Wbrew potocznemu mniemaniu rosyjska polityka się zmienia, choć nie są to zmiany spektakularne, a raczej niewielkie, które jednak świadczą o tym jak rosyjska elita władzy reaguje na ewolucję sytuacji, zarówno w kraju, jak i poza jego granicami. Kilka przykładów z ostatnich dni.

Zacznijmy od wczorajszych protestów zorganizowanych przez opozycyjnego blogera Nawalnego, w kilkudziesięciu miastach Rosji, pod hasłem – od dla nas nie jest carem (wiadomo, o kogo chodzi). Akcja opozycji potoczyła się według utartego scenariusza – organizatorzy występują do władz o zgodę na zorganizowanie mitingu, ta pod jakimkolwiek pretekstem albo odmawia, albo proponuje inne miejsce na jego odbycie (tak było teraz), na co opozycjoniści się nie godzą i zwołują ludzi tam gdzie pierwotnie chcieli. Przyjeżdża OMON rozgania zgromadzenie i zgarnia uczestników, po czym niektórych po spisaniu wypuszcza a innych aresztuje. Tak było i teraz, gdzie, zatem nowe elementy? Jest ich kilka. Zacznijmy najpierw od opozycji. Po pierwsze odnotować należy to, że wrócił jej stary, przedwyborczy jeszcze wigor, co w świetle rezultatów elekcji wcale nie było takie pewne. Tym bardziej, że wezwania Nawalnego do bojkotu spotkały się już po wyborach z dość stanowczą krytyką środowisk opozycyjnych, które zarzucały mu, że właśnie w ten sposób przyczynił się do „historycznego sukcesu” Putina. Dziś, kiedy analizujący wybory dość zgodnie stwierdzają, że władze dorzuciły jakieś 10 mln głosów do urn, a o wielu nieprawidłowościach w ich przeprowadzeniu napisał nawet ośrodek badawczy związany z Kudrinem[1], siła tego rodzaju argumentacji mocno wyblakła.

Wydaje się, że nowy wigor opozycji związany jest z przynajmniej dwoma wydarzeniami. Po pierwsze odbyły się w Rosji dość liczne, jak na tamtejsze stosunki demonstracje przeciwników polityki władz chcącej zablokować popularny tam messenger Telegram. Warto od razu zauważyć, że Telegram działa a wielu obserwatorów całej sytuacji, i to nie tylko związanych z kręgami opozycyjnymi, jest zdania, że próba jego zablokowania jest i będzie nie tylko nieskuteczna, ale również bezsensowna, bo rykoszetem odbije się na rosyjskiej gospodarce i nadziejach rządzących na przeprowadzenie tamże cyfrowej rewolucji. I co ciekawe, próby rządowego Roskomnadzoru, dość otwarcie kontestowali deputowani i wysocy urzędnicy państwowi otwarcie posługując się nielegalnym oprogramowaniem. Nawet w ostatnich dniach sekretarz prasowy Miedwiediewa została przyłapana na tym, że instruowała w sieci, w jaki sposób obejść blokady. I liczebność protestów w sprawie Telegramu, ale również różne głosy z kręgów władzy na temat skuteczności i celowości polityki blokowania, skłoniły zapewne Nawalnego do zorganizowania protestów przed inauguracją Putina – po pierwsze po to, aby sprawdzić „w boju” czy nadal cieszy się poparciem ulicy, a po drugie, aby w ten sposób przetestować nastawienie władz.

Bo gdyby okazało się, że nie jest one tak stanowcze jak w poprzednich miesiącach to w rosji mógłby się powtórzyć scenariusz ormiański. Tam było przecież dość podobnie – najpierw jednoznaczne i przygniatające zwycięstwo rządzącej, siostrzanej wobec Jednej Rosji, formacji kontrolowanej przez rządzącą elitę, a po upływie niecałego roku, w obliczu protestów ulicznych dymisja premiera i de facto rozpad rządzącego układu (to ostatnie jeszcze trwa). To, co się stało w Erywaniu i innych miastach Armenii jest w Rosji bacznie obserwowane, nie tylko przez władze. I wszyscy wiedzą, że lider tamtejszej opozycji a dziś kandydat na premiera Nikoł Paszynian, najpierw przez prawie miesiąc obchodził kraj wzywając ludzi do protestów, które wybuchły dopiero z pełną siłą w połowie kwietnia.

