Portal Fronda.pl: Korzystając z Internetu co chwila natykamy się na apele o pomoc. Osób chorych, fundacji, które zbierają pieniądze dla krajów ogarniętych wojnami, jak chociażby Syria, czy tak jak księdza fundacja, która zapewnia pomoc matkom dzieci, które znalazły się w trudnej sytuacji i mogły być abortowane. Z pewnością niejednej osobie serce kraje się na widok tylu apeli oraz niewykraczających środków do pomocy wszystkim. Czy niepomaganie to grzech? Jak to rozeznawać w sumieniu? I w końcu – jak powinniśmy pomagać?

Ks. Tomasz Kancelarczyk, Fundacja Małych Stópek: Zacząłbym od tego, że obojętność jest sprawą, którą najpierw należałoby rozważyć. Z jednej strony jest sprawa naszej wrażliwości, z drugiej – naszych możliwości. Ta wrażliwość warunkuje nasz udział w czynnej miłości, która realizuje się poprzez pomoc. Niekoniecznie muszą być to fundusze, bo o tym myślimy najczęściej gdy mowa o pomocy. Chodzi także o angażowanie się w wielu innych wymiarach. W naszej Fundacji Małych Stópek staramy się więc korzystać także z innych możliwości, jak dzielenie się przez ludzi rzeczami dla dzieci, które nie są im już potrzebne, czy chociażby wózkiem dziecięcym. Także wolontariat, a więc czyjś czas i praca, to jest wielka pomoc. Obecnie na przykład poszukujemy do pomocy w Fundacji pań, które zajmą się przygotowaniem oraz przeglądaniem ubranek dla dzieci i podzieleniem ich wedle wieku, bo to najlepiej robią właśnie kobiety. To jest właśnie przejawianie pomocy, tej czynnej miłości, w różnych formach, nie tylko tej pieniężnej. Od naszej wrażliwości zależy, czy ją uruchomimy. Ona jest sprawą podstawową.

Dlaczego właśnie ona?

Można mieć możliwości w postaci pieniędzy, rzeczy materialnych, czy wreszcie sił i czasu. Niczego jednak bez owej wrażliwości uruchomić się nie da. Zauważamy jednak, że nagłaśnianie tych tragicznych i smutnych historii sprawia, że pokłady tej wrażliwości zostają pobudzone. Wtedy wiele osób jest w stanie pomóc. To było widoczne chociażby podczas ostatniej powodzi 7 lat temu, która pokazała, ile jesteśmy w stanie zrobić. W tamtym czasie pracowałem w Caritas i widziałem wiele osób, które nie tylko przychodziły z gotówką, ale z różnymi rzeczami, które chciały przekazać. Także z własnymi chęciami, by w jakiś sposób pomóc konkretnie, w wolontariacie. Wrażliwość uruchomiła wówczas te pokłady miłości w różnym wymiarze.

Sama wrażliwość wystarczy?

Naturalnie sama wrażliwość to jeszcze nie wszystko. Konieczna też jest informacja, wiedza o tym, gdzie można pomóc. Bez niej nie włączamy się. Wielka jest zatem w tym rola mediów, abyśmy mogli zobaczyć, jak i komu pomóc, aby nie była to sprawa ukryta. Przykładem choćby Aleppo, o którym wiemy niewiele prócz migawek o działaniach wojennych. Dowiadujemy się jednak tego od naocznych świadków, jak chociażby od ks. Cisło, który relacjonował, co przeżywają syryjskie rodziny. Grzechem jest, gdy widzimy, wiemy, a nie reagujemy. Nie chodzi tu już nawet o same kataklizmy, które mają miejsce daleko stąd, ale chociażby o to, co dzieje się na naszej klatce schodowej czy w naszej okolicy.

To znaczy?

Miałem raz taką sytuację, gdy wręczałem wolontariuszom kartki z adresami osób starszych, które potrzebują pomocy. Na przykład przy posprzątaniu mieszkania czy zrobieniu zakupów. Jeden z wolontariuszy był bardzo zdziwiony, gdy na kartce zobaczył adres sąsiada, który mieszkał piętro niżej. Tak więc osoba, która była wrażliwa, gotowa do pomocy i szukała sposobów na to, by działać, nie wiedziała o tym, że tak niedaleko niej ktoś tej pomocy potrzebuje. Dlatego tak ważna jest informacja, o której wspomniałem. Bardzo ważne jest też, byśmy sami rozglądali się wokół siebie i zauważali te osoby.

