W swojej książce „El silencio” Verbitsky pisze, iż w 1976 roku, niedługo po wojskowym puczu, Jorge Mario Bergoglio wydał policji dwóch jezuickich księży: Orlanda Yorio i Francisca Jalicsa. Przez pięć miesięcy byli przetrzymywani i torturowani więzieniu. W ostatnich dniach, po wyborze arcybiksupa Buenos Aires na papieża, jego zarzuty trafiły na czołówki niemal wszystkich gazet na świecie. Watykaniści zaczęli roztrząsać, czy ciemna karta z historii nie położy się cieniem na pontyfikacie Franciszka, zaś większość dziennikarzy zaczęła pisać o „papieżu, który donosił na lewicujących księży”. Natężenie oskarżeń było tak ogromne, iż już w ciągu 48 godzin od wyboru Ojca Świętego zbitka „Franciszek = kapuś” została wyryta w umysłach milionów ludzi – zarówno nieco zdezorientowanych katolików, jak i zacierających ręce antyklerykałów.

W istocie, zarzuty Verbitsky’ego wydawały się zrazu wiarygodne. Wszak hierarchowie argentyńskiego Kościoła katolickiego w czasie dyktatury nie zawsze zachowywali się godnie, choć trudno raczej mówić o wspieraniu reżimu czy jawnej współpracy. Wiele dokumentów wskazuje, iż Kościół zachowywał początkową „życzliwą neutralność”, uznając, że pozorna stabilizacja pod rządami generałów uchroni Argentynę przed zgubnymi skutkami marksistowskiej propagandy, rozlewającej się po całym kontynencie. Wkrótce w łonie hierarchii ujawniły się podziały. Część duchownych wspierała opozycję, inni nie tylko milczeli w sprawie coraz bardziej jawnych naruszeń praw człowieka, ale wręcz gorliwie współdziałali z juntą. W 2007 roku na karę dożywotniego więzienia został m.in. skazany wojskowy kapelan Christian von Wernich, któremu udowodniono udział w siedmiu zabójstwach i 42 porwaniach przeciwników reżimu. Z drugiej strony reżim Jorge Rafaela Videli nie miał skrupułów, by pozbywać się księży krytykujących władzę, nawet na najwyższych szczeblach kościelnej hierarchii. W 1976 w sfingowanym wypadku samochodowym zginął m.in. biskup Enrique Angelelli, jeden z uczestników Soboru Watykańskiego II. I tym razem Kościół nie zajął jednoznacznego stanowiska. Niektórzy biskupi od początku nie mieli wątpliwości co do rzeczywistego przebiegu wydarzeń i otwarcie mówili o zbrodni. Jednak argentyńska Konferencja Episkopatu oficjalnie zgadzała się z wersją przedstawioną przez rząd.

Dopiero w sierpniu 2006 roku, podczas mszy świętej w 30. rocznicę śmierci bpa Angelellego, z ołtarza popłynęły słowa o „przelanej krwi, która jest nasieniem Kościoła”. Po raz pierwszy z ust przedstawiciela Kościoła padły słowa o „męczeńskiej śmierci”. Księdzem, który odprawiał mszę i mówił o biskupie Angellelim jako o męczenniku był nie kto inny, jak arcybiskup Jorge Bergoglio.

Stosunki Kościoła z juntą Videli były skomplikowane. Nie ma tu czerni, ani bieli, jest za to wiele odcieni szarości. Łatwo zatem o pospieszne sądy, a także – niestety – o historyczne manipulacje.

Polskie i światowe media przedstawiały fragmenty z książki Verbitsky’ego jako dowód na hańbiącą współpracę Bergoglio z reżimem. Sprawdźmy jednak, o jaki „dowód” tak naprawdę chodzi.

Według autora „Ciszy” Bergoglio pomógł policji w ujęciu i uprowadzeniu dwóch jezuitów, którzy prowadzili działalność duszpasterską w ubogich dzielnicach Buenos Aires. Orlando Yorio i Francisco Jalics mieli zostać wydaleni z zakonu, gdyż popadli w konflikt z przełożonymi, głosząc teologię wyzwolenia. W ten sposób stracili rzekomo „ochronę” ze strony Kościoła. Verbitsky przytacza wypowiedź Yorio, która ma stawiać kropkę nad „i”: „Bergoglio nie ostrzegł nas przed niebezpieczeństwem. Nie mam też powodów, by myśleć, iż starał się o nasze uwolnienie. Raczej wręcz przeciwnie”.

To wszystko. Jeden cytat, trzy zdania, które tuż po wyborze Bergoglio na papieża zostały odpowiednio spreparowane, przekształcone i wypuszczone w eter w zupełnie nowym brzmieniu: „Franciszek w przeszłości donosił na lewicujących księży”.

