W czerwcu 2014 w Polsce hucznie świętowano 25. rocznicę pierwszych częściowo wolnych wyborów. Zwieńczeniem "25 lat wolności" okazała się jednak afera podsłuchowa, a symbolem- restauracja Sowa i Przyjaciele...

29 grudnia 2016 roku biznesmen Marek Falenta został skazany na 2,5 roku pozbawienia wolności, w związku z tzw. „aferą podsłuchową”. W czerwcu 2014 r. tygodnik „Wprost” ujawnił nagrania rozmów czołowych polityków ówczesnego rządu, jak również ważnych w polskim życiu publicznym postaci.

Zarejestrowane na nagraniach wypowiedzi ministrów: Radosława Sikorskiego, Bartłomieja Sienkiewicza czy Jacka Rostowskiego, spowodowały kryzys w rządzie Donalda Tuska. Politycy byli w okresie od lipca 2013-2014 podsłuchiwani w warszawskich restauracjach, m.in. restauracji „Sowa i Przyjaciele”. Podsłuchy mieli montować kelnerzy. Jak później zeznawał jeden z nich, Łukasz N., nagrywanie miał zlecać za pieniądze biznesmen Marek Falenta.

Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga we wrześniu 2015 r. wysłała Sądowi Okręgowemu akt oskarżenia w sprawie nielegalnych podsłuchów. W sumie zarejestrowano nagrania rozmów ponad stu osób, z czego rozpoznano głosy dziewięćdziesięciu siedmiu. Na taśmach utrwalono w sumie 66 spotkań. Marka Falentę skazano na 2,5 roku więzienia bez zawieszenia. Kelnerom: Konradowi Lassocie i Krzysztofowi Rybce zasądzono 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu oraz grzywnę, sąd odstąpił od ukarania trzeciego z kelnerów, Łukasza N., który jednak musi wpłacić 50 tys. złotych na cele społeczne. Początkowo wszystkim podsądnym groziło 2 lata więzienia. W ocenie prokuratury ich działania miały „charakter biznesowo-finansowy”. Media podawały, że nagrania miały być zemstą biznesmena za śledztwo w sprawie jego firmy oraz próbą uzyskania ważnych dla działalności gospodarczej informacji. Sąd i prokuratura zajmowały się jednak przez cały czas wyłącznie sprawą nielegalnych podsłuchów, a nie tym, co na nich zarejestrowano. A może Falenta miał inny powód, aby zaszkodzić rządowi Donalda Tuska?

W dzisiejszym wydaniu „Gazety Wyborczej” można przeczytać artykuł, z którego wynika, że Marek Falenta był zadłużony u rosyjskiej firmy, od której kupował węgiel. Zadłużenie opiewało na kwotę rzędu 26 mln dolarów. Czy biznesmen poszedł na układ z Rosją?

Jak pisze na łamach „Wyborczej” Wojciech Czuchnowski, na początku czerwca 2014 r. do CBŚ zgłosili się Rosjanie reprezentujący spółkę „Kuzbasskaja Topliwnaja Kompanija”. Poinformowali, że prezes i założyciel zarejestrowanej na Cyprze firmy "Falenta Investments Ltd." jest winien rosyjskiej spółce 800 mln rubli (ówczesne 26 mln dol), wraz z odsetkami za węgiel dostarczany przez Rosjan jego firmie od maja 2012 roku.  Falenta przedstawił im postanowienie Prokuratury Okręgowej w Gdańsku o zajęciu rachunków firmy. Wezwany do zapłaty biznesmen przedłożył ten dokument celem uzasadnienia, dlaczego nie może uregulować należności. Jak poinformowali Rosjanie, postanowienie było jednak podrobione. Strona rosyjska nie odzyskała pieniędzy aż do dziś.

Rozmówca dziennika, jeden z byłych szefów polskich służb badających aferę podsłuchową, stwierdził, że skoro biznesmen, mimo tak ogromnego długu, jeszcze żyje, musiał pójść na układ z Rosją...
„Takich pieniędzy nikt nie daruje (...) braliśmy pod uwagę, że w ramach rekompensaty odpalił podsłuchy”- stwierdził rozmówca „Gazety Wyborczej”.

