Amerykańska elita, dość jednogłośnie, niezależnie od orientacji skrytykowała postawę prezydenta Trumpa na konferencji prasowej kończącej szczyt w Helsinkach. Teraz Kongres chce wysłuchać relacji tłumaczki uczestniczącej w rozmowach „w cztery oczy” z Rosyjskim prezydentem, bo jak widać, amerykańscy deputowani nie mają zaufania do prezydenta i obawiają się, że w trakcie rozmów poczynił jakieś zbyt daleko idące deklaracje czy wręcz koncesje na rzecz Moskwy. Ten kontekst wewnątrzamerykański jest niesłychanie ważny, a sądząc z zachowania Trumpa, który tłumaczył się publicznie i korygował swe słowa (podważające zaufanie do służb specjalnych), wręcz najważniejszy. Wydaje się, że niezależnie od tego, co stało się w Helsinkach, teraz, zarówno administracja, jak i Kongres dążyły będą z jednej strony do udowodnienia, że żadnego zmiękczenia politycznej presji na Rosję nie będzie (administracja) albo do takiego związania rąk prezydentowi, aby nawet gdyby chciał żadnego resetu nie mógł zrealizować (Kongres).

Już pierwsze inicjatywy legislacyjne ujrzały światło dzienne. Republikański senator z Wyoming, John Barrasso złożył propozycję nowej ustawy, tym razem znacznie zaostrzającej antyrosyjskie sankcje w sektorze energetycznym. Formalnie rzecz biorąc celem propozycji jest zbudowanie energetycznego partnerstwa między Stanami Zjednoczonymi a europejskimi państwami NATO, którzy zdaniem pomysłodawców w zbyt dużym stopniu uzależnieni są od rosyjskich nośników energii. I w tym celu znosi się m.in. potrzebę uzyskania licencji zezwalającej na eksport amerykańskiego LNG do europejskich członków NATO. Ale znacznie ważniejsze, a przynajmniej bardziej spektakularne są te zapisy, które przewidują amerykańskie sankcje wobec wszystkich firm, które współpracować będą w budowie gazociągu North Stream 2. Chodzi o jakąkolwiek formę współpracy, w tym, nawet, sprzedaż usług lub towarów o wartości przekraczającej milion dolarów jednorazowo, lub 5 mln dolarów rocznie. Jeśli coś takiego nastąpi, to wówczas automatycznie mają być uruchomione sankcje obejmujące zamrożenie amerykańskich aktywów takich firm, zablokowanie wszystkich operacji bankowych, zakaz wobec inwestorów amerykańskich angażowania w jakiejkolwiek formie kapitałów w objętych sankcjami firmach oraz sankcje skierowane przeciw ich managerom. Regulacje, w świetle zaprezentowanego projektu, mają wchodzić z dniem jego wejścia w życie, co oznacza, że nie będzie żadnego okresu przejściowego i jeśli projekt zacznie być procedowany, to inwestorzy w gruncie rzeczy już winni się zacząć wycofywać z objętych ustawą przedsięwzięć, bo inaczej mogą nie zdążyć.

Barrasso nie jest szeregowym senatorem, przewodzi w Kongresie Republikańskiemu Komitetowi Politycznemu, który jest takim partyjno – parlamentarnym think tankiem, którego zadaniem jest proponowanie oraz przygotowywanie projektów legislacyjnych, które republikanie będą chcieli przeforsować.

Ale to nie jedyne antyrosyjskie przedsięwzięcia, o jakich mówi się ostatnio w amerykańskim parlamencie. Wzburzeni Helsinkami kongresmani chcą wyciągnąć z zamrażarki projekt ustawy nazwanej Deter Act, złożony jeszcze w styczniu przez dwóch wpływowych senatorów republikanina Marco Rubio oraz demokratę Chrisa Van Hollena. Projekt był mocno krytykowany za zbytni radykalizm, spotkał się nawet z potępieniem ze strony architekta zaostrzenia amerykańskiej polityki sankcyjnej wobec Rosji, Daniela Frieda, który w opublikowanym na początku roku artykule dowodził, że jego wprowadzenie owszem zaszkodzi Rosji, ale jeszcze bardziej uderzy w gospodarkę Stanów Zjednoczonych i sojuszników z NATO. Ale teraz wzburzenie na Kapitolu jest tak wielkie, że spora grupa wpływowych senatorów, w tym lider republikańskiej większości, szefowie komisji legislacyjnej oraz spraw zagranicznych poparli ideę powrotu do regulacji. Przewiduje ona wprowadzenie automatycznych sankcji na wszystkie aktywa rosyjskich firm, blokowanie operacji walutowych, zakaz inwestowania w ich aktywa. Przy czym aby je w ciągu 10 dni uruchomić nie jest potrzebna żadna decyzja Białego Domu, a wystarczy oświadczenie szefa amerykańskiego wywiadu, czyli służby, którą Trump publicznie zdezawuował, o tym, że miała miejsce próba ingerencji w amerykańskie wybory. I jeśli takie oświadczenie zostanie złożone, to wówczas objęci zostaną sankcjami wszyscy rosyjscy biznesmani znajdującym się na tzw. rosyjskiej liście amerykańskiego Ministerstwa Finansów, czyli w praktyce cała pierwsza setka rosyjskiej edycji listy najbogatszych Forbes.