(...)

W 2010 roku w Argentynie został wydany wywiad-rzeka z arcybiskupem Bergoglio („El jesuita”), w którym odniósł się on do oskarżeń Yorio i Verbitsky’ego. Stwierdził, iż prosił zakonników o ostrożność, zalecił im, aby opuścili przedmieścia i oferował im schronienie. Po ich uprowadzeniu zaś „robił, co było w jego mocy, by Yorio i Jalics zostali uwolnieni”, choć trudno mu było nawet dotrzeć do „odpowiednich osób”, gdyż wcześniej nie miał z wojskowymi zbyt bogatych kontaktów.

W książce opowiedział także historię pewnego młodego człowieka, prześladowanego przez reżim, któremu „pożyczył” swoje osobiste dokumenty – opozycjonista był na tyle podobny do Bergoglio, iż bez problemu uciekł do Urugwaju w przebraniu księdza.

Jest wiele innych świadectw mówiących o działalności Bergoglio w czasach dyktatury.

(...)

Bergoglia bronią też dziś m.in. laureat pokojowego Nobla Adolfo Pérez Esquivel, była sędzia i obrończyni praw człowieka Alicia Oliveira, wyrzucona z pracy przez reżim w 1973 roku, oraz inna słynna opozycjonistka Graciela Fernández Meijide, która za czasów dyktatury straciła 17-letniego syna. „Nie ma żadnych dokumentów, które w jakikolwiek sposób obciążałyby arcybiskupa Bergoglia” – powiedziała Meijide w jednym z wywiadów. Należy przy tym wspomnieć, iż Meijide zasiadała swego czasu w Narodowej Komisji ds. Osób Zaginionych (Comisión Nacional sobre la Desaparicón de Personas – CONADEP) i dobrze wie, co można znaleźć w państwowych archiwach, a czego tam nie ma. Ponadto w 2010 roku Bergoglio zeznawał w sprawie porwania Yorio i Jalicsa przed prokuratorami, powtarzając to, co mówił w książce „El jesuita” – tym razem jednak pod sankcją karną.

Verbitsky zarzuca także Bergoglio, iż kilka lat po tamtych wydarzeniach, gdy Francisco Jalics zwrócił się do Ministerstwa ds. Wyznań z prośbą o odnowienie paszportu, Bergoglio zablokował wniosek. W rozmowie z urzędnikiem resortu miał stwierdzić, że „Jalics, wraz ze zwoim towarzyszem Yorio, byli uznawani za terrorystów”. W wywiadzie-rzece Bergoglio prostuje: „Autor tego oskarżenia nie przytoczył całego zdania, jakie wówczas wypowiedziałem. A brzmiało ono: >> Jalics, wraz ze swoim towarzyszem Yorio, byli uznawani za terrorystów, co nie miało żadnego związku z rzeczywistością<<„. W notatce służbowej, uzasadniającej odmowę przedłużenia ważności paszportu, urzędnik powołuje się na słowa Bergoglia: jezuita miał być przeciwny pozytywnemu rozpatrzeniu prośby. Sam Bergoglio twierdzi, że przekazał urzędnikowi odwrotną opinię.

Słowo duchownego przeciwko słowu argentyńskiego „ubeka”. Wyobraźmy sobą podobną sytuację w Polsce: większość mediów zapewne broniłaby księdza, przekonując, iż ubeckie notatki nie mogą stanowić dowodu czyjejś winy lub niewinności. Ja nie mam zamiaru wydawać aż tak jednoznacznych sądów. Być może urzędnik skłamał, bo wygodniej było mu zrzucić odpowiedzialność na Bergoglia. Być może źle zinterpretował jego słowa. A być może faktycznie Bergoglio chciał zaszkodzić Jalicsowi, choć w świetle wcześniejszych informacji wydawałoby się to dziwne. Powtórzmy jednak raz jeszcze: jak mają się te rewelacje (nawet jeśli jest w nich źdźbło prawdy) do tezy o „donoszeniu na lewicujących księży”?

***

Pierwsze insynuacje dotyczące roli Jorge Maria Bergoglia w uprowadzeniu dwóch jezuitów pojawiły się już w 1986 roku, w książce „Iglesia y dictadura” („Kościół i dyktatura”) napisanej przez Emilia Mignone, adwokata Yorio i Jalicsa. Próby „upolowania” metropolity Buenos Aires trwają od ponad 25 lat. I przez ponad ćwierć wieku ani Verbitsky’emu, ani żadnemu innemu „myśliwemu” nie udało się natrafić choćby na jeden dokument, który można by uznać za niepodważalny dowód współpracy Bergoglia z reżimem.