Trzeba jednoznacznie stwierdzić, że patrząc na protesty 5 maja w tej perspektywie to ich wynik nie jest jednoznaczny. Po pierwsze liczebność nie oszołomiła, ale to być może dopiero początek i eskalacja może mieć miejsce w trakcie rosyjskiego Mundialu. Ale, po drugie, i to jest nowość, zmieniła się taktyka władz. Otóż demonstrantów rozpędzali nie tylko OMON-owcy i funkcjonariusze Gwardii Narodowej. Na Placu Puszkina w Moskwie, na którym odbyła się demonstracja zjawili się również uzbrojeni w nahajki Kozacy, bojowe „putińskie babcie” oraz przedstawiciele NOD, półlegalnej, specjalizującej się w napadach na opozycjonistów, organizacji nacjonalistycznej. Ale, jak informują media, byli tam również „zamaskowani młodzieńcy o ciemnej karnacji”. W prasie znaleźć można również relacje o tym, że gwardziści dowiezieni zostali na demonstrację moskiewskimi autobusami miejskimi, których kierowcy, na co dzień wożący ludzi, zachęcali „kosmonautów” jak się nazywa potocznie w Rosji szturmowców rozpędzających demonstracje, aby ci „dali nauczkę protestującym”. I to jest w strategii władz nowość. Wydaje się, że władze nie okażą niezdecydowania, ale dodatkowo, zwłaszcza w obliczu Mundialu będą chciały pokazać, że w Rosji nie ma opozycji władza – społeczeństwo, ale jest konflikt między małą grupą radykałów (Nawalny i opozycja) i większością społeczeństwa, póki, co spokojną, ale jeśli sytuacja się rozwinie to potrafiącą się zorganizować i pokazać, „kto tu rządzi”. Źle to wróży rosyjskiej opozycji, w której możliwości mało, kto tam wierzy. Niech świadczy o tym najnowszy, powtarzany w rosyjskiej stolicy dowcip, który pojawił się już po ormiańskiej aksamitnej rewolucji. Czy w Rosji możliwe jest powtórzenia scenariusza wydarzeń z Armenii? Oczywiście, że tak, tylko skąd w Rosji wziąć tylu Ormian.

Ale to nie jedyna nowość w rosyjskiej polityce. Już za dwa dni uroczysta inauguracja czwartej kadencji Władimira Władimirowicza, która, wiele na to wskazuje, będzie dość kameralna, by nie powiedzieć skromna. Przynajmniej jak na rosyjskie standardy. Otóż najpierw poinformowano, że organizatorzy zrezygnowali z uroczystego przejazdu przez miasto kolumny samochodów wiozących prezydenta – elekta, a teraz media zastanawiają się, kto z możnych tego świata uczestniczył będzie w inauguracji. I nie wygląda to najlepiej. Prasa spekuluje, że w Moskwie nie pojawią się wypróbowani przyjaciele Rosji – prezydent Serbii Vučić i Turcji Erdogan, którzy akurat tego dnia zaplanowali swoje spotkanie i rozmowy w Ankarze, ale co gorsze chyba również nie przyjedzie prezydent Serbów bośniackich Dodik, bo w tym czasie w jego ojczyźnie trwać będą uroczystości. Co gorsze nie zanosi się, że będzie w tym dniu w Moskwie Sebastian Kurz, austriacki kanclerz uprawiający z grona liczących się europejskich liderów chyba najbardziej prorosyjską politykę. W urzędzie kanclerskim poinformowano sucho pytających o ewentualne rosyjskie podróże rosyjskich dziennikarzy, że Kurz „nie ma czasu”. Moskwa nie bardzo może liczyć też na prezydenta Czech Zemana, bo ten 8 maja będzie w Pradze (święto narodowe), a 9 zapowiedział swój udział w uroczystościach „dnia pobiedy” w praskiej ambasadzie Rosji. O zgrozo, do dziś nawet nie wiadomo, czy w inauguracji kolejnej kadencji Putina wezmą udział prezydenci Kazachstanu i Białorusi, bo są już zaplanowane ich oficjalne wizyty w Moskwie niedługo po inauguracji, po cóż, więc dwa razy latać? Podobnie z liderem Azerbejdżanu Alijewem. Na kogo Moskwa może, więc liczyć – na figury dość kabaretowe – Berlusconiego, Schroedera i Schwarzeneggera. Na określenie tego typu postaci w Rosji funkcjonuje sformułowanie „odioznyje persony”. I to jest miara, bardziej prestiżowej, niźli realnej porażki Kremla. Ale Rosjanie są tradycyjnie dość na tym tle przewrażliwieni i tak jak my chcieliby, aby wszędzie o nich dobrze pisano.

