Jak pan wspomina prof. Szaniawskiego?

 

- Myślę, że dobrze się znaliśmy. Ostatni raz widzieliśmy się na marszu po Mszy św. z katedry podczas ostatniej miesięcznicy. Jak dowiedziałem się wczoraj o jego śmierci, był to wstrząs i do teraz nie mogę w uwierzyć, że to rzeczywiście się stało, zwłaszcza w tak dramatycznych okolicznościach samotnej wędrówki, gdy nikt nie widział momentu wypadku, tylko spadające ciało.

 

Jaki był?

 

- Prof. Szaniawski był wspaniałym człowiekiem, wybitnym historykiem i patriotą. Był wielkim historycznym publicystą i wydawcą wspaniałych patriotycznych książek przypominających o wielkości dziejów Polski. Był człowiekiem, który zrobił niesłychanie wiele dla przywrócenia pamięci i wiedzy o bohaterskim czynie płk Kuklińskiego. Bardzo dużo można przywoływać superlatyw o jego życiorysie. On można powiedzieć, że nawet swoim bohaterskim życiem świadczył. Współpracował z „Wolną Europą”, próbowano go „opluskwić” w więzieniu przez dawnych katów. Świadczył o tym jak wiele warto poświęcić dla Polski i jak można to robić codziennie, nawet z uśmiechem. Jego publicystyka w „Naszym Dzienniku” była najwyższych lotów, profesjonalna i docierająca do każdego człowieka. Ta postać pozostanie w polskiej świadomości narodowej i w nas, którzy go znaliśmy.

 

Jego śmierć jest dla pana zagadkowa?

 

- Tą drogą w Tatrach przechodziłem dziesiątki razy. Na Orlej Perci są miejsca, a także to, gdzie może dojść do wypadku. Taka śmierć jest możliwa, ale jednak bardzo zaskakująca. Fakt, że był sam, że widziano tylko jego spadające ciało, bo do takiej informacji dotarłem, powoduje, że jestem wstrząśnięty samym faktem tej śmierci, ale i jej okolicznościami. Będę czekał na ich wyjaśnienie.

 

Rozmawiał Jarosław Wróblewski