Oczywiście bardzo ważne jest działanie fundacji, także tej, którą sam prowadzę, ale wolałbym, żeby była ona niepotrzebna. Chciałbym, żeby tymi kobietami, które znalazły się w trudnej sytuacji, potrafili się zająć ludzie na miejscu, żeby nie była potrzebna pomoc z drugiego końca kraju, ale by ludzie, którzy są obok, zauważyli, że ktoś potrzebuje pomocy. Taka pomoc jest najbardziej skuteczna, ale trudna.

Dlaczego?

Bardzo często oszukujemy samych siebie, gdy wrzucamy grosik do tej czy innej puszki, myśląc: pomogłem! To jednak, ten grosik, to jest drobnostka. Oczywiście, grosz do grosza i pomoc jest wielka, jednak nadal jest to w pewnej mierze oszukiwanie samego siebie. Chodzi bowiem o postawę danego człowieka – czy ON zrealizował jakąś pomoc? Czy uczynił coś dobrego, choć w niewielkim wymiarze? Pomoc konkretnej osobie jest bardzo trudna, czego sam doświadczyłem. Pod moim kościołem w Szczecinie, późno w nocy, spotkałem młodego mężczyznę, który miał przy sobie dwie torby. Domyślałem się, że to nie podróżny, bo w okolicy nie ma np. dworca, więc zapytałem, jak mogę mu pomóc. Sądziłem, że informacja, jakiej mu udzielę, będzie pomocą. Okazało się, że nie ma gdzie nocować. Był listopad, na dworze zimno. Nie mogłem zostawić go samego, więc pomogłem mu, znalazłem miejsce do nocowania, zderzając się tym samym z biurokracją, która to bardzo utrudniała. Nam się często wydaje, że wystarczy pokierować do jakiegoś domu pomocy i „z głowy”, rzeczywistość jest jednak inna. Nie mogłem jednak po tej nocy go zostawić, wiedziałem już, że to człowiek w bardzo zagmatwanej sytuacji życiowej. Pracował więc między innymi u mnie w Fundacji, gdzie normalnie jest to wolontariat, ale wiedziałem, że jemu potrzebne są pieniądze, by przeżyć. Koniec końców, dzięki tej pomocy znalazł pracę, mieszkanie, odbił się od dna, stać go na samodzielne życie.

Dlaczego o tym mówię? Bo wiem, ile mnie to kosztowało. Nie finansowo, lecz poprzez czas, jaki musiałem poświęcić oraz uwagę. To jest bardzo trudne. My uciekamy od takiej pomocy. Widzę, że wiele osób jest chętnych do doradzania co do tego, gdzie znaleźć jakąś fundację, która może pomóc, lub do wrzucania pieniędzy do puszek. Ale to nie jest konkretna pomoc. To tylko namiastki pomocy. To, czego nam dzisiaj potrzeba, to pomaganie nie tylko wirtualnie. Zupełnie czym innym jest pomoc osobista, gdy poświęcamy siebie, swój czas i możliwości, a nie tylko doradzamy czy przelewamy pieniądze.

Reasumując: bardzo ważne jest budowanie tej naszej wrażliwości, która będzie uruchamiała pokłady naszego działania, czynnej miłości. Ale nie jej namiastki. Bo te formy, o których wspomniałem wcześniej, to są jakby substytuty pomocy, na zasadzie: „klikniesz – pomożesz”. Informacja jest pomocą, ale pamiętajmy, że to nie wszystko, czym dysponujemy. Mamy do dyspozycji nasz czas, siły, oraz finanse. Każdy musi sam sobie zadać pytanie: ile z tego udzielam potrzebującym? Pan Bóg mówi nam wyraźnie: kochaj bliźniego jak siebie samego. Tę poprzeczkę mamy niesamowicie wysoko postawioną, wzorem święta Matka Teresa z Kalkuty czy święty Brat Albert. Nie zostawiajmy pomocy tylko fundacjom.

Dziękujemy za rozmowę.