Piątkowy telefon z Białego Domu na Kreml, oraz długa, przeszło 90 minutowa rozmowa która miała miejsce mogły stanowić zaskoczenie dla postronnych obserwatorów tego co dzieje się na linii Waszyngton – Moskwa. Tym bardziej, że późniejsze tweety amerykańskiego prezydenta, w których pisał on, że „Jak zawsze mówiłem, na długo zanim rozpoczęło się to Polowanie Na Czarownice, dogadywanie się z Rosją, Chinami i wszystkimi to dobra rzecz, a nie zła.” oraz optymistycznie podkreślał istnienie „gigantycznych możliwości poprawy” relacji Stanów Zjednoczonych z Rosją, też nie rozjaśniały sytuacji. Służby prasowe Białego Domu precyzowały, że rozmowy dotyczyły kwestii rozbrojenia nuklearnego, w tym nowego układu, w którym stroną miałaby być obok USA i Rosji również Chiny, a także problemów związanych z Ukrainą, rozmowami z Koreą Pn i sytuacją w Wenezueli. Wcześniej dziennikarze CNN informowali, że administracja amerykańska pracuje nawet nad nowym tekstem ewentualnego porozumienia rozbrojeniowego w kwestiach nuklearnych.

Jednak fakt odbycia rozmowy telefonicznej obydwu prezydentów, oraz zapowiedź (z piątkowego poranku) spotkania Ławrow – Pompeo, do którego ma dojść w przyszłym tygodniu w Finlandii nie stanowił zaskoczenia. Przede wszystkim z tego powodu, że w połowie kwietnia do Moskwy z dyskretną wizytą przyjechała Fiona Hill. Jest ona doradcą Trumpa, dyrektorem ds. Rosji i Eurazji Rady Bezpieczeństwa Narodowego a przy tym uznanym analitykiem i specjalistą ds. Rosji, autorką wielu książek i opracowań. Dobrze poinformowane rosyjskie media uważają ją za jednego z głównych autorów polityki Białego Domu wobec Rosji. Na początku ubiegłego roku, spotkała się z rosyjskim ambasadorem w Waszyngtonie i powiedziała, wbrew wówczas nadal żywym nadziejom w Moskwie, że „żadnego przełomu” w relacjach między obydwoma krajami nie będzie, wręcz przeciwnie, będzie tylko gorzej. Jak widać jej słowa sprawdziły się. Będąc w Moskwie pani Hill spotkała się, jak informował rzecznik Kremla Pieskow, z Jurijem Uszakowem z administracji prezydenta, który jest głównym doradcą Putina ds. polityki zagranicznej. Innymi słowy rozmowy na najwyższym szczeblu, choć poufne, bo nie wiadomo o czym dialogowano.

Jeśliby czytać relacja The New York Times, zarówno na temat tej rozmowy telefonicznej, ale również spotkania Trumpa z dziennikarzami w Gabinecie Owalnym to rozmawiano prawie wyłącznie o raporcie specjalnego prokuratora Muellera i o tym co amerykański prezydent nazywa Polowaniem na Czarownice. Oczywiście bardziej to świadczy optyce gazety w ten sposób relacjonującej całą sprawę, niźli o rzeczywistym przebiegu i znaczeniu rozmowy. Rosyjscy eksperci, wypytywani przez Kommiersanta dlaczego ich zdaniem temu wątkowi rozmowy Biały Dom starał się nadać możliwie duży rozgłos są zdania, że próbował w ten sposób, przeprowadzając swoisty „zwiad bojem” sprawdzić na ile temat jest jeszcze niebezpieczny, w jakim stopniu niechętne Trumpowi media i Demokraci są w stanie mobilizować przy jego użyciu amerykańską opinię publiczną. To właśnie dlatego Sara Sanders, rzeczniczka Białego Domu, miała sypnąć szczegółami, mówiąc o tym, że „Putin chichotał” słysząc od swego rozmówcy o całej sprawie. Wydaje się, że próba skupienia uwagi na tej kwestii przez Trumpa i jego służby prasowe ma swoje drugie dno i może chodzić o to, że niedługo, o czym pisze się już w amerykańskich mediach Republikanie mają zamiar przystąpić do kontrataku.

