Marcin Mroczek dołączył do grona odważnych celebrytów, którzy nie wstydzą się Jezusa Chrystusa. Aktor z "M jak miłość" przyznaje, że chodzi do kościoła, że razem z żoną Marleną wychowuje 6-miesięcznego syna Ignasia na dobrego katolika.

Swoim świadectwem dzieli się w książce "Yes, we can! Powołani, by świadczyć”. Aktor z "M jak miłość" jako ambasador Światowych Dni Młodzieży 2016 chce opowiedzieć młodym wiernym o swojej drodze do Boga, o chwilach zwątpienia, buntu, a nawet odejścia do kościoła.

Marcin Mroczek był wychowany przez rodziców w wierze katolickiej, jednak odsunął się od kościoła i zachłysnął popularnością.

- Kościół zaczął przez to schodzić na drugi plan. I tak pomału zapominałem o tym, co jest w tym dniu najważniejsze i coraz rzadziej uczestniczyłem w mszach świętych. Na to nałożył się też taki młodzieńczy bunt. Miałem swoje zdanie, chciałem wszystko zmienić w swoim życiu, zrobić inaczej, niż nauczyli mnie rodzice i mówili dorośli. Zaczęła się liczyć dla mnie głównie dobra zabawa, osiągnięcie sukcesu i trochę się w życiu pogubiłem - przyznaje Marcin Mroczek.

- Niedziela była dniem, w którym mogłem nadrobić zaległości ze studiów, przysiąść do projektów i nauki do kolokwiów. Kościół zaczął przez to schodzić na drugi plan - przyznaje celebryta. I tak pomału zapominałem o tym, co jest w tym dniu najważniejsze i coraz rzadziej uczestniczyłem w mszach świętych. Na to nałożył się też taki młodzieńczy bunt. Miałem swoje zdanie, chciałem wszystko zmienić w swoim życiu, zrobić inaczej, niż nauczyli mnie rodzice i mówili dorośli. Zaczęła się liczyć dla mnie głównie dobra zabawa, osiągnięcie sukcesu i trochę się w życiu pogubiłem. Z czasem zaczęło mi jednak brakować czegoś więcej. Przestało mnie cieszyć to, że jestem popularny, że osiągnąłem pewien sukces. Zresztą to był tylko taki zewnętrzny sukces. W swoim wnętrzu cały czas czułem ogromną pustkę i niechęć do wszystkiego. Ciągle krytycznie się oceniałem, miałem poczucie bardzo niskiej wartości, z wszystkiego byłem niezadowolony. - mówi

To jego brat Rafał namówił go, by wyjechać do Częstochowy na Mszę z modlitwą o uzdrowienie.

- Jak wróciłem z tej wyprawy, spróbowałem zacząć żyć Ewangelią na co dzień. I te stany niezadowolenia z mojego życia zaczęły mijać. Zacząłem być coraz bardziej szczęśliwy, zacząłem się cieszyć z każdego dnia, doceniać to, co mam i dziękować za to - przyznaje serialowy Piotrek z "M jak miłość".

- Podstawą jest codzienna modlitwa i codzienne życie z Panem Bogiem. Każdego dnia, zaraz po tym, jak się budzę, mówię "Panie Boże, fajnie, że jesteś" i odmawiam modlitwę poranną. Potem zaś przez cały dzień staram się pamiętać o Bogu. Kiedy mam jakieś zadania do zrealizowania, proszę Go o wsparcie, kiedy coś mi się udaje, dziękuję Mu za to. Pan Bóg jest z nami cały czas i w tych dobrych chwilach, i w tych złych. Świadomość tego bardzo mi pomaga. Drugą kluczową sprawą jest dla mnie uczestnictwo w niedzielnej Eucharystii. - dodaje aktor.

- Choć byłem rozpoznawalny i wszyscy dokoła chcieli się ze mną fotografować, nie oszukuję, gdy mówię, że czułem się kompletnie pozbawiony wartości. Zauważyłem zresztą, że w środowisku aktorskim to dość częsty problem - mówi.

- Być może bierze się to z takiego rozdmuchanego ego. I ja kompletnie nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Dopiero Bóg pozwolił mi uporać się z tym, nauczył kompletnie inaczej patrzeć na kategorię sukcesu. Każdy kolejny dzień, każde nasze powodzenie w czymś, nawet z pozoru drobnym, jest naszym sukcesem. Powiedziałbym nawet, że dzisiaj wręcz bardziej cenię te osiągnięcia, których nikt nie widzi. Każdy młody człowiek chce dzisiaj odnieść sukces, wybić się ponad przeciętność, chce być rozpoznawalny, myśląc, że to da mu szczęście, ale zupełnie nie tędy droga. - podkreśla

bg/media