Waszyngtońska fundacja Free Russia Fundation opublikowała właśnie raport na temat scenariuszy Rosji do roku 2030 (Russia Scenarios 2030 - https://www.4freerussia.org/russia-scenarios-2030/) . Ma on 170 stron, co jest gwarancją, że mało kto w Polsce poświęci czas na jego lekturę, przynajmniej z grona polityków, czy szerzej, osób publicznych. A szkoda, bo jest to moim zdaniem opracowanie fundamentalnie istotne dla chcących zrozumieć dynamikę rosyjskiego systemu władzy, jego główne cele i perspektywę ewentualnych zmian. Fundacja została powołana przez rosyjskich emigrantów, zaś przedstawiony raport jest wynikiem wspólnej pracy autorów mieszkających poza Rosją (choć niekoniecznie w USA, bo np. Aleksander Morozow mieszka obecnie w Pradze) oraz w Rosji (m.in. pracujący w Petersburgu prof. Inoziemcew), co przydaje temu materiałowi niespotykanej w innych (szczególnie zachodnich) opracowaniach niesłychanej ostrości poglądów, ale nie w sensie radykalizmu propozycji, ale zdolności zakwestionowania utartych na Zachodzie schematów myślenia i postrzegania współczesnej Rosji oraz umożliwia Autorom formułowania na tej podstawie nowatorskich diagnoz. Socjologiczna głębia zawartych tam opracowań przydaje raportowi jeszcze więcej wagi i powoduje, moim przynajmniej zdaniem, że jest to jeden z najlepszych materiałów na temat rosyjskiej rzeczywistości i być może przyszłości, który powstał w ostatnich latach. Ale warto skończyć z laudacją, choć do samego materiału, diagnoz i stawianych w nim tez przyjdzie nam jeszcze powrócić w osobnej notce.

Na użytek obecnych rozważań warto odnotować postawione przez analityków Free Russia Fundation dwie tezy. A mianowicie pierwszą, w myśl której dominująca część rosyjskiej elity chciałaby deeskalacji konfliktu z kolektywnym Zachodem, przede wszystkim z tego powodu, że głównym celem putinowskiego reżimu nie jest ekspansja, ale przetrwanie a przy tym jego przedstawiciele mają doskonałą orientację zarówno w oczekiwaniach opinii publicznej jak i realnym wymiarze rosyjskiej potęgi. Przeszkodą aby pójść w tym kierunku jest z jednej strony stan relacji Rosji ze światem zewnętrznym i obawy aby ewentualne „normalizacja” nie zostały odczytane w kategoriach porażki i upokorzenia, co odbije się niekorzystnie na popularności władzy w Rosji, z drugiej zaś strony osobowość i charakter Putina nie ułatwiają jakiejś formuły „otwarcia”, choć oczywiście jej nie wykluczają, ale inicjatywa musi wyjść od Zachodu. Starzejący się reżim Putina, zarówno w planie generacyjnym, jak i zdolności do wymiany kadr, raczej będzie stawiał na stabilizację, niźli zagraniczne „przygody”. Ale też trzeba rozumieć to w sposób należyty – nowych pól ekspansji szukać będą rozmaitego rodzaju przedsiębiorcy w rodzaju Prigożina, firmy (takie jak Rostech, Rosatom czy Rusoil) lub służby specjalne, a nie będzie robić tego państwo rosyjskie. Zagrożenie reakcją państwową, zdaniem autorów materiału, może wzrosnąć w razie jakiejś niekontrolowanej i postrzeganej jako niebezpieczna ewolucji sytuacji w państwach uznawanych przez Moskwę jako strategicznie istotne i przyjazne (Białoruś i Kazachstan). I druga teza, którą warto podkreślić wiąże się z osobą wicepremiera Dmitrija Kozaka, dziś odpowiadającego za rosyjski sektor wydobycia węglowodorów. Kozak to stary druh Putina jeszcze z czasów wspólnej pracy w merostwie w Petersburgu, a potem wiceszef jego administracji, w trakcie pierwszej prezydenckiej kadencji. Otóż autorzy raportu uważają, że jeśli Miedwiediew zostanie szefem rosyjskiego Trybunału Konstytucyjnego, a to już okaże się niedługo wraz ze spodziewanym odejściem na emeryturę Walerego Zorkina, to właśnie Kozak może okazać się „technicznym” prezydentem w trakcie drugiej rundy tandemokracji (gdyby np. Putin tak jak to było w 2008 roku wrócił na stanowisko premiera lub został tak jak niedawno Nazarbajew kimś w rodzaju superprezydenta). To co piszą autorzy raportu wskazuje, z czym się zgadzam, na to, że Kozak jest obecnie jednym z filarów rosyjskiego systemu władzy (inni kluczowi gracze to Patruszew, Wajno, Szojgu, Bystrykin).

