W obliczu gwałtownych przewartościowań geopolitycznych musimy wymyślić polską politykę zagraniczną na nowo. Konflikt ukraińsko-rosyjski, jak również rosnąca pozycja Niemiec w ramach Unii Europejskiej sprawiają, że realizowana w latach 2008–2012 przez Radosława Sikorskiego polityka „neopiastowska” jest bankrutem. Zachowanie Berlina zarówno w ramach UE (polityka energetyczna, nowa perspektywa finansowa na lata 2014–2020), jak i wobec Kremla podczas konfliktu ukraińskiego pozostaje w zupełnej kontrze do polskiego interesu narodowego, co zresztą dla wnikliwych obserwatorów sceny geopolitycznej nie jest zaskoczeniem. W rezultacie nie ma dziś innego, realnego wyjścia, jak powrót do tzw. idei neojagiellońskiej.

Cztery twarze neojagiellonizmu

W historii idea ta występowała w dwóch głównych postaciach. Kojarzonej z Piłsudskim i Giedroyciem koncepcji ULB (Ukraina, Litwa, Białoruś) oraz związanej m.in. z Sikorskim i emigracją londyńską koncepcji ABC (Adriatyk–Bałtyk–Morze Czarne, „Międzymorze”). W praktyce jednak tych modeli polityki jagiellońskiej były cztery, bowiem zarówno ULB, jak i ABC dysponowały dwiema odmianami: negatywną i pozytywną. Negatywne wersje zakładały po prostu współpracę pomiędzy niepodległymi państwami, natomiast pozytywne – próbę tworzenia mniej lub bardziej ścisłej federacji, nawet w ramach innych struktur integracyjnych (np. Unii Europejskiej). Szczegółową analizę rozwinięcia idei neojagiellońskiej w konkretne strategie polskiej polityki zagranicznej w XX w., opracowywane zwłaszcza na emigracji po 1945 r., można znaleźć w tekście Pawła Rojka z XXXI teki kwartalnika „Pressje”.

Kiedy zadaję sobie pytanie, który z modeli idei neojagiellońskiej, zwłaszcza w świetle wydarzeń na Wschodzie, jest dziś najbardziej adekwatny, odpowiedzią jest koncepcja ABC polegająca na ścisłej współpracy pomiędzy państwami bałtyckimi, Grupą Wyszehradzką, Rumunią i w mniejszym stopniu Bułgarią, a także krajami Bałkanów Zachodnich (Chorwacja, Serbia, Słowenia). W krótkim okresie powinna być ona negatywna (współpraca), a w dalszej perspektywie pozytywna (quasi-federacyjna).

Ucieczka do przodu

Oczywiście istnieje milion powodów, które sprawiają, że współpraca regionalna przez wiele lat się nie układała, i nadal się nie układa, czego dowodem są rozbieżności w polityce względem konfliktu na Ukrainie, choć nie tylko. We wzajemnych relacjach musimy się borykać z uprzedzeniami historycznymi, brakiem strategicznej wizji polityki zagranicznej we wszystkich państwach, które weszły do UE w 2004 i 2007 r., oraz brakiem zarówno woli politycznej, jak i instytucji, które mogłyby umacniać współpracę, nawet jeśli nie będzie zainteresowania obecnych decydentów. Szczególnym istotnym problemem jest brak kontaktów pomiędzy elitami politycznymi i społecznymi państw regionu, co przekłada się wprost na brak świadomości znaczenia współpracy dla ich wspólnego dobra. Dziś przywódcy Polski, Czech, Węgier czy Rumunii nie znają się i nie mówią wspólnym językiem, a świadomość wspólnoty losu jest znacznie mniejsza niż przed 1989 r.

Nie można ukrywać też, że odpowiedzialności za ten stan rzeczy nie ponosimy tylko my. W interesie mocarstw regionalnych, Niemiec i Rosji, nie leży integracja naszego regionu, gdyż historycznie Europa Środkowa i Wschodnia jest obszarem ich ekspansji, czy to militarnej, czy gospodarczej. Nie bez znaczenia jest też ich oddziaływanie cywilizacyjne czy kulturowe – ani Berlin, ani Moskwa nie ukrywają swoich aspiracji w tym zakresie, czego najlepszym dowodem jest działalność niemieckich fundacji politycznych w Europie Środkowej w latach 90. XX w., jak również obecna tzw. doktryna Putina.