Ale ten wątek też jest ciekawy i w związku z tym warto nieco podążyć jego tropem. Otóż jeszcze przed drugą turą ukraińskich wyborów prezydenckich prokurator Łucenko oskarżył amerykańską ambasador na Ukrainie, że ta wywierała ogromną presję na ukraińskie służby aby nie nadmiernie interesowały się one działaniem firmy Burisma Holding. Ta presja polegała na domaganiu się wyrzucenia zbyt dociekliwych śledczych z pracy oraz na przekazaniu listy osób wobec których nie może być prowadzone dochodzenie. Firma Burisma Holding winna zapaść w naszej pamięci, bo w jej władzach zasiadał Aleksander Kwaśniewski, a należy do dość podejrzanego ukraińskiego przedsiębiorcy, który był ministrem w rządzie Janukowycza. Piszę na ten temat więcej w Tygodniku TVP, do którego odsyłam zainteresowanych sprawą, ale na użytek tych rozważań warto dodać, że Łucenko ujawnił sprawę nie przez wzgląd na Kwasniewskiego, bo to akurat mało kogo dziś na świecie, ale też chyba i w Polsce interesuje, ale dlatego, że w firmie Burisma Holding pracował syn Joe Bidena, wówczas amerykańskiego wiceprezydenta a dziś jednego z głównych kandydatów Demokratów w zbliżających się wyborach prezydenckich. Oskarżenia Łucenki, który, co warto zaznaczyć nie jest jakąś świetlaną postacią, sprowadzają się do tego, że Biden senior dawał ochronę dość wątpliwym interesom swego syna. Ale to nie jedyna ciekawa informacja, jaka się pojawiła niedawno na Ukrainie. Opublikowano mianowicie nagrana rozmowę, w której szef NABU specjalnej ukraińskiej służby mającej walczyć z korupcją mówi swemu rozmówcy, że przejął cała lewą księgowość Partii Regionów po tym jak Janukowycz zbiegł i przekazał ją Amerykanom, to znaczy amerykańskiej ambasadzie w Kijowie, która wówczas kierowała i kieruje nadal pani ambasador z nadania Demokratów. Nota bene w ukraińskich mediach znaleźć można niemało informacji na temat tego, że pani ambasador mówiła półoficjalnie, że Trump nie dotrwa do końca kadencji, bo zostanie uruchomiona procedura jego impeachmentu. Na czym polegała intryga w tym wypadku? Otóż jak twierdzi nagrany na taśmie mężczyzna w przekazanym dossier były materiały na temat współpracy Paula Manaforta, byłego szefa kampanii Donalda Trumpa, z Janukowyczem. Intencja była oczywista, mówi o tym wprost Artem Sytnik (nagrany szef NABU, jeśli to rzeczywiście on), że ówczesne władze Ukrainy uznały, że wybór pani Clinton jest dla Kijowa korzystniejszy i dlatego zdecydowano o przekazaniu tych materiałów. Ich treść miała „utopić Trumpa”, ale nie udało się bo na jego rzecz pracowali „chłopcy z FBI”. Mielibyśmy zatem do czynienia z międzynarodowym spiskiem w którym obok służb obcego państwa byłaby zaangażowana służba dyplomatyczna z nadania Demokratów, a także elity tej partii. Innymi słowy, dość duży, eufemistycznie całą sprawę nazywając, skandal.

Wracając do rozmowy obydwu prezydentów warto zwrócić uwagę na jeszcze dwa wątki. Pierwszy dotyczy Wenezueli. Rosyjskie media, powołując się na doniesienia Washington Post informują o niedawnej naradzie, jaka miała się odbyć w Gabinecie Owalnym. Obok Trumpa mieli w niej uczestniczyć jego najbliżsi współpracownicy (Bolton, Pompeo, Shanahan) oraz szef połączonych sztabów, generał Paul J. Selva. Rozmowa odbyła się już po nieudanej próbie przeciągnięcia przez lidera wenezuelskiej opozycji armii na swoją stronę i po tym, jak Maduro miał ponoć szykować się do ucieczki na Kubę, przed czym powstrzymał go ponoć telefon z Moskwy. Jest coś na rzeczy bo rosyjskie media informują, powołując się na doniesienia z tamtejszego świata bankowego, o rekordowych przelewach z Wenezueli na rachunki w rosyjskich bankach, a także spekuluje się (oficjalnie dementował to rosyjski minister finansów), że za rekordowo wysokim poziomem sprzedaży rosyjskich papierów skarbowych inwestorom z zagranicy (najwyższy poziom od 2017 roku) stoi napływ pieniędzy z tego kraju. Wracając do rozmowy w Białym Domie, w jej trakcie Bolton miał bardzo ostro naciskać na rozpoczęcie operacji militarnej, czemu oponował zarówno Trump, jak i Selva. Jeśli teraz ten pierwszy mówi, że Putin jest zwolennikiem zmian w Wenezueli, to może oznaczać, że być może obydwaj prezydenci porozumieli się na temat jakiejś politycznej formuły uregulowania sytuacji. Rosyjskie media, zwłaszcza te o nacjonalistycznym nastawieniu, powołują się w tym kontekście na słowa Boltona, który przypomniał Doktrynę Monroe mówiąc, że Wenezuela leży w amerykańskiej strefie wpływów i należy to Rosji przypomnieć, a samą doktrynę odkurzyć. Zadowolenie Rosjan w tym kontekście płynie z faktu, że ich zdaniem stanowi to potwierdzenie ich tezy o tym, że podział świata na strefy wpływów jest nadal aktualny, każde mocarstwo ma swoje strefy i w związku z tym Waszyngton chce mieć wolną rękę w obydwu Amerykach, to Rosja winna mieć więcej do powiedzenia w Europie.

