie z niekłamaną radością. Po badaniach komputerowych i wszelkich innych zgodnie stwierdzili: - Jesteśmy tylko ludźmi, nie wiemy, co się stało. Po nowotworze nie ma nawet śladu, nie ma przerzutów. Pani jest cudem w medycynie. My nie wierzyliśmy, że dojdzie pani żywa do miejscowego szpitala.

Niebawem poddam się następnej operacji. Nie obawiam się ponownego bólu. Jestem pełna ufności do Najlepszej z Matek. Wierzę, że nie opuści mnie w potrzebie.

Irena Sz., woj. siedleckie

Pielgrzym Licheński, kwiecień 2005