Jeśli rzeczywistość potraktować jako nieskończenie skomplikowane równanie  matematyczne – Wielką Matrycę, jak uważa M. Heller -  to tym co staje przed nami, jako tymi, którzy zabierają się do jego rozwiązywania – jest przytłaczająca trudność. Jeżeli zatem mamy kłopoty z rozumieniem rzeczywistości, to oznacza to, że nie zeszliśmy jeszcze ze ścieżki normalności i że wszystko z nami w porządku. Nasza niemoc epistemiczna przypomina trochę sytuację człowieka, który sam znajdując się na poziomie morza, mocno pragnie spojrzeniem ogarnąć całą panoramę wielkiego miasta z lotu ptaka – nistety, tak się nie da. Taka totalna perspektywa poznawcza nam ludziom nie jest dostępna. Wszelkie próby uzurpacji, domykania poznawczego  motywowane osiągnięciem subiektywnego poczucia komfortu przez podmiot poznający oddalają go od rzeczywistości. Są zerwaniem owocu z drzewa poznania dobra i zła, absolutyzacją i wyolbrzymieniem ludzkich możliwości poznawczych – jak Bóg będziecie – to  pokusa pochodząca od złego ducha.

Obecnie można natknąć się na wiele debat poświęconych zagadnieniu wzajemnej relacji rozumu i wiary, nauki i religii – często wiele złych uczuć i wzajemnej antypatii dyskutantów czy wręcz grania na emocjach słuchaczy – skutkuje jedynie większym zagmatwaniem samego tematu. Nad wszystkim zdaje się górować atmosfera ośmieszania religii oraz podkreślania przewagi nauki – wiara znajduje się już na starcie debaty w defensywie. Ciężko się bronić będąc w narożniku. Sporo w tym wszystkim nieuczciwej manipulacji.  Warto pamiętać, że ludzie dorabiają się własnego światopoglądu poprzez szereg różnych czynników: rozumowych i pozarozumowych, czasu, miejsca, doświadczenia życiowego, gdzie istotną rolę odgrywa także kwestia wrażliwości aksjologicznej i estetycznej czy choćby zdolności do zaufania. Ostatecznie jednak jest to kwestia osobistego wyboru. Dlatego właśnie wszelkie rozmowy światopoglądowe w istocie niewiele wyjaśniają a tylko przekonują już przekonanych.  Nie sposób dyskutować z ludzkimi wyborami – klamka zapadła zanim ktoś znalazł się w ogniu dyskusji. Odwoływanie się do wąsko rozumianej racjonalności, jest przyczyną wielu nieporozumień, gdzie myślenie życzeniowe zdaje się pomijać rzeczywistość jaką jest sam człowiek. Nie jesteśmy tak mocni poznawczo, jak zazwyczaj sądzimy, nawet wówczas, gdy zasłaniamy się autorytetem nauki.

Czy rzeczywiście jesteśmy tak racjonalni jak nam się wydaje? Zastanówmy się, ile razy popełniliśmy w życiu te same błędy? Doświadczenie uczy, że doświadczenie niczego nie uczy. Czy rzeczywiście historia jest nauczycielką życia? Przecież, gdyby tak było - jedna wojna zapobiegłaby wszystkim kolejnym, tymczasem czas człowieka, to historia nieustannych walk. Ile informacji (wiedzy), które dotarły do nas od innych, osobiście sprawdziliśmy, a ile przyjęliśmy po prostu na wiarę bez jakiegokolwiek sprawdzenia czy nawet pełnego zrozumienia? W codziennym życiu to właśnie zaufanie, jakie komuś dajemy - zapewne kierując się rachunkiem prawdopodobieństwa, a nie eksperyment naukowy przesądza, że uznajemy coś za prawdę bądź nie. Można pójść dalej. Nawet jeśli mamy wiedzę o tym, jak powinniśmy postąpić, często jednak wybieramy inaczej – wiem, co dobre a wybieram gorsze.  Oczywiście,  nie chodzi o to, aby popadać w inną skrajność, umniejszając znaczenie racjonalności, bez której zalałaby nas fala irracjonalizmu – jednak życiową mądrością jest pokorne uznanie granic ratio. Rzeczywistość jest o wiele bardziej wyrafinowana niż sny filozofów o niej.

