Duchowny zauważa, że biorąc pod uwagę poziom propagandy, jaki związany jest z zapłodnieniem in vitro, sukcesem jest to, że 20 procent Polaków uważa je za złe. - Cztery lata w Polsce w ogóle nie było świadomości, czym jest in vitro i jakie niesie zło. Z rozmów z rodzicami wiem, że wiele osób poddało się zapłodnieniu in vitro, nie mając pojęcia, w czym uczestniczą. Nie ostrzeżono ich nawet o zagrożeniach zdrowotnych. Mają dziś słuszne pretensje, że zostali wprowadzeni w błąd. Ale spójrzmy szerzej. Większość naszego społeczeństwa przyzwala na środki antykoncepcyjne: a więc także ludzie wierzący. Praktykujący katolicy stosują je w małżeństwie. Cóż się dziwić, że przyzwalają na in vitro. Ta procedura stanowi drugi odcinek tego samego serialu: antykoncepcja wyłącza z aktu małżeńskiego płodność, a in vitro rozłącza akt małżeński od poczęcia. U podstaw akceptacji antykoncepcji oraz in vitro leży ten sam utylitaryzm. Chcemy celu, ale nie liczymy się ze środkami – podkreśla.



A na uwagę, że ludzie podkreślają, że prawo tego nie zabrania, ks. Longchamps de Bérier jasno odpowiada. „a powinno zabronić”. A dalej podkreśla, że prawo nie wystarcza. - Ważniejsze jest sumienie, za którego dobre uformowanie też odpowiadamy moralnie. Każdy ponosi odpowiedzialność za swe decyzje, ale nie jest samotną wyspą: jego decyzje dotykają konsekwencjami innych ludzi. Rola Kościoła sprowadza się do misji proroka – czasem okazuje się tylko głosem wołającego na puszczy. Wobec wolnego wyboru człowieka i Pan Bóg pozostaje bezradny. Kościołowi, a więc nam wiernym świeckim i duchownym, pozostaje niestrudzenie głosić prawdę. Niektórym się wydaje, że coś wymyślamy i chcemy narzucać. Nie. Kościół naucza tego, co jest wynikiem refleksji wspólnoty nad sprawami otaczającego świata w świetle Ewangelii. Kościołowi zależy na dobru człowieka 
– każdego, także niewierzącego – podkreśla.



Pytany o to, czy w kwestii on vitro Kościół przegrał z Donaldem Tuskiem, odpowiada z prostotą, ale i siłą. - Jeśli w partii szachów ktoś kopnie stolik, to druga strona ma się czuć przegrana? - stwierdza. A dalej rozwija tę myśl: „Gdy ktoś ma władzę, może zdecydować o rozwiązaniu siłowym. Kto jednak wtedy okazuje się naprawdę słaby? Czy chodzi wreszcie o sprawę, czy o poprawienie notowań w sondażach popularności? Każde działanie niesie ryzyko, bo w przypadku, o którym mówimy, ryzyko jest spore, bo pomysł wprowadzenia i finansowanie in vitro przez program zdrowotny to balansowanie na granicy prawa. Powstaje pytanie, czy pomysł, o którym mowa, jest w ogóle zgodny z konstytucją”.



TPT/Rzeczpospolita.pl