Co chcieli ugrać Rosjanie? Dziennik podaje dwa cele: polityczny (zemsta za wsparcie polskiego rządu dla Ukrainy w konflikcie z Rosją) oraz gospodarczy („(...)Plany Jana Kulczyka stworzenia mostu energetycznego między Europą a Ukrainą eliminowały bowiem rosyjski węgiel z rynku europejskiego i były dużym zagrożeniem dla sprzedaży rosyjskiego gazu do Europy”- pisze Czuchnowski).

„Matrioszka to rosyjska lalka złożona z malejących figurek – większe mieszczą mniejsze. Rosyjskie służby nazywają „matrioszką” kombinację wywiadowczą opartą na wielokrotnym kamuflażu, tak by kolejne warstwy przykrywały prawdę.”- czy sprawa Marka Falenty to część „matrioszki”?

„GW” przytacza również wypowiedź Donalda Tuska. 25 czerwca 2014 roku ówczesny premier tłumaczył się w Sejmie z afery podsłuchowej.

„Zaangażowane w to osoby związane są z interesami, o których państwo polskie miało swoje zdanie i wobec których podejmowało działania. (...) Przede wszystkim mówimy o osobach zaangażowanych w działalność gospodarczą ściśle związaną z energetyką. Sytuacja poprzedzona była zdecydowanymi działaniami służb państwowych wobec importerów i dystrybutorów węgla na dużą skalę. W tle jest handel węglem zza wschodniej granicy. Rozpoczęliśmy energiczne działania w związku z sytuacją także w polskich kopalniach, m.in. na wniosek związkowców. Nie ma powodu, by twierdzić, że jest bezpośredni związek między tymi działaniami a akcją podsłuchową i ujawnianiem podsłuchów, ale nie ma też powodu, by nie dostrzegać związku między jednym a drugim zdarzeniem”.

W ocenie Tuska, afera podsłuchowa była częścią scenariusza pisanego „w konspiracji”, którego efektem miały być straty dla państwa polskiego. Dziennikarz „Wyborczej” pomija jednak fakt, że dość szybko po całej aferze ówczesny premier otrzymał intratne (i bezpieczne?) stanowisko w Brukseli. Czuchnowski stara się udowodnić, że Donald Tusk, Jan Kulczyk, Bartłomiej Sienkiewicz czy Radosław Sikorski działali na korzyść Polski. „Jeśli przyjąć, że afera była częścią szerszego planu, którego beneficjentem była Rosja, to został on zrealizowany: proukraiński rząd PO-PSL przegrał wybory, a sprzyjający dążeniom Ukrainy są dziś na marginesie polskiej polityki; nie wprowadzono embarga na import węgla z Rosji; nie powstał „most energetyczny” Ukraina – Europa.”- podsumowuje autor.

Wstrząsające informacje czy... próba wybielenia premiera i ministrów jego rządu? O opinię zapytaliśmy Dorotę Kanię, zastępcę redaktora naczelnego portalu Niezależna.pl:

Nie chciałabym komentować informacji Gazety Wyborczej, ponieważ teksty na temat afery taśmowej ukazujące się dotychczas na łamach tego dziennika były de facto obroną uczestników afery taśmowej, polityków Platformy Obywatelskiej, którzy prowadzili skandaliczne dialogi.

Reperkusje wobec tych osób mogą być bardzo daleko idące, wciąż przecież wychodzą na jaw różne nowe informacje na temat funkcjonowania rządu PO-PSL. Być może wychodzi już kolejna rzecz, dlatego Falenta będzie teraz przedstawiany jako osoba działająca na szkodę polskiej polityki, w interesie obcych państw.

Artykuł w "Gazecie Wyborczej" pozostaje jednym wielkim znakiem zapytania, tak jak i to, komu zależało na pogrążeniu wówczas czołowych polskich polityków. Jak sprawy potoczą się dalej? Jak na razie odpowiedzialność ponoszą jedynie podsłuchujący...

JJ/Fronda.pl