Marta Brzezińska-Waleszczyk: Minister Sienkiewicz komentując w Radiu Zet alarmy bombowe, które na kilka godzin sparaliżowały połowę Polski, że to idiotyzm, którym nie należy się przejmować. Ministerstwo zbagatelizowało zagrożenie czy może faktycznie mieliśmy do czynienia z głupim wybrykiem hakerów?

Dariusz Loranty*: Nie sądzę, aby ministerstwo zlekceważyło alarmy bombowe. Wręcz przeciwnie. Jest to wypowiedź mocno pod publiczkę. Po raz pierwszy w skali kraju mieliśmy tego typu zdarzenie o takim rozmiarze. Skoordynowane, zaplanowane działania, wymagające uzgodnienia, określenia celu. Z pewnością zrobiła to grupa osób, które przynajmniej trochę się na tym znają i mają konkretny cel.

Jaki jest ten cel?

My prawdziwego celu nie znamy. Nie wiemy tego, ale na litość boską! - nie dajmy się wmanewrować w „głupi atak głupich hakerów”. Nie wierzę w to, że grupa hakerów nagle skrzyknęła się i postanowiła coś zrobić. To ma jakiś głębszy, ukryty motyw. Myślę, że najbliższe tygodnie a nawet miesiące pozwolą to wyjaśnić. Być może te alarmy były poprzedzone cyklem maili, żądań, jakichś manifestów politycznych lub działaniem służb, czego także nie należy wykluczać.

Dlaczego wyklucza Pan działanie hakerów?

Hakerzy jak najbardziej atakują strony internetowe. Ale tylko strony internetowe, a nie fizycznie szpitale i prokuratury! Działając w wirtualu, osiągają realne skutki. Ale nie działają w realu, dezorganizując życie. Dzięki temu zyskują poparcie społeczne i uznanie. Z pewnością poważna grupa hakerów nie posunęłaby się do takiego działania. Choć niewątpliwie, to co się wydarzyło, wymagało hakerskich umiejętności.

W jaki sposób policja i służby będą szukać sprawców tych zdarzeń? Trudno uwierzyć, żeby za alarmami stały tylko dwie osoby.

Jedna droga wykrywania sprawców zaczyna się od technicznego śladu, znajdującego się w internecie. Druga zaś jest znalezieniem motywu. Tego motywu szukamy po miejscach – dlaczego akurat te miasta? Dlaczego konkretnie te instytucje?

Prokuratury, szpitale, policja – dlaczego ktoś wybrał akurat takie cele?

Mówiąc z przymrużeniem oka, można by pomyśleć, że autorem alarmów jest po prostu ktoś, kto nie lubi prokuratur, szpitali i policji. Albo jeszcze lepiej – ktoś z policji, kto decyzją prokuratury został skierowany na badania lekarskie (śmiech). To jest oczywiście klucz, który przychodzi do głowy w pierwszej chwili, ale motywy są znacznie głębsze.

Jakie mogą być konsekwencje tych alarmów?

Całe to wydarzenie nakręca koniunkturę mediów. Można się spodziewać, że zostanie wprowadzona bardzo silna podstawa prawna pozwalająca, czy też ograniczająca totalnie swobodę i anonimowość w internecie. Mimo że – i chcę to powiedzieć z całą swoją wiedzą i odpowiedzialnością – żaden system kontroli internetu nie przeciwdziała takiemu zdarzeniu.

Skoro nie zapobiega takim alarmom bombowym, to na czym polega jego działanie?

Ten system, tzw. internetowy Wielki Brat, może namierzyć nas, mnie i Panią. Bo wymieniliśmy jakieś maile, wiadomości na Facebooku, parę telefonów. Ten system wyłapie, że w danym czasie osoba X kontaktowała się z osobą Y i rozmawiały na temat Z. Ale ktoś, kto zakłada jednorazową pocztę, omija bramki, korzysta z kawiarenek, w których ma 100-procentową pewność, że nie ma monitoringu, jest nie do złapania. Ale da to podstawę – a społeczeństwo przyklaśnie –do wprowadzenia bardzo intensywnej, precyzyjnej kontroli internautów. Sprawcy tego zdarzenia z pewnością świadomie maskowali swoje działania i sprytnie ukrywali kontakty.