Niezależnie od tego, czym skończy się rozgrywka między Kapitolem a Białym Domem, warto postawić pytanie czy Kreml spodziewał się takiego rozwoju wydarzeń, i czy jest przygotowany na taką ewentualność?

Jakiejś formy zaostrzenia relacji musiał się spodziewać i wiele wskazuje na to, że odpowiedni wcześnie podjął działania, które miały na celu asekurowanie interesów Rosji. Jak ostatnio poinformowano, od kwietnia Rosja sprzedała 85% posiadanych amerykańskich obligacji skarbowych o łącznej wartości 80 mld dolarów. Jeszcze rok temu w rosyjskich rękach było ok. 100 mld dolarów w amerykańskich obligacjach skarbowych, dziś poziom tych lokat jest mniejszy niźli 15 mld. Dzisiaj rosyjskie kapitały rezerwowe ulokowane są w płynnych aktywach, a być może wręcz w walucie, bo Ministerstwo Finansów nieznacznie tylko zmniejszyło tempo, w jakim skupuje dolary z rynku. W efekcie takiej polityki, jeśli wziąć pod uwagę płynne lokaty rosyjskiego Banku Centralnego, to w ciągu ostatniego roku wzrosły one z 52 do ponad 140 mld dolarów. Ta polityka skupowania dolarów przyczynia się do obniżenia kursu rubla, co pobudza rosyjski eksport, ale również stanowić może formę przygotowania się do wprowadzenia ostrzejszych sankcji, które np. zmusiły w swoim czasie Iran wręcz do przejścia na rozliczenia gotówkowe. Do tego będzie potrzebne znacznie więcej dolarów niźli w zwyczajnych czasach. Wczoraj też poinformowano, że w ubiegłym tygodniu Duma przyjęła projekt ustawy przewidującej państwowe wsparcie dla firm objętych amerykańskimi sankcjami. Przewiduje on zniesienie nakazu sprzedaży dolarów pochodzących z kontraktów eksportowych. Głównym beneficjentem tej regulacji jest objęty sankcjami Rosnieft, którego przychód, liczony w dolarach, wynosi zależnie od roku od 25 do 65 mld dolarów. Ale to nie koniec przygotowań rosyjskiego rządu do zaostrzenia sytuacji. Jak dziś informuje Kommiersant, jeszcze na początku czerwca, rząd powołał specjalny komitet roboczy, pod kierownictwem wicepremiera Siulianowa, którego zadaniem jest przygotowanie kraju do realizacji kompleksowej polityki wobec perspektywy zaostrzenia sankcji. Plan obejmuje 5 głównych bloków i 17 konkretnych „polityk”. W części jest on już realizowany, jako, że dwa z owych 17 punktów to zmniejszenie rezerw w amerykańskich obligacjach oraz zwolnienie niektórych firm z obowiązku sprzedaży walut. Przy czym generalnym zamierzeniem rządu jest zmniejszenie zależności kraju wobec Zachodu, zarówno przez rezygnację z zakupów tam maszyn i urządzeń, jak i stopniowego odchodzenia od rozliczeń dolarowych. Zwiększony skup płynnej waluty nie stanowi sprzeczności z tą polityką. Ale to nie wszystko, objęte sankcjami firmy prywatne mają otrzymać wsparcie kapitałowe na rosyjskim rynku (sektor bankowy w 80 % kontrolowany jest przez państwo), zawiesza się, lub wręcz rezygnuje z upubliczniania całego szeregu informacji, tak, aby przygotowanie sankcji było trudniejsze, czy wreszcie wprowadza w życie zapowiadaną od jakiegoś czasu zmianę polegającą na uruchomieniu na terenie Rosji specjalnych „rejonów administracyjnych”, które w praktyce mają być rosyjskimi off – shorami, zachęcającymi oligarchów, a przede wszystkim ich kapitały do powrotu. Taka polityka już zaczęła działać, bo oligarcha Usmanow poinformował niedawno, że wycofuje jedną ze swoich firm z londyńskiej giełdy.