Przyjmijmy te diagnozy bez dyskusji, bo niezależnie od tego czy godzimy się z zawartymi w materiale ocenami, trzeba obserwować posunięcia i wypowiedzi osób wchodzących w skład „jądra” rosyjskiego systemu władzy, a Kozak do takich z pewnością się zalicza.

Otóż wicepremier Kozak, który obok wielu ważnych obowiązków rządowych ma w portfelu spraw, którymi się zajmuje również nadzór nad nieuznawaną Republiką Naddniestrza (a tym samym całą Mołdawią) przebywał w ostatnich dniach w Kiszyniowie. Jest to o tyle ważne, że w tym niewielkim, ale strategicznie niezmiernie istotnym kraju od wyborów parlamentarnych, które miały miejsce w lutym trwa polityczny pat. Wybory wygrali prorosyjscy socjaliści, ale nie mają większości w parlamencie. Nadspodziewanie dobry wynik osiągnęła wówczas Partia Demokratyczna, która kontroluje całą władzę w kraju, sama zaś jest trzymana żelazną ręką przez bardzo podejrzanego oligarchę – Vlada Plachotniuca i wreszcie na trzecim miejscu z równie dobrym wynikiem znalazła się konserwatywna i proeuropejska koalicja Acum, Maji Sandu i Andrija Nastase. (klasyfikuję partie pod względem liczby mandatów w parlamencie, bo gdyby brać pod uwagę głosy, to Acum zajęła drugie miejsce). Od lutego w Mołdawii nie sformowano nowego rządu, przede wszystkim z tego względu, że ani socjaliści, ani Acum nie chcą współpracować z ludźmi Plachotniuca. Ostatnio pojawiły się jednak sygnały o możliwym porozumieniu między socjalistami, którym patronuje bardzo prorosyjski prezydent Dodon i Partią Demokratyczną. Byłoby to o tyle zaskakujące, że socjaliści, którzy stawiają na integracje gospodarczą z Rosją do tej pory uważali, iż nowe, przedterminowe wybory parlamentarne mogą ich wzmocnić. Tym bardziej, że wprowadzone w wyniku zabiegów Dodona ulgi celne na mołdawskie towary eksportowane do Rosji, a to ważne dla słabej gospodarki kraju, kończą się z pierwszym dniem czerwca i ta kartą można by grać na potrzeby wyborów. Oprócz Kozaka, który rozmawiał też z władzami Naddniestrza w ostatnich dniach Kiszyniów odwiedzili również przedstawiciele Unii Europejskiej (komisarz Johannes Hahn – odpowiada za rozszerzenie i współpracę z sąsiadami) a także specjalny wysłannik Waszyngtonu, dyrektor Biura Wschodniego Departamentu Stanu Bradley Freden. I tu zaczyna się ciekawie. Otóż Kozak, na wspólnej z prezydentem Dodonem konferencji prasowej powiedział wprost, odpowiadając na pytanie jednego z dziennikarzy, że jego zdaniem Mołdawia winna współpracować z Unia Europejską, ale także „nie palic mostów” ze Wschodem. Co więcej, odnosząc się sytuacji politycznej w kraju powiedział, że jego zdaniem socjaliści mający najwięcej mandatów winni się porozumieć z proeuropejską formacją ACUM. Z liderami tej ostatniej spotkał się również Bradley Freden, który po rozmowach powiedział publicznie, że nie dlatego rozmawiał z politykami ACUM i przedstawicielami socjalistów, aby namawiać ich do zawarcia koalicji mogącej rządzić krajem. To nie jest, jak powiedział, obszar w który Waszyngton ma zamiar ingerować, ale jednocześnie dodał, że „jest zainteresowany w wynikach” oraz wspomniał o potrzebie stabilnego rządu. Niemal w tym samym czasie Partia Demokratyczna ogłosiła, że ma zamiar zwołać swoich zwolenników na wiece, które będą się odbywać w Kiszyniowie i innych miastach, co ma pokazać, że formacja ta nadal cieszy się poparciem opinii publicznej. Gołym okiem widać, że mamy do czynienia z ciekawą zgodnością poglądów przedstawiciela Rosji i Stanów Zjednoczonych. Czy jest to wynik niedawnych rozmów w Soczi Mike'a Pompeo z Putinem, trudno ocenić, ale warto sprawę dalej obserwować.