Czy zatem zbudowanie silnego bloku politycznego w Europie Środkowo-Wschodniej to dziś jedynie utopia? Nie. Co więcej, dla Polski w zmieniającym się ładzie geopolitycznym to nawet nie kwestia woli czy możliwości, ale historycznej konieczności. Trzeba oczywiście uczciwie przyznać, że szanse powodzenia są bardzo małe, lecz jednak istnieją. Nie mam złudzeń, że uda się w krótkim okresie zlikwidować przyczyny rozbieżności pomiędzy poszczególnymi państwami regionu – to zadanie na lata. Dlatego jedynym realnym pomysłem na prawdziwą integrację jest ucieczka do przodu, która już wielokrotnie sprawdziła się w UE. Dziś nie potrzebujemy seminariów o wspólnej tożsamości. Dziś potrzebujemy działań instytucjonalnych.

Dziesięć działań neojagiellońskich

Na czym zatem konkretnie ta ucieczka do przodu miałaby polegać? Wydaje się, że jej treścią powinna być koncentracja na celach, które są istotne, a jednocześnie możliwe do osiągnięcia. Dlatego w perspektywie krótkookresowej należy podjąć program składający się z dziesięciu działań.

Po pierwsze, należy stworzyć w ministerstwach spraw zagranicznych państw regionu oddzielne departamenty odpowiedzialne za współpracę regionalną. Co de facto będzie instytucjonalnie wymuszało współpracę nawet przy braku zainteresowania ze strony polityków i dyplomatów.

Po drugie, w ramach przewodnictwa Polski w Grupie Wyszehradzkiej (2016) trzeba rozszerzyć formułę działania tej organizacji o Rumunię. Jednocześnie niezbędne będzie zwiększenie instytucjonalizacji Grupy, która zapewni trwałą współpracę nawet mimo zawirowań politycznych.

Po trzecie, w ramach przewodnictwa Polski w Radzie Państw Morza Bałtyckiego (2015), we współpracy z Litwą, Łotwą i Estonią, jak również w porozumieniu z partnerami środkowoeuropejskimi (Wyszehrad, Rumunia) należy wykreować nową politykę bezpieczeństwa regionalnego. Powinna ona zakładać włączenie Niemiec, które dziś przeżywają chwilową traumę w relacjach z Rosją, i choć wciąż deklarują, że nie będzie trwałego systemu bezpieczeństwa w Europie bez Rosji, to jednak po raz pierwszy od wielu lat przeżywają zawieszenie w swojej polityce wschodniej, czego jako region nie możemy zmarnować. Trzeba to robić szybko, gdyż ta niedyspozycja prawdopodobnie nie potrwa długo. Realnie mamy kilkanaście miesięcy, bo w 2015 r. Niemcy planują opublikowanie nowej białej księgi dotyczącej polityki bezpieczeństwa i obrony.

Po czwarte, powinniśmy przeprowadzić instytucjonalizację formatu spotkań regionalnych poświęconych zagadnieniom bezpieczeństwa, które systematycznie są organizowane przez przywódców państw regionu.

Po piąte, niezbędne wydaje się uruchomienie wspólnej, regularnej dyplomacji gospodarczej na wzór istniejących jedynie czasowo tzw. Visegrad House. W praktyce oznacza to konieczność stworzenia wspólnych tzw. RepOffice na całym świecie.

Po szóste, musimy zbudować w możliwie najszybszym czasie infrastrukturę drogową i kolejową łączącą kraje regionu, Dziś to jedna z głównych barier rozwoju (niektóre kraje są w praktyce odcięte od siebie). W tym celu niezbędna jest bliska współpraca na poziomie europejskim w ramach programu „Trans-European Transport Network” (TEN-T). Należy wykorzystać fakt, że unijnym komisarzem jest Słowenka Violeta Bulc, która powinna priorytetowo potraktować połączenia transportowe w układzie ABC.

Po siódme, musimy także możliwie szybko zbudować infrastrukturę energetyczną, w tym interkonektorów gazowych czy tzw. mostów energetycznych, m.in. w ramach „Trans-European Energy Network”. Należy wykorzystać to, że wiceprzewodniczącym Komisji Europejskiej ds. Unii Energetycznej jest Słowak Maroš Šefčovič (warto pamiętać, że bezpieczeństwo energetyczne jest dziś dla Słowacji kluczowym warunkiem rozwoju gospodarczego).

