Mike Pompeo, szef amerykańskiego Departamentu Stanu oświadczył 1 lutego, że Waszyngton od następnego dnia zawiesza zobowiązania wynikające z traktatu INF („Układ o całkowitej likwidacji pocisków rakietowych pośredniego zasięgu”). Dodał przy tym, że w ciągu 6 miesięcy Rosja otrzyma w tej sprawie formalną notę.

 

Decyzja ta nie jest zaskoczeniem, Amerykanie już wcześniej wielokrotnie dowodzili, że Moskwa narusza postanowienie podpisanej jeszcze za czasów Reagana i Gorbaczowa umowy. Zdaniem amerykańskiej dyplomacji Rosjanie złamali traktat, który przypomnijmy, zakazywał budowy rakiet o zasięgu od 500 do 5500 km wystrzeliwanych z lądu. Naruszenie polegało na tym, że zbudowali rakietę Iskander 9М729, której likwidacji żądają teraz Amerykanie. W przeciwnym razie, jak zapowiedział szef Departamentu Stanu, Stany Zjednoczone wypowiedzą układ. Na początku grudnia po to, aby przekonać swych sojuszników z Paktu Północnoatlantyckiego, Waszyngton po raz pierwszy ujawnił dane wywiadowcze, mające świadczyć, iż Rosja świadomie i celowo łamała zapisy porozumienia. Niewiele wiadomo jakich argumentów użyli Amerykanie, ale jest oczywiste, że mocnych, skoro wszystkie państwa członkowskie NATO poparły stanowisko Waszyngtonu. Rosjanie zorganizowali jeszcze w Moskwie specjalny pokaz dla akredytowanych w rosyjskiej stolicy dziennikarzy i attaché wojskowych, w trakcie którego generał Matwiejewski dowodził, że Amerykanie oskarżając Rosję są w błędzie. Niewiele jednak to pomogło. 

    Niemiecka kanclerz w piątek, po spotkaniu z premierem Armenii Paszynianem, oskarżyła Rosję o łamanie postanowień układu. Ale warto zwrócić uwagę na to, że jednocześnie powiedziała, iż „trzeba wykorzystać następne pół roku aby rozmawiać z Rosją”. O co dokładnie chodzi mówił niedawno, w trakcie swej rosyjskiej wizyty, niemiecki minister spraw zagranicznych Maas, który zaproponował aby Berlin zorganizował w nadchodzących miesiącach wielką, międzynarodową konferencję w tej kwestii. Co ciekawe podobne propozycje formułowane są w Rosji. Andriej Kortunow, kierujący wpływową Radą ds. Międzynarodowych stwierdził w jednym ze swych niedawnych artykułów, że wyjście Stanów Zjednoczonych z porozumienia jeszcze nie jest końcem świata. Najbliższe miesiące trzeba wykorzystać aby zorganizować wielką, najlepiej wielostronną konferencję międzynarodową, w której wezmą udział wszystkie państwa dysponujące bronią jądrową. (przypomnijmy, że umowa dotyczy jedynie Rosji i Stanów Zjednoczonych, jej zapisami nie są np. związane Chiny).

    Jak widać w Rosji i w Niemczech mówi się w tej sprawie niemal jednym głosem, co oczywiście nie oznacza, iż nie ma różnic. Ale jedno jest wspólne – Berlin stanowczo sprzeciwia się, mówili o tym po wielokroć, przedstawiciele tamtejszego establishmentu zainstalowaniu w Europie amerykańskich rakiet średniego zasięgu wyposażonych w głowice nuklearne. W tym kontekście w nowym świetle odczytać należy „zabieg” lewicowego niemieckiego tygodnika Der Spigel. Otóż zmanipulował on wypowiedź ministra Czaputowicza, przypisując mu poglądy, których nie wygłosił, a mianowicie, że Polska gotowa jest przyjąć amerykańskie rakiety z głowicami. Polski MSZ wydał w tej sprawie stosowne oświadczenie w którym argumentuje, że „Zapytany o możliwość rozmieszczenia broni nuklearnej na terenie Polski minister Czaputowicz wyraźnie podkreślił, że 'zupełnie sobie tego nie życzymy'. Szef polskiej dyplomacji nie wykluczył, że w przyszłości, podobnie jak obecnie, broń jądrowa będzie zapewniać pokój w naszej części świata. Ewentualne decyzje w kwestii miejsca stacjonowania tego typu broni pozostawił jednak do wyłącznej decyzji NATO.”