Rosja przygotowuje się do nowej fali sankcji i najwyraźniej, nawet na milimetr nie zamierza korygować swej polityki. Dzisiaj rozpoczyna się w Moskwie narada prezydenta Putina i całego korpusu dyplomatycznego. Jest to rutynowe spotkanie, ale po Helsinkach nabiera specjalnego znaczenia, bo być może pozwoli zorientować się światowej opinii publicznej, jakiego rodzaju porozumienia, jeśli w ogóle, osiągnięte zostały na szczycie. Warto zwrócić uwagę na to, że na płd. – zachodzie Syrii trwa właśnie ofensywa wojsk rządowych wspieranych dywanowymi nalotami przez rosyjskie lotnictwo. Rosyjscy eksperci dowodzą, że w Helsinkach, być może osiągnięto porozumienie, które oznacza, że Damaszek dostał wolną rękę w swych działaniach mających na celu wyparcie rebeliantów z terenów graniczących z Izraelem i Jordanią. Ale ceną za takie carte blanche może być zgoda na zmniejszenie wpływów Iranu w tym rejonie i generalnie w całej Syrii. Wskazuje na to fakt, że właśnie do Teheranu poleciał rosyjski specjalny przedstawiciel ds. Syrii Aleksandr Ławrientiew, który, nota bene, uczestniczył w helsińskim szczycie. Ma on, w świetle docierających przecieków, namawiać władze Iranu do stopniowego wycofania swych sił oraz kontrolowanych oddziałów Hezbollachu z tych rejonów. Już wcześniej docierały informacje, że spodziewając się takiej sytuacji Irańczycy, wstępują do rządowych sił Asada, a raczej przebierają się w ich mundury. Rosjanom nie będzie łatwo przekonać Teheran do ustępstw, jeszcze przed wizytą doradca szefa irańskiego parlamentu powiedział publicznie, że „ani Rosjanie ani Amerykanie nie będą decydować o tym, czy irańscy żołnierze zostaną czy wycofają się z Syrii”, ale z pewnością mają w rękach mocne atuty. Przy czym Moskwie jest niewątpliwie na rękę redukcja wpływów Teheranu w Syrii i uzyskanie roli jedynego gwaranta bezpieczeństwa i stabilności systemu. Tureccy blogerzy obserwujący ruch rosyjskich statków transportowych przez cieśniny informują ostatnio o wzroście liczby transportów z zaopatrzeniem, kierujących się najprawdopodobniej do rosyjskiej bazy w Tartus. Nie świadczy to, wbrew kilkakrotnie powtarzanym deklaracjom prezydenta Putina, o wycofywaniu się Moskwy z tego rejonu.

W innych dziedzinach, póki, co, też nie widać jakiejś rewizji rosyjskiej polityki. Jeszcze przed Helsińskim szczytem rosyjskie siły specjalne ćwiczyły desant spadochronowy, zniszczenie wrażliwej infrastruktury oraz ewakuację na wyspie Gogland położonej w Zatoce Fińskiej. Warto zwrócić uwagę na to, że ta opanowana przez Rosjan w 1944 roku wyspa położona jest raptem 24 mile od fińskiego wybrzeża, a rosyjscy desantowcy podnoszeni byli z lądu przez helikoptery, mimo, że na wyspie jest lądowisko. Ten sygnał jest dość wyraźny – Rosja nie ma zamiaru rezygnować z prowokacyjnych ćwiczeń na Bałtyku i generalnie z pokazów rosyjskiej siły i militarnej sprawności, na co wielu ekspertów liczyło. Właśnie poinformowano o pozytywnych testach nowych rosyjskich rakiet Kindżał, które skutecznie razić mogą cele na morzu oraz na ziemi. I wreszcie, jeśli idzie o perspektywę zawarcia traktatu pokojowego z Japonią regulującego m.in. sporna kwestię Wysp Kurylskich, o czym mówi się już od jakiegoś czasu, to wczoraj pojawiła się oficjalna wypowiedź rosyjskiego ambasadora w Tokio, że porozumienie będzie można zawrzeć, ale nie wcześniej jak wówczas, kiedy Japonia zrezygnuje z amerykańskiego systemu obrony przeciwlotniczej Aegis Ashore. Czyli zrezygnujecie z amerykańskiej obrony, to się dogadamy. W obliczu zapowiedzianej właśnie wizyty Putina w stolicy Korei Płn. To bardzo ciekawa i wymowna propozycja.

Marek Budzisz/salon24