Po spotkaniu w Soczi dobrze poinformowani dziennikarze niektórych rosyjskich mediów (np. Kommiersanta) informowali, że rozmawiano głównie o sytuacji w Wenezueli. I w tym kraju dzieją się też ciekawe rzeczy. Chodzi nie tylko o ostatnie spotkanie w Oslo, w którym uczestniczyli reprezentanci nieuznawanego przez świat prezydenta Maduro i lidera opozycji Guaido w trakcie których, jak informowała rzeczniczka Departamentu Stanu Morgan Ortagus rozmawia się o warunkach odejścia Maduro. W poniedziałek Wall Street Journal poinformował, powołując się na źródła informacji zbliżone do rosyjskiego Ministerstwa Obrony o tym, że Moskwa wycofała większość swych doradców wojskowych z tego kraju i generalnie utraciła zaufanie do reżimu Maduro. Dzisiaj w jednym ze swoich tweetów, potwierdził to prezydent Trump. Oficjalnie przedstawiciele Moskwy zaprzeczają podobnym doniesieniom, ale z pewnością coś się dzieje. Przy okazji petersburskiego Forum Ekonomicznego przyjeżdża do Rosji delegacja Kolumbii, z ministrem spraw zagranicznych kraju i mają być prowadzone, jak już oficjalnie poinformowano rozmowy poświęcone m.in. sytuacji w Wenezueli. Ociepleniu klimatu miała tez służyć zaskakująca deklaracja rzecznika Kremla Pieskowa, który powiedział, że aresztowany prezes amerykańskiego funduszu inwestycyjnego Baring Vostok, Michael Calvey byłby mile widzianym gościem przez rosyjskie władze w Petersburgu. Problem w tym, że Amerykanin po wypuszczenia z aresztu przebywa w areszcie domowym, ale jak można przypuszczać, deklaracje Pieskowa są zapowiedzią być może jakiegoś gestu.