    Rosjanie uważają, i można o tym przeczytać w wielu wypowiedziach ich analityków wojskowych, że jedynymi europejskimi krajami NATO, które mogłyby zgodzić się na rozmieszczenie na swym terytorium amerykańskiej broni nuklearnej jest Polska i Rumunia. Deklaracja ministra Czaputowicza w praktyce oznacza, że Polska wyklucza taką możliwość, bo NATO, podejmujące decyzję w trybie kolegialnym wobec sprzeciwu choćby Berlina takiej decyzji nie będzie w stanie podjąć. Trzeba jednak postawić pytanie czy stanowisko polskiego MSZ-u nie jest błędne, a z pewnością przedwczesne.

    Rosjanie nawet niespecjalnie musza straszyć, choć już to robią. Np. znany ze swych antynatowskich wystąpień były wicepremier a obecnie dość nieudolnie kierujący pracami Roskosmosu Dmitrij Rogozin, powiedział, komentując rewelacje Spiegla, że „trzeba bardzo nienawidzić swego kraju, aby taka decyzję podjąć”. Miał oczywiście na myśli, że w ramach „adekwatnej odpowiedzi” Rosjanie zainstalują dodatkowe rakiety wycelowane w polskie miasta. Zapomniał przy tym dodać, że rakieta, którą Rosjanie już posiadają i która jest powodem całego zamieszania (Iskander 9М729) może zaatakować każde miasto w Europie.

W gruncie rzeczy dyskusja, która się właśnie zaczęła dotyczy kształtu polityki bezpieczeństwa w Europie i amerykańskiego parasola atomowego, który jest jednym z jej zasadniczych elementów. Jeśli zwycięży pogląd Berlina, że trzeba zrobić wszystko, aby Amerykanie nie sprowadzali na nasz kontynent swoich rakiet, w praktyce oznacza, że godzimy się na przewagę Rosjan.

    Reakcja Moskwy na decyzję Waszyngtonu jest zgodna z oczekiwaniami – jak się spodziewano Putin zapowiedział wycofanie się Rosji z traktatu, oficjalne rozpoczęcie prac związanych z przerobieniem rakiet Kalibr tak aby mogły one być wystrzeliwane z wyrzutni znajdujących się na ziemi. Jednocześnie wydał polecenie rosyjskiej dyplomacji aby ta nie inicjowała żadnych nowych rozmów w sprawie rozbrojenia. „Nasze propozycje leżą na stole” – powiedział – i dodał, że „żadnych nowych nie będzie”. Wchodzimy zatem w okres napinania muskułów i wzajemnego straszenia się, tym bardziej nieprzyjemny, że Pekin już zdążył oświadczyć, iż jest przeciwnikiem wielostronnego traktatu rozbrojeniowego. W gruncie rzeczy nie ma się czemu dziwić, do tej pory na tym tylko korzystał i zdaniem niektórych analityków to Chiny dysponują największym arsenałem rakiet średniego zasięgu z głowicami nuklearnymi. Nie są one w stanie osiągnąć celów w Stanach Zjednoczonych, ani w Europie, ale Moskwa jest w ich zasięgu.

    Deklaracja polskiego MSZ-u, wydaje się przedwczesną, zwłaszcza, że nie jest poprzedzona poważniejszą dyskusją. Warto zwrócić tez uwagę na to, że Amerykanie pracują nad rakietami z ładunkami jądrowymi małej mocy. Zdaniem rosyjskich analityków miałyby one znaleźć się na wyposażeniu wojsk lądowych i służyć przede wszystkim celom taktycznym. Ta próba technicznego ograniczenia destrukcyjnych skutków użycia broni jądrowej jest postrzegana w Rosji, jako jedno z najpoważniejszych zagrożeń. Ale czy chcąc w Polsce Fortu Trump nie musimy liczyć się z sytuacją, że tego rodzaju nowoczesne typy broni znajdą się na wyposażeniu amerykańskich oddziałów?