Drugim wątkiem, który został w trakcie rozmowy poruszony i warto zwrócić na niego uwagę jest generalnie rzecz nakreślając „problem chiński”. Jest to tym bardziej istotne, że niemal zaraz po jej zakończeniu Trump powiedział, że zamierza podnieść cła na towary z Chin, co oznacza eskalacje sporów, nie zaś ich rozwiązanie. Warto zwrócić uwagę na to, że w Rosji, od pewnego czasu daje się odczuć pewną niewielką zmianę jeśli idzie o stosunek do strategicznej współpracy z Chinami. Nie mam na myśli odwracania sojuszy, czy zakwestionowanie realizowanej od kilku już lat „polityki powrotu na Wschód”, raczej zmianę akcentów, podchodzenie do tej współpracy w nieco bardziej wyważony sposób. Kilka przykładów z ostatniego czasu. Otóż w kwietniu Chińczycy z firmy China Railway Construction Corporation International Limited poinformowali, że zakończyli prace przygotowawcze i projektowe związane z budową pierwszego odcinka kolei wielkich prędkości, jaka miała połączyć Moskwę z Kazaniem. Docelowo linia ta miała być częścią projektu Pasa i Szlaku. Mówiło się też o budowie podobnych linii na południowym Uralu. Ale teraz rząd poinformował, że zawiesza realizację projektu i to w czasie, kiedy w związku z kolejnymi majowymi celami Putina właśnie na inwestycję w infrastrukturę transportową maja iść setki miliardów rubli. Mało tego realizacja całego pakietu jest zagrożona, bo jak poinformował na początku kwietnia rosyjski minister transportu Jewgenij Ditrich, pieniądze są, ale brakuje przygotowanych do realizacji projektów na które można je wydać. Co ciekawsze, rząd podejmując decyzję powołał się na wyrażoną jeszcze w grudniu ubiegłego roku opinię ministra finansów Siulianowa, że cały projekt z ekonomicznego punktu widzenia „będzie nieopłacalny”, co należy rozumieć jako stwierdzenie faktu, że ruch chińskich kontenerów przez Rosję jest mniejszy niźli się spodziewano i raczej większy nie będzie. Ale idźmy dalej tym tropem. W czasie niedawnego szczytu inicjatywy Pasa i Szlaku, jaka odbywała się niedawno w Pekinie uroczyście podpisano porozumienie między Chinami a Uzbekistanem. Rosyjscy komentatorzy zwracają uwagę na kilka spraw. Po pierwsze inwestycje chińskie w Uzbekistanie osiągnęły już poziom 8 mld dolarów, a handel szybko rośnie. Rosjanie porównują to ze skalą zaangażowania chińskiego kapitału u siebie i nie mogą być zadowoleni, skoro w Rosji Chińczycy zdecydowali się inwestować 140 mln dolarów w 2017 roku i 118 w ciągu trzech kwartałów roku 2018. Rosyjska wymiana handlowa z Chinami przekroczyła 100 mld dolarów, ale znów patrząc na jej strukturę, trudno być zadowolonym, skoro 90 % rosyjskiego eksportu to surowce i odwrotnie 90 % importu z Chin to maszyny i urządzenia. Rosyjscy eksperci są zdania, że Chinczycy chętnie z Rosją handlują (mają np. zdecydowaną przewagę, jeśli nie dominację w handlu internetowym), ale jeśli idzie i inwestowanie to są ostrożniejsi bardziej od Europejczyków. Co z tego, argumentują inni, że Chiny nie przyłączyły się do antyrosyjskich sankcji, skoro polityka ich firm wobec Rosji w obawie przed retorsjami Amerykanów niczym się nie różni od tej jaką uprawiają kraje uczestniczące w sankcjach. Wracając do Uzbekistanu i jego porozumienia z Chinami, to trzeba stwierdzić, że jednym z jego głównych elementów jest budowa kolei wielkich prędkości Pekin – Taszkient i generalnie połączenie, dzięki chińskim inwestycjom, systemu transportowego państw Azji Środkowej z Iranem, dzięki czemu uzyskają one dostęp do portów zlokalizowanych nad Oceanem Indyjskim. Tego rodzaju inwestycje podważają wpływy rosyjskie w regionie oraz niwelują perspektywę zaangażowania Pekinu w rozwój i modernizację Kolei Transsyberyjskiej. A to zaś było i jest nadal jednym ze strategicznych celów Moskwy, która obawia się separatyzmu na Dalekim Wschodzie i dąży do poprawy sytuacji gospodarczej w regionie.

Marek Budzisz

salon24.pl