Jak w to wszystko wpisują się zagadnienia religijne? Czy mówią one coś o świecie, w którym żyjemy? Generalnie  religii nie traktuje się poważnie w tzw. rozsądnych rozmowach – argumentacja wiary dla wielu – jak sami to nazywają, jest obrazą ludzkiej inteligencji. Często jest w tym coś na rzeczy, gdyż  poziom katechezy w Polsce i nie tylko, jest dosyć infantylny. Oczywiście są wyjątki. Jak jednak ustosunkować się do sytuacji, gdzie nauka (medycyna) prosi o pomoc Kościół, gdyż objawy pacjenta wywołują przerażenie  spowodowane zachowaniem, które nie mieści się w żadnym kryterium racjonalności bądź naukowości? Chodzi oczywiście o przypadki opętania -  wielokrotnie odnotowane, udokumentowane i skutecznie ,,wyleczone’’ przez egzorcyzm. Jak odnieść się do faktu, że wiele ciał – szczególnie świętych – nie uległo naturalnemu procesowi zepsucia? Niektóre przypadki  naprawdę wprowadzają w zdumienie (Św. Bernadeta lub św. Teresa z Avila)! Jak zrozumieć choćby przypadek Andre Frossarda - dziennikarza, który w jednym momencie, pod wpływem mistycznego doświadczenia przed Najświętszym Sakramentem z zagorzałego ateisty przemienił się w człowieka o niewzruszonej wierze? Do końca swego życia nie zajmował się już niczym innym, jak tylko apologetyką katolicką. Oczywiście najłatwiej omijać te trudne przypadki lub je sobie po swojemu jakoś wytłumaczyć, gdyż zazwyczaj nie pasują do ,,racjonalnego’’ świata – mimo, że się naprawdę wydarzają. Inną próbą ucieczki przed rzeczywistością sacrum są wypowiedzi w stylu – nauka jeszcze teraz nie potrafi tego wyjaśnić, ale w przyszłości na pewno i z tym sobie poradzi. W istocie to nic innego jak zakamuflowana dezercja – małostkowość, która boi się zmierzyć z czymś, co  jest ponad jej miarę. W wypowiedziach dzisiejszych ateistów – celebrytów, często słyszymy retorykę, która wychwala skuteczność materializmu metodologicznego w nauce – jak mówią, on działa i dlatego nie potrzeba go dłużej uzasadniać. Nauka odsłania wiele aspektów rzeczywistości. To prawda, jednak odnośnie wyżej przytoczonych przypadków nauka jest zadziwiająco bezradna – religia z kolei, świetnie je wyjaśnia. Działa!

W dzisiejszych czasach niemożliwym jest pisać o religii, nie powodując jednocześnie zgorszenia. Uczucie to pojawia się zawsze wtedy, gdy docierają do nas treści, które jakoś nie mieszczą się nam w głowach i nie pasują do naszego rozumienia świata  lub są obrazą dla naszej inteligencji. To w pewnym sensie normalne zachowanie w sytuacji, gdzie niewiara stanowi powszechne założenie – taka reakcja szokowa niczym na wieść o śniegu w Afryce. Wiedza płynąca z Krzyża Chrystusa wciąż spotyka się ze zgorszeniem i oporem: Tak więc, gdy Żydzi żądają znaków, a Grecy szukają mądrości, my głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan, dla tych zaś, którzy są powołani, tak spośród Żydów, jak i spośród Greków, Chrystusem, mocą Bożą i mądrością Bożą (1Kor 1: 22-24). Poradzenie sobie z odczuciem zgorszenia wobec przekazu Objawienia,  jest wyjściem poza własną małoduszność – otwarciem  na zupełnie nowe.

Uczuciem, przeciwnym do zgorszenia jest zdumienie, będące specyficzną reakcją na doświadczanie czegoś, co według naszego poczucia realności nie powinno mieć miejsca, a jednak się wydarza. Pojawia się szczególnie wobec rzeczywistości sacrum, jako odpowiedź na dotyk tego, co święte. Pewnie wielu ma takie przeżycia religijne, lecz poddaje je, aby pozostać w ciasnym gorsecie normalności – tego, co jest jedynie przeciętne. W ten sposób życiowa miernota i mechanizmy psychologii tłumu zabijają to, co w człowieku najbardziej cenne – jego unikatowość. Człowiek ma możliwość transcendować samego siebie, otworzyć się na nieznane i wyjść poza ciasnotę życia i stereotypy. Tutaj jednak potrzeba heroicznej odwagi przede wszystkim do tego, aby iść pod prąd obiegowych opinii i wbrew nim  żyć według rytmu własnego serca. Często w osamotnieniu. Niestety, człowiek sam o własnych siłach niewiele może tutaj zdziałać i szybko z powrotem wypływa na powierzchnię.      Przerasta go, i to znacznie, świat materialny, a cóż dopiero mówić o rzeczywistości duchowej.  Wbrew zgorszeniu autentyczny ratunek pochodzi tylko od Tego, który dał obietnicę: Zwycięzcy dam manny ukrytej i dam mu biały kamyk, a na kamyku wypisane imię nowe, którego nikt nie zna oprócz tego, kto [je] otrzymuje (Ap 2: 17).

Karl Rahner, wybitny teolog i filozof powiedział kiedyś, że: chrześcijanin przyszłości albo bedzie mistykiem, albo go w ogóle nie będzie. Te słowa są prawdą. Autentcznie i na serio przeżywana wiara w Syna Bożego, przede wszystkim całkowite zaufanie Jemu, pozwala człowiekowi już tutaj doświadczyć czegoś z  Jego pełni - Ja przyszedłem po to, aby owce miały życie i miały je w obfitości (J 10,10).  Można zapytać o jakie życie tutaj chodzi? O życie, o jakim każdy z nas w skrytości serca marzy i jakiego pragnie – prawdziwe, do końca moje własne, głębokie, niezwykłe… Niestety, niewiara w Boga skutkuje także niewiarą w człowieka. Rozumiemy teraz, dlaczego tak powszechna jest małoduszność, która tłumi najgłębsze tęsknoty ludzkiego serca. Pozostaje jedynie  niezrozumiały, choć zarazem wiele mówiący niedosyt.  I to ma być już wszystko - pytamy?