    I wreszcie ustępstwo Warszawy wobec stanowiska Berlina i Paryża nie wiąże się z wolą korygowania stanowiska obydwu państw w sprawie rurociągu Nord Stream 2, ani tym bardziej przedłużenia tzw. tureckiego potoku, budowa którego zdaniem niektórych analityków jest dla Ukrainy jeszcze groźniejsza niźli jej północnego brata. Na marginesie warto zauważyć, że rząd Bułgarii podjął w ubiegłym tygodniu decyzję o budowie rurociągu – interkonektora – do Serbii. Politykę Berlina w sprawie Nord Stream 2 skrytykował nawet niedawno Wolfgang Ischinger, były ambasador Niemiec w Waszyngtonie, kierujący pracami Monachijskiej Konferencji ds. Bezpieczeństwa. Powiedział on, że „należało na samym początku włączyć w ten projekt Polskę i innych”. Dodał też, że „Niemcy zbyt długo udawali, że Nord Stream 2 nie jest projektem politycznym. To był błąd.” Ischinger znany jest ze swych pojednawczych wobec Moskwy wystąpień, których zresztą nie rewiduje, bo niedawno powiedział też, że liczy na przyjazd Putina na rozpoczynającą się w niedługo konferencję. W całej sprawie chodzi jak się wydaje o coś innego. Ischinger mimo, iż dotychczasową politykę Berlina uważa za błędną, to jednocześnie jednoznacznie wystąpił przeciw wstrzymaniu budowy rurociągu i poddawaniu się narastającej presji Waszyngtonu. Jego zdaniem ustępstwa Berlina zatrułyby przyszłe stosunki miedzy obydwoma krajami. Jego stanowisko jest dość klarowne – Berlin winien mieć więcej we wzajemnych relacjach do powiedzenia, a błąd polegał na tym, że nie dość skutecznie wciągnięto Polskę i inne kraje regionu do uczestnictwa w procesie. W efekcie powstał podział na tle rozumienia bezpieczeństwa w regionie, co daje Amerykanom, możliwość „gry na dwóch fortepianach”.

    Sergiej Riabkow, rosyjski wiceminister spraw zagranicznych, powiedział w wywiadzie dla stacji telewizyjnej Rosja 24, ze Stany Zjednoczone rozpoczynają wyścig zbrojeń, przede wszystkim po to, aby osłabić rosyjską gospodarkę. Ale, dodał, Rosja nauczona doświadczeniami zimnej wojny nie da się wciągnąć w amerykańską pułapkę i podejmując decyzje będzie brała pod uwagę również swe możliwości finansowe. Podobne deklaracje wielokrotnie składał też Putin, powtórzył je zresztą przy okazji informacji o decyzji wyjścia Rosji z układu.

    Rzeczywiście, czytając informacje na temat zatwierdzonego przez Biuro Budżetowe Kongresu planu nakładów na odnowienie amerykańskiej triady atomowej trudno odnieść inne wrażenie. Również z tego powodu, że o 23 %, czyli 98 mld dolarów powiększony został zeszłoroczny 10-letni budżet na ten cel. Teraz Amerykanie planują wydanie 494 mld dolarów. Zasadniczym celem stawianym sobie przez Waszyngton jest „zakończenie przerwy” w produkcji nowych elementów jądrowej triady. Zdaniem autorów programu zamrożenie nakładów trwało zbyt długo i teraz w ciągu najbliższych 20 lat właściwie wszystkie elementy amerykańskich sił jądrowych winny zostać albo gruntownie zmodernizowane, albo wręcz zamienione na nowe. Z tej puli 234 mld dolarów dostanie Pentagon i Ministerstwo Energetyki, z przeznaczeniem na modernizacje istniejących systemów i budowę nowych głowic. 15 mld planuje się wydać celem finansowania systemów taktycznych broni jądrowej, zaś 106 mld na budowę nowych systemów. Planuje się tez budowę do 2035 roku 12 nowych atomowych łodzi podwodnych.

    Nawet jeśli uznać, że słowa rosyjskiego wiceministra są zapowiedzią polityki Moskwy, która nie chce uczestniczyć w wyścigu zbrojeń, bo jej na to zwyczajnie nie stać, to wzrost międzynarodowego napięcia nie może nie odbić się na perspektywach jej gospodarki.

    Najlepszym przykładem jest w tym wypadku choćby kwestia budowy nowego systemu łączności bezprzewodowej 5G. W kończącym się tygodniu (we środę), w Moskwie, odbyła się konferencja poświęcona perspektywom budowy w Rosji sieci najnowszej generacji. Zdaniem wypowiadającego się w trakcie obrad Konstantina Noskowa, ministra łączności, przeszkodą w jej rozwoju nie jest brak dziesiątek miliardów rubli, które rząd winien w najbliższym czasie wydać, ale niedostępność szeregu częstotliwości, które obecnie wykorzystywane są przez resorty, podległe bezpośrednio, jak się wyraził, prezydentowi. I to on musi podjąć decyzję o ich zwolnieniu i przekazaniu na potrzeby cywilne. Częstotliwości wykorzystuje wojsko. Czy w czasach narastających napięć międzynarodowych gotowe będzie je zwolnić?

Marek Budzisz

Salon24.pl