Czyli ta cała akcja to typowa pokazówka?

Według mnie w jakimś stopniu tak. Ministerstwo, a właściwie służby, robią czystą pijarówkę. Policja natychmiast chwyta tzw. jeńca. I to obydwu! Ja nie wierzę w to, żeby to byli sprawcy bombowych alarmów. Podobnie jak nie wierzę w to, że ta sprawa będzie szybko wykryta. Osoby, które zatrzymano, to – jak określa się ich w policyjnym żargonie – jeńcy. Łapie się ich, żeby pokazać, że po prostu ma się już kogoś zatrzymanego, na dołku. Sądzę, że najpóźniej za 72 godziny oni wyjdą. Dziennikarze mówią na nich narybek.

A gdzie w tym związek polityczny? Mówił Pan o wprowadzeniu zmian prawnych w konsekwencji tego wydarzenia.

Na razie nie ma tego związku politycznego, ale on zaistnieje. Nie wykluczam, że nagle pojawią się chętniej kupowane przez media, bez względu na poprawność polityczną czy stanowiska redakcyjne, teorie z których będzie to wynikać. Bo jeśli nie będzie tego twardego wyniku, to szybko zaczną się mnożyć domysły. Na razie tego nie ma. Taka sprawa wymaga miesięcy wykrywania, a nie dni. Kiedy minister mówi, że potrzebuje trzech dni, to mnie ogarnia pusty śmiech. Nie ma takiej możliwości. On chyba nie ma pojęcia, jak to wszystko funkcjonuje.

Trochę mało prawdopodobnym wydaje mi się, aby społeczeństwo przyklasnęło zmianom, ograniczającym wolność w internecie. Przecież nie dalej niż kilkanaście miesięcy temu ci sami ludzie tłumnie wychodzili na ulice protestować przeciwko ACTA...

Dzięki tej sprawie będzie duże przyzwolenie społeczne na wprowadzanie tego typu zmian. Chociaż obecny system kontroli wcale nie wyeliminuje takich sytuacji. Nie ma takiej możliwości. Jak mówiłem, Wielki Brat może wykryć, jak często dwie konkretne osoby do siebie mailowały, z jakiego IP, ale nie wyeliminuje takich alarmów. A przyzwolenie społeczne będzie fantastyczne. Jest już w ministerstwie cyfryzacji wydział do penetrowania internetu. Nie wiem tego oficjalnie, ale krążą słuchy na mieście, że taka instytucja już funkcjonuje i penetruje internet. Bardziej obawiam się o to, że oni nie zwalczają przestępczości a wyłapują te środowiska, które sami określają jako skrajnie polityczne. Państwo powinno zapewniać obywatelom bezpieczeństwo i zwalczać czyny kryminalne, a nie czyjeś poglądy, nawet jeśli się z nimi nie zgadza.

Rozmawiała Marta Brzezińska-Waleszczyk

*Dariusz Loranty (ur. 1962 r.) -  b. policjant, nadkomisarz w stanie spoczynku, wieloletni pracownik Wydziału ds. Terroru Kryminalnego i Zabójstw Komendy Stołecznej Policji.  Pierwszy w historii stołecznej policji Koordynator Negocjacji i Dowódca Zespołu Negocjatorów Policyjnych. Pracował przy dziesiątkach porwań, szantaży i wymuszeń. Posiada m.in. certyfikat Departamentu Stanu i FBI "Negocjacje policyjne w rozwiązywaniu sytuacji kryzysowych". Felietonista magazynu „Focus ŚLEDCZY”. Współautor książki "Spowiedź psa. Brutalna prawda o polskiej policji".