PierI wreszcie ostatnia informacja, a może pogłoska. Otóż w rosyjskich niezależnych kanałach internetowych dyskutuje się ostatnio wieść, że wniosek o dymisję złożył Vladislaw Surkow, opiekujący się wszystkimi nieuznawanymi republikami – Doniecką, Ługańską, Abchazją, Osetią. Nieoficjalnie wiadomo, że kanał w którym pojawiła się ta informacje jest kontrolowany przez Kreml i cała sprawa wydaje się ciekawa. Również z tego powodu, że w Komsomolskiej Prawdzie, która od lat prezentuje bardzo twarde stanowisko wobec polityki Rosji na wschodzie Ukrainy (w stylu nie ustępować ani na krok, iść dalej) ukazał się wywiad Aleksieja Czesnakowa, dyrektora Centrum Koniunktur Politycznych, który uchodzi za nieoficjalnego „rzecznika prasowego” Surkowa. Stanowczo zdementował on pogłoski o dymisji doradcy Putina a na dodatek, sformułował szereg uwag na temat kształtu rosyjskiej polityki wobec Donbasu, których istota sprowadza się w gruncie rzeczy do stwierdzenia, że żadnych zmian nie będzie, Zełenski nie doprowadzi do przełomu, Rosja winna stawiać na wzmocnienie sił prorosyjskich na Ukrainie (Medwedczuk i jego formacja) i w ten sposób zyskać wpływ na politykę Kijowa. Wywiad trzeba potraktować jako obronę pozycji Surkowa, a podniesienie kwestii polityki wobec Donbasu jako argument na rzecz jego pozostania. I to właśnie skłania do przypuszczeń, że na Kremlu trwa właśnie jakaś dyskusja na temat rewizji kursu. Oczywiście nie trzęsienia ziemi, raczej drobnego gestu. Ale zawsze w takich sytuacjach łączy się to ze zmianami personalnymi. Te same rosyjskie kanały internetowe informują, że następcą Surkowa miałby zostać Michaił Babicz, niedawno odwołany z Mińska rosyjski ambasador. Zaś sam Surkow miałby zostać oddelegowany „na kierunek kaukaski” tj. nadzorować niespokojne tamtejsze republiki – począwszy od Dagestanu, za wyłączeniem Czeczenii. I z pewnością miałby co robić, bo jak alarmują kremlowscy eksperci nastroje są tam na granicy wybuchu. A na dodatek do głosu dochodzi nowe pokolenie lokalnych liderów mniej skłonne do szukania modus vivendi z władzą w Moskwie. Ale zarazem sprytnie wykorzystujące nadarzające się możliwości. Dobrze widać to na przykładzie reakcji na deklarację Putina o wydaniu rosyjskich paszportów mieszkańcom Donbasu. Otóż liderzy kaukaskich wspólnot zaproponowali, aby podobną regulacją objąć Czerkiesów żyjących od połowy XIX wieku w Syrii. Na dodatek domagają się aby rozczłonkowane republiki górali kaukaskich przed stu laty określanych zbiorczą nazwą Czerkiesów połączyć w jeden organizm autonomiczny. Moskwa nie chce się na te postulaty zgodzić, mając pełną świadomość jak wyglądają rzeczywiste nastroje na Kaukazie. Ale nawet gdyby na Kremlu o tym zapomnieli, to wystarczyło zebrać relacje tego co działo się pod koniec maja w Nalczyku, stolicy Kabardyno – Bałkarii. Otóż w tym liczącym 230 tys. ludzi mieście odbyła się demonstracja, w której uczestniczyło 20 tys. osób, mająca na celu upamiętnienie holokaustu Czerkiesów. Tym mianem potomkowie górali kaukaskich nazywają to co wydarzyło się w rejonie w latach 1864 – 65. Rosyjskie wojska spaliły większość tamtejszych wsi, zniszczyły zbiory a samych walczących z rosyjską ekspansją górali wypędziły wraz z rodzinami na brzeg Morza Czarnego, skąd mieli zostać zabrani przez tureckie statki. Tylko, że pogoda uniemożliwiała rejsy, Turcy nie byli do przyjęcia setek tysięcy uchodźców przygotowani, a ci marli dziesiątkami tysięcy (doniesienia brytyjskich konsulów z Trebzonu mówią nawet o setkach tysięcy ofiar). To co zrobili Rosjanie, są na to obecnie dowody historyczne i dokumenty, nie było „wypadkiem przy pracy” ale dokładnym planem, realizowanym konsekwentnie i bezwzględnie. Czerkiesi nazywają to co się działo holocaustem, inni pewnie byliby skłonni mówić o czystkach etnicznych. Ale niezależnie od nazw wyjście na ulice dwudziestu tysięcy osób w marszu upamiętniającym ofiary polityki władz Imperium Rosyjskiego lepiej niźli dziesiątki deklaracji i zapewnień, pokazuje jaka jest rzeczywista temperatura odczuć na Kaukazie wobec tego co jest Rosją i z Rosją jest związane. W takich warunkach o sukcesie nie może być mowy i wysłanie tam Surkowa nie poprawia jego perspektyw. Wszystkie opisywane wydarzenia to zaledwie drobne kroki, albo nawet balony próbne, które nie musza do niczego prowadzić. Ale sam fakt sondowania takich możliwości może świadczyć o zmianach taktyki Kremla, albo rozważaniu zmian. A to już czyni całą sprawę ciekawą i wartą obserwowania.

Marek Budzisz

Salon24.pl