"Obserwując dyskusje nad liturgią w naszej katoblogosferze można z pewną regularnością natknąć się na wytoczony dawnej formie rytu i/lub środowiskom z nią związanym zarzut łamania jedności w Kościele. Jakkolwiek rozumiem skąd może się brać taki pogląd, to moim zdaniem opiera się on na pewnym bardzo fundamentalnym nieporozumieniu.  

Przesłuchując nagranie referatu ks. prof. Bogusława Miguta z wrocławskiej sesji "Blaski i cienie reformy liturgicznej" natknąłem się tam na wypowiedź, która trafnie ilustruje owo nieporozumienie. Sama bowiem na nim bazuje. Mianowicie mniej więcej w okolicach 13. minuty referatu Ksiądz profesor mówi, że Summorum Pontificum (dalej: SP) stworzyło szerokie możliwości celebrowania dawnej liturgii, ale zastrzega  jednocześnie, że nie może być to rozumiane jako zielone światło dla - jak to ładnie ujął - apostolstwa na jej rzecz. Ci tradsi, którzy potraktowali SP jako impuls do "konkwisty" (to również sformułowanie prelegenta), czyli propagowania liturgii w klasycznej formie, fałszywie zrozumieli przesłanie papieża. Inaczej mówiąc, według tej interpretacji, motu proprio przyznaje osobom przywiązanym do dawnej liturgii prawo do jej celebracji, ale już nie do posiadania i wyrażania motywacji owego przywiązania. Trochę to dziwne, nieprawdaż? Czyżby rzeczywiście Ksiądz profesor uważał, że przywiązanie do dawnej formy powinno się kończyć na łacinie, tekstyliach i nieokreślonej estetycznej nostalgii? 

Idzie tu oczywiście o to, aby uniknąć nieuniknionego, tzn. nie stawiać kwestii, która liturgia jest lepsza; ten sam problem stanowi podłoże wspomnianego na początku zarzutu niszczenia jedności Kościoła przez niedobrych tradsów, propagujących jedynie słuszną formę rytu. Fakt, samo SP w swojej literze nie daje podstaw do przedkładania jednej formy nad drugą, przeciwnie, stara się je przedstawić jako całkowicie harmonizujące. A jednak nie da się go w gruncie rzeczy odczytać w pełni w zgodzie z tą literą. I to nie dlatego, że czytają go głównie tradsi, a to banda faszystów, chcących nie wiedzieć czemu narzucić wszystkim tę liturgię, którą już prawie udało się zapomnieć, a z powodu tak banalnego jak kontekst historyczny.

Najkrócej rzecz ujmując, to nie tradycjonaliści zaczęli zabawę w "która lepsza", przeciwnie, zapoczątkowali ją reformatorzy. Nie chodzi tu w żadnym razie o infantylne przerzucanie się tym "kto zaczął", ale o fakt. Pierwszy rozłam na płaszczyźnie "która liturgia lepsza" to pomysł, aby dawną liturgię wymienić na nową i to nową w dosłownym znaczeniu tego słowa. Wskazuje na to zwykła logika. Przecież sam fakt wprowadzenia nowej liturgii, "nowszego modelu" po tak gruntownych przeróbkach, że nieuprzedzony obserwator nie miałby szans stwierdzić, że jedna wypływa z drugiej, implikuje rozumienie jej jako "lepszej" od starej. To, że pod tą nową postawiono odpowiednie pieczątki nie ma nic do rzeczy.

Można się więc zżymać na apodyktyczne roszczenia i krytykę tradsów, ale to nie oni pierwsi potraktowali liturgię Kościoła jako podważalną i dyskusyjną. W tym sensie trudno im też zarzucać generowanie rozłamów w Kościele. Sprawa wygląda nieco inaczej. Mamy w Kościele sytuację rozłamu (albo stanu rozłamowi bliskiego), którego początki leżą w takim a nie innym przebiegu reformy liturgicznej. I może warto byłoby ów stan rozpoznać i zastanowić się nad jego zażegnaniem, zamiast uparcie starać się petryfikować jakieś, może i na krótką metę bezpieczne, ale jałowe status quo?" - pisze Tomasz Dekert.

JW/liturgia.pl