Po ósme, powinniśmy powołać Środkowoeuropejski Instytut Technologiczny, którego zadaniem byłoby animowanie, integrowanie i finansowanie działań instytucji badawczych ze wszystkich krajów regionu zajmujących się przede wszystkim badaniami w zakresie energetyki. W wersji minimalistycznej priorytetem powinny być dla nas inwestycje w technologie wydobywania gazu z łupków lub czyste spalanie węgla, natomiast prawdziwie optymalne byłoby uruchomienie środkowoeuropejskiego programu badawczego poświęconego pozyskiwaniu energii z kontrolowanej syntezy termojądrowej. Kto pierwszy opracuje taką technologię, zapewni sobie pełne bezpieczeństwo energetyczne oraz globalną przewagę konkurencyjną.

Po dziewiąte, warto się zastanowić nad powołaniem nowego Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego (w kontrze do stworzonego w Budapeszcie przez Georga Sorosa Central European University), który kształciłby elity polityczne Europy Środkowej i Wschodniej w duchu idei ABC. W tym celu należy ukierunkować działania Międzynarodowego Funduszu Wyszehradzkiego, który już dziś może finansować podobne przedsięwzięcia, choć na mniejszą skalę.

I wreszcie, last but not least, powinniśmy wprowadzić do programów nauczania we wszystkich krajach regionu kursy poświęcone historii, kulturze i tożsamości Europy Środkowej. Bez działań u podstaw nie będzie możliwe stworzenie bazy społecznej, z której wyłonią się prawdziwe środkowoeuropejskie elity. Postulat ten, podobnie jak poprzedni, odwołuje się do europejskich doświadczeń z programem Erasmus, który umożliwił wykreowanie w Europie nowej elity, która nie wyobraża sobie nawet życia poza UE.

Zaskoczyć Europę

W perspektywie długookresowej warto się zastanowić także nad działaniami, które z dzisiejszego punktu widzenia zakrawają na political fiction. Przede wszystkim powinniśmy poważnie rozważyć możliwość utworzenia w ramach Unii Europejskiej nowego tworu instytucjonalnego, czegoś na kształt „Unii Środkowoeuropejskiej”, która mogłaby być jednym z kreatorów polityki wspólnotowej, niemal na równi z najważniejszymi graczami takimi jak Niemcy czy Francja (potencjał gospodarczy i ludnościowy takiego nowego tworu byłby porównywalny).

Ponadto musimy wziąć również pod uwagę stworzenie przy pomocy rządów państw środkowoeuropejskich globalnej marki ponadnarodowej, która decydowałaby o sile regionu. W dobie geoekonomii realna podmiotowość geopolityczna jest ściśle uzależniona od posiadania globalnego lidera w wybranej branży. Nokia, Samsung i wiele innych globalnych liderów, którzy dziś decydują o pozycji konkurencyjnej, choćby Finlandii czy Korei Południowej, powstały tylko dzięki silnemu wsparciu państw narodowych. Polska samodzielnie nie ma zasobów, aby dziś takiego gracza wykreować, dlatego konieczna będzie współpraca z pozostałymi państwami naszego regionu. Mając na uwadze postulowanie badań nad pozyskiwaniem energii z kontrolowanej syntezy termojądrowej, logiczne wydaje się stworzenie globalnego lidera nowych technologii energetycznych.

Podsumowując, postulowana ucieczka do przodu musi wykorzystać element zaskoczenia. Nikt w Europie nie spodziewa się, że kraje naszego regionu, ciągnące się w ogonie rankingów innowacyjności i mające problem z pakietem energetyczno-klimatycznym, będą w stanie wspólnie zapoczątkować rewolucję technologiczną i zbudować wokół niej swoją podmiotowość.

Bez dobrej alternatywy

Mam świadomość, że powyższe postulaty mogą wydawać się utopijne, zwłaszcza mając na uwadze dzisiejsze spory co do zakresu sankcji, które UE powinna nałożyć na Rosję. Ale budowanie pozycji Polski na Trójkącie Weimarskim czy wyłącznym aliansie z USA to dopiero utopia. Olbrzymia asymetria potencjałów sprawia bowiem, że Polska może być w tych układach sojuszniczych tylko wasalem.

Jeśli nie chcemy się poddać na starcie i nie chcemy przyjąć pozycji petenta, musimy uwierzyć, że wizja Unii Środkowoeuropejskiej jest osiągalna. Bo nie ma dla niej realnej, dobrej alternatywy. Z jednym niezwykle ważnym zastrzeżeniem. Nie możemy się pokazywać w roli regionalnego hegemona, ale partnera, primus inter pares. Inaczej stracimy naszych regionalnych przyjaciół już na samym starcie.

Marcin Kędzierski

Tekst ukazał się w miesięczniku internetowym "NOWAK KONFEDERACJA"