Maria Kiszczak zamierza podać do sądu dziennikarzy Polskiego Radia i "Rzeczpospolitej", którzy, ujawniając nieznane dotąd dokumenty, notatki i zdjęcia należące do Czesława Kiszczaka, podali, że Kiszczakowie, jeszcze za życia generała, próbowali sprzedać Amerykanom dokumenty dotyczące współpracy Lecha Wałęsy z komunistyczną bezpieką. 

Wdowa po jednym z "architektów" stanu wojennego uważa, że jest to "wielkie kłamstwo". 

"Z żadnym Obamą ani innymi Amerykanami na taki temat nie rozmawialiśmy. Rozważę wystąpienie do sądu w sprawie dziennikarzy, którzy to napisali"- powiedziała w rozmowie z Wirtualną Polską Maria Kiszczak. Jak dodaje, nie tylko nie podejmowała takich prób, nie miała nawet tego rodzaju pomysłów. 

Co więcej, Kiszczak zapewnia, że jej małżonek nie zrobiłby czegoś takiego, ponieważ... był wielkim patriotą. Generałowi zależało, aby sprawa z teczkami byłego prezydenta wyszła na jaw, ale dopiero po śmierci Lecha Wałęsy. 

 "Chronił go w ten sposób i chciał, by osądzono go historycznie, a nie politycznie"- stwierdziła wdowa po szefie MSW PRL. 

Dlaczego w takim razie zdecydowała się po śmierci męża ujawnić dokumenty? Rozmówczyni Wp.pl twierdzi, że zrobiła to, ponieważ obawiała się o własne bezpieczeństwo i o to, że spotka ją taki los, jaki spotkał małżeństwo Jaroszewiczów.

yenn/Wp.pl, Fronda.pl