Nie sposób w tej sytuacji uniknąć pytania o prawdziwe intencje Verbitsky’ego. Każdy adwokat Bergoglia powinien najpierw zbadać wiarygodność głównego oskarżyciela, a lustratorzy papieża powinni być przygotowani na to, iż ktoś prześwietli także ich życie.

(...)

Horacio Verbitsky jest dzisiaj „duchowych przewodnikiem” pani prezydent Argentyny Cristiny Fernández de Kirchner, jej przyjacielem i nieformalnym doradcą. Pisuje felietony w gazecie „Página 12″, która gorliwie popiera rządzących peronistów, bezlitośnie chłoszcząc opozycję. Verbitsky słynie w Buenos Aires z tego, iż w swoich tekstach wprost wskazuje głowie państwa, kogo ma wstawić na to czy tamto stanowisko, oraz kto zasłużył sobie na dymisję.

Jaki ma to związek z Bergogliem? Taki mianowicie, iż państwo Kirchner – Cristina oraz jej mąż Nestor, poprzedni prezydent, który zmarł w 2010 roku – przez wiele lat prowadzili wojnę z metropolitą Buenos Aires. Nestor pozwalał sobie na ostre, werbalne ataki wobec arcybiskupa, zaś Cristina stwierdziła niegdyś, iż ma w kraju „jedną, prawdziwą opozycję, a tą opozycją jest Bergoglio”.

(...)

Z wyboru Bergoglia na papieża cieszyły się miliony Argentyńczyków. Ale nie było wśród Cristiny Kirchner.

Nie cieszył się także Horacio Verbitsky. Jego wieloletnie wysiłki spełzły na niczym. Nie udało mu się popsuć wizerunku Bergoglia na tyle, by kardynałowie odrzucili jego kandydaturę. Co ciekawe, już w 2005 roku, gdy arcybiskup Buenos Aires był wymieniany w gronie faworytów do schedy po Janie Pawle II, wszyscy purpuraci uczestniczący w konklawe znaleźli w swoich skrzynkach mailowych listy opisujące niegdysiejsze „grzechy” Bergoglia. Nietrudno się domyślić, kto stał za czarnym PR-em wymierzonym w jezuitę.

(...)

Horacio Verbitsky był w latach 70-tych aktywnym członkiem lewackiej, terrorystycznej organizacji Montoneros. Walczyła ona zarówno z konstytucyjnymi władzami kraju, jak i później z juntą. Montoneros podkładali bomby w koszarach i policyjnych komisariatach. Podczas jednego z ataków Verbitsky osobiście nacisnął guzik detonatora, choć na co dzień zajmował się zbieraniem informacji o potencjalnych celach, jako członek specjalnej komórki wywiadowczej. W tym właśnie charakterze uczestniczył w najbardziej krwawej akcji Montoneros, zamachu bombowym na koszary policji federalnej 2 lipca 1976 roku. Zginęło w nim 23 funkcjonariuszy, a 66 osób odniosły rany. Verbitsky wziął też udział w uprowadzeniu braci Born, znanych argentyńskich przemysłowców – Montoneros dostali za nich rekordowy okup w wysokości 60 mln dolarów, a Verbitsky osobiście odpowiadał za wywiezienie pieniędzy „w bezpieczne miejsce” – na Kubę (do dziś zresztą rząd kubański ich nie oddał).

Jednak od pewnego momentu członkowie organizacji zaczęli się od niego odsuwać. Verbitsky jako jedyny spośród 62 agentów, którzy przewinęli się przez komórkę wywiadu, nigdy nie został aresztowany, ani nawet zatrzymany. Musiało to budzić oczywiste podejrzenia. W 1979 roku nazwisko Verbitsky’ego znalazło się w wydanej przez armię książce poświęconej siłom powietrznym Argentyny. Jej autor, komandor Juan José Güiraldes na pierwszej stronie… dziękuje Verbitsky’emu za „współpracę przy jej redagowaniu”.

***

Czy Verbitsky był podwójnym agentem? Tego nie wiemy i zapewne nigdy się nie dowiemy. Czy ma krew na rękach? W jednym z wywiadów przyznał, że uczestniczył w akcjach zbrojnych, ale „nikt w nich nie zginął”.

(...)

Jedno jest pewne: Horacio Verbitsky jest bodaj ostatnią osobą, która ma moralne prawo do osądzania drogi życiowej papieża Franciszka. Abstrahując od wszelkich mielizn materiału dowodowego, jaki przedstawił w swojej książce i w swoich rozlicznych artykułach.

Marek Magierowski

Całość na stronie tygodnika "Do Rzeczy".