Kolejną nowością w rosyjskiej polityce, są losy procedowanej właśnie w Dumie ustawy wprowadzającej antyamerykańskie „kontr-sankcje”. Projekt ustawy złożył przewodniczący rosyjskiego parlamentu Wołodin a poparły go wszystkie frakcje. Przewidywał on szereg retorsji, mających być odpowiedzią na amerykańskie posunięcia – od zakazu eksportu do Stanów niektórych surowców (np. tytan), po ograniczenia w imporcie amerykańskiej produkcji. Na początku było dość wojowniczo – premier Miedwiediew w jednym z wywiadów powiedział, że właściwie za próby łamania kontr-sankcji, winno się wprowadzić odpowiedzialność karną. A wicemarszałek Dumy Tołstoj na nieśmiałe uwagi mediów, że przecież znajdujący się w projekcie ustawy zakaz importu do Rosji amerykańskich produktów farmaceutycznych bardzie zaszkodzi chorym Rosjanom niźli amerykańskim koncernom, dla których rosyjski rynek jest ważny, ale bez przesady, bo nie jest większy niźli 1 % sprzedaży, powiedział, że chorzy Rosjanie winni się leczyć tradycyjnymi, patriotycznymi, bo rosyjskimi miksturami, np. z kory dębu. Trochę za tę wypowiedź został obśmiany. Podobnie zresztą jak za propozycję kontr-sankcji polegającej na zakazie eksportu do Stanów Zjednoczonych tytanu. Bo rzeczywiście ten rosyjski produkt pokrywa kilkadziesiąt procent zapotrzebowania amerykańskiego sektora lotniczego, ale jak trzeźwo zauważył jeden z rosyjskich obserwatorów – ¾ rosyjskiej floty lotnictwa cywilnego to Boeingi. I cóż zrobi Moskwa, jeśli np. w odpowiedzi na rosyjskie kontr-sankcje, koncern przestanie dostarczać części zamienne i serwisować rosyjskie samoloty? A warto też pamiętać, dodawał, że ruda do produkcji tytanu jest sprowadzana z Ukrainy. I czy Rosja, pytał retorycznie, liczy na to, że działające na rynku koncerny będą się bezczynnie przyglądać sytuacji i nie wykorzystają okazji wejścia na amerykański rynek? A Ukraińcy, spokojnie poczekają aż relacje między Moskwą i Waszyngtonem będą normalne?

Teraz wniesiony 13 kwietnia projekt ustawy o kontr-sankcjach skrytykowała komisja Dumy zajmująca się energetyką, w tym atomową. W swej opinii dowodzi, że tego rodzaju posunięcia zaszkodzą raczej Rosji niźli komukolwiek innemu. Bo rosyjski sektor atomowy, aby w ogóle działać potrzebuje dostępu do technologii i kooperacji z zachodnimi firmami. Jeśli kontr-sankcje wejdą w życie, a próby ich łamania, gdyby sprawy zaszły tak daleko jak mówił premier Miedwiediew, miałyby być ścigane, to, kto z Rosjanami będzie chciał współpracować? Podobno Wołodin dostał jasny rozkaz z Kremla, żeby trochę przystopować z tą ustawodawczą wojenką. A w rosyjskiej prasie zaczynają pojawiać się głosy, że propozycja ustawy był w gruncie rzeczy „emocjonalną reakcją” i nie powinno się jej do końca poważnie traktować. Tym emocjom podlegało 360 rosyjskich posłów, (na 450), którzy podpisali projekt. Teraz nastał czas, aby nawiązać kontakt z rzeczywistością i przemyśleć sytuację, w jakiej znalazła się Rosja. Rozkaz przyszedł z Kremla i to też jest nowa, jakość w rosyjskiej polityce.

[1] ФАНТОМНЫЕ МИЛЛИОНЫ, Новое Время, 04.04.2018.

Marek Budzisz